Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prezent z drugiego obiegu, czyli moda na wymianki

Natalia Bugalska i Karolina Kowalska
Iza Tarwacka i Asia Nowakowska zapraszają warszawianki na praskie swap party "Wietrzenie szafy". Sukienkę można wymienić tu na dżinsy
Iza Tarwacka i Asia Nowakowska zapraszają warszawianki na praskie swap party "Wietrzenie szafy". Sukienkę można wymienić tu na dżinsy Bartłomiej Ryży/POLSKA
Kiermasze przeczytanych książek, akcje wymiany ubrań, mebli, a nawet... umiejętności, takich jak znajomość języka. W kryzysie w stolicy zapanowała moda na recykling. Nie tylko ten ekologiczny. Furorę robią prezenty z drugiego obiegu.

W Nowym Jorku, Londynie, Amsterdamie czy Berlinie modne są od dawna. Na swap parties właścicieli zmieniają ubrania - wciąż modne, które jednak zdążyły się już znudzić właścicielom. Albo całkiem nowe, po powrocie ze sklepu odłożone na półkę i czekające na odwlekające się lepsze, czyli chudsze czasy. Wyprzedaże garażowe pozwalają tanim kosztem umeblować pokój, czasem nawet antykami w stylu Ludwika XVI czy oldschoolowymi meblościankami z lat 60. Ale najbardziej na garage sales korzystają młodzi rodzice, w cudowny sposób zwolnieni z wydatków na wózek czy nosidełko oraz wszelkiej maści styliści, coraz odważniej lansujący styl vintage w magazynach o modzie.

Handel wymienny, czyli powrót do korzeni

Kiedy najpierw USA, a potem Europę ogarnął kryzys, wyprzedaże niepostrzeżenie zaczęły zamieniać się w wymianki. Z braku funduszy okazało się, że wygodnie jest wrócić do najprymitywniejszych form handlu, bez umów, podatków i środków płatniczych. Ludzie zrozumieli, że za używaną lampę łatwiej jest zapłacić lekko wytartymi dżinsami, a za wózek dziecięcy wziąć kolekcję powieści Reader's Digest z 1996 roku. I że ta forma zapłaty satysfakcjonuje obie strony bardziej niż zwitek banknotów. Bo czy można przeliczyć na dolary spódnicę, w której przeżyło się pamiętnego sylwestra, albo piękną, ale niepasującą do niczego lampę, przy której kochana babcia cerowała skarpetki? Takie skarby przeliczalne są tylko na cudze precjoza i równie silne emocje.

Do Warszawy obie mody dotarły w tym samym czasie, stąd coraz więcej wyprzedaży z pominięciem opłat. Wygrzebująca się z kryzysu stolica nie rezygnuje ze swojego umiłowania do zakupów i pięknych rzeczy, ale zaczęła ograniczać koszty. Stąd rosnąca popularność VIP-owskich komisów, w których za cenę kilkakrotnie mniejszą od oryginalnej kupić można lekko zużytą torebkę Prady, buciki Yves Saint Laurent czy sukienkę od Diora. Albo wymienić lekko już znoszony trencz od Burberry na gustowne sztuczne futerko od Chanel. Stąd też, na razie podziemna, nielansowana w magazynach dla pań, jakby offowa moda na prywatne wymianki w domach czy centrach sztuki.

Stołeczne swap parties to kopia podobnych imprez na Zachodzie, gdzie ich oszałamiająca kariera trwa już kilka lat. U nas dopiero raczkuje. Scenariuszy jest parę: przynosisz książki, ciuchy, meble do domu, płyty CD i co tam jeszcze masz. Możesz je sprzedać, zostawić na wspólnej kupie, a potem wyszukiwać coś dla siebie. Albo rozstawić się na jakimś stole, krzesłach i czekać, aż ktoś przyjdzie i zaproponuje: "Fajną masz bluzkę. Może chcesz za nią moje spodnie?".

Mroźna grudniowa sobota. Przy wejściu do praskiego Konesera - dawnej fabryki wódek, a dziś centrum kultury - stoi gospodyni Iza. Sprzedaje kupony na loterię i zbiera datki na dom samotnej matki. Przy stoliku obok rozsiadła się Asia, przyjaciółka Izy. Rozdaje ciuchy, bo w ubiegłym roku sporo schudła, a ponieważ nie zamierza wracać do starej wagi… żegna się z ubraniami sprzed kilku kilogramów.

Na krześle po jej prawej Monika opłakuje śliczną spódnicę, której nie zdążyła złapać, i sprzedaje śliczne, własnoręcznie robione magnesy. Monia przyjaźni się z Izą i Asią. Przez pierwszą godzinę do małej salki nie wchodzi żaden mężczyzna! Wszystkie się znają, a jeśli nie, to dajcie im pół godziny! Dziewczyny, jak w czasach licealnych, łapią ciuchy i lecą z nimi do toalety, która pełni rolę prowizorycznej przymierzalni. - Bierz tę sukienkę! Ma wszystkie metki, teraz możesz ją nosić z rajstopami, a latem na gołe nogi - krzyczą przez przepierzenia.

Hitowa wymianka prezentów nietrafionych

- Fakt, zrobiła się z tego taka babska impreza - śmieje się Iza, rozdając kolejne losy. To ona wymyśliła Wietrzenie Szaf w Koneserze. Za akcją stoi też jeden mężczyzna. Janusz Owsiany, prezes Związku Stowarzyszeń Praskich, nie wtrąca się w kwestie organizacyjne i pewnie nigdy nie wymienił ciucha, ale, jak zapewnia Iza, sam nosi stoliki i udostępnia miejsce w Koneserze.

- Chciałam rozkręcić na Pradze modne wymianki, ale bardzo mi też zależało, żeby na święta zrobić prezent kobietom w domu samotnej matki. Zebrałyśmy jakieś 30 worków ubrań, chemii i kosmetyków.

Wietrzenie Szaf od początku powstało z intencją zbierania rzeczy na DSM na Pradze. - Pierwsza edycja była w czerwcu - tak na rozkręcenie dla znajomych, teraz druga, a po świętach chcemy zrobić trzecią - wymianę nietrafionych prezentów. Myślę, że to dopiero będzie hit - zachwala Iza z błyskiem w oku.

W grudniu najwięcej dziewczyn zgromadziło się przy stoliku Marty i Doroty, prawdziwych fashionistek. Obie kończą kulturoznawstwo na UW i są uzależnione od mody.- Dziś chyba tylko sprzedajemy, mało tu rzeczy, które mogłyby nas zainteresować - mówi Marta. Parę miesięcy temu strasznie się nacięły na wymiankę w Złotych Tarasach. To była pierwsza tego typu impreza. Przyszło bardzo dużo ludzi. Każdy musiał zostawić część swojej szafy na wspólnym stosie, a potem - przynajmniej teoretycznie - wynosił całe naręcza świetnych ubrań.

- Do tej pory nie mogę odżałować tych pięknych sukienek! Takie ubrania wtedy straciłam! Z Paryża, Berlina, Londynu… Ludzie przynosili jakieś wytarte swetry z H&M i zużyte buty. Masakra - wzdycha Marta. Prowadzi blog poświęcony modzie, a na akcjach takich jak ta głównie szuka okazji. - Jestem uzależniona od ciuchów! Myślę, że mogłabym nie jeść, ale jeśli jakiś płaszczyk mi się podoba, to muszę go mieć - przyznaje Marta.

Mężczyzna też lubi uwolnić łacha...

Spodobałoby jej się na imprezach organizowanych przez trzy prażanki. W wakacje zorganizowały nietypowe urodziny dla jednej z nich. Na strych mieszkania przy ul. Inżynierskiej wpadło nagle 40 dziewczyn. Przyniosły ubrania, których już nie nosiły, i zaprosiły znajomych. Można było jednocześnie pozbyć się starych ciuchów, znaleźć jakieś nieco przykurzone skarby i uszczęśliwić kogoś innego, oddając mu za małe spodnie. Stwierdziły, że to zapotrzebowanie rynkowe dało o sobie znać. Następne swap party zorganizowały już w klubie. Tym razem przyszło 700 osób. - Przyjechały dziewczyny z Torunia, Zielonej Góry, Poznania. I wszyscy pytali, a kiedy zrobicie coś takiego u nas? - uśmiecha się Teresa Skubij, jedna z organizatorek.

Jak zwykle, gdy chodzi o ciuchy, kobiet na imprezach typu Uwolnij Łacha jest dużo więcej. Ale już średniej wieku nie da się wyliczyć. Są i starsze panie, które przynoszą etole z lisów, i dzieciaki, którymi zajmują się animatorki ze Skakanki. To nie znaczy, że mężczyznom wstęp wzbroniony. Podczas wrześniowej wymianki pewien pan przyniósł całe wieszaki jedwabnych koszul i tweedowych garniturów, bo - jak twierdził - już się mu znudziły. Inni panowie oszaleli. Cała garderoba rozeszła się zaledwie w parę minut.

Na akcjach typu Uwolnij Łacha, wbrew nazwie, można znaleźć nie tylko ciuchy. Pod ścianą poustawiane w rządkach stoją stare fotele, radia i telewizory. - Śmiesznie, gdy potem widzisz na ulicy kogoś we własnej marynarce, ale jeszcze śmieszniej, gdy u znajomej znajdziesz swój emaliowany czajnik - mówi Marta, stała bywalczyni takich imprez. Z wrześniowej wymianki wyniosła dwa worki sukienek. - Podczas takich imprez wytwarza się wspaniała energia. Ludzie plotkują, uśmiechają się, nie ma chamstwa i przepychania. Jest fajnie. Rodzinnie. Inne swa-perki zachwalają: dzięki wymiankom znów mamy miejsce w szafie na nowe ubrania, to jest ekologiczne, mogę oddać coś, czego nie potrzebuję, a ktoś inny uzna to za skarb, to jest modne! Z tym ostatnim nie sposób się nie zgodzić.

Przerób ciuchów na ostatnim swap party dziewczyny oceniają na trzy tony. Liczba gości, ilość ubrań przeszły ich najśmielsze oczekiwania. Grudniową wy-miankę postanowiły zorganizować już w większym klubie na Żoliborzu. Przewinęło się ponad 800 osób. Strona Uwolnij Łacha jest już na Facebooku. Ma tam aż cztery tysiące fanów.

Luksusowe second handy

Warszawianki, które do mód z Zachodu przekonują się powoli, wymiankę mogą przeprowadzić w warunkach sklepowych, na przykład w komisie. Luksusowe second handy, w których ciuchy na wagę zastąpiły używane, acz niezniszczone egzemplarze ubrań znanych projektantów, przywędrowały do stolicy z południa Polski. W Krakowie komisy z torebkami Prady, sukniami Diora i okularami Chanel z certyfikatami autentyczności oplatają eleganckie okolice rynku. A oszczędne krakowianki zadają szyku plecaczkami od Louisa Vuittona, apaszkami YSL i kurtkami z logo Gucciego.

W stolicy zaczęły się pojawiać kilka lat temu, a w zbiorowej świadomości nastały wraz z butikiem Deja Vu przy Chmielnej - eleganckim, przykuwającym wzrok każdej kobiety przechodzącej jednym z najbardziej reprezentacyjnych deptaków miasta. Dziś Deja Vu to uznana marka nie tylko wśród fashion victims i wielbicielek ubrań najlepszych projektantów, ale stylistów z prasy i telewizji. Zaglądają tu też gwiazdy, a niektóre przynoszą prawie nowe sukienki, założone na wielką galę, w których nie wypada pokazać się raz jeszcze.

Ale wstawiając coś w komis trudno nie ulec pokusie i nie kupić za grosze wymarzonych balerinek od Salvatore Ferragamo (całkiem nowych) czy sukni na sylwestra z logo Armaniego. I oddawanie w komis, niepostrzeżenie, zamienia się w wymiankę. We wtorek - dzień przyjęcia towaru, po godz. 13 na wygodnej kanapce w sklepie klientki rozkładają swoje skarby - nowe lub używane futra, kurtki, buciki, zegarki. Kiedy właścicielka Deja Vu Janina Fremi wypisuje umowy, buszują po sklepach.

Przed świętami do Deja Vu coraz więcej osób zagląda w poszukiwaniu prezentów. Podarki vintage robią się modne, bo przecież - nawet używana - torba Prady ucieszy obdarowaną bardziej niż nowiutki egzemplarz z Zary. - Klientki szukają torebek markowych, w stylu vintage albo oryginalnych, z koralików, zdobionych ręcznie, takich, których nie sposób znaleźć teraz w sklepach. Na prezent wybierają też kapelusze czy mantylki - futrzane narzuty na eleganckie suknie - mówi Janina Fremi, właścicielka Deja Vu.

Książka drugiego obiegu cenniejsza od nowej

Warszawiacy wymieniają się jednak nie tylko ciuchami. W czasach kryzysu najłatwiej rezygnujemy z ekstrawydatków, a tymi w Polsce cały czas są jeszcze książki. Sposób na ratowanie spadających na łeb na szyję wyników czytelnictwa znalazł Bogusław Szostkiewicz. Jak mówi, wszystko z miłości do książek. Nie mógł patrzeć, gdy spod jego osiedlowego śmietnika ciężarówka wywoziła całe kartony książek. Jechały na przemiał. Inne zalegały na strychach i w piwnicach albo leżały nieczytane na półkach.

Zorganizował wielką akcję zbierania książek i Festiwal Książek Przeczytanych. Odbywa się co miesiąc w BUW-ie. Zasada jest prosta - wynosisz tyle książek, ile chcesz. Jeśli przynosisz własne na wymianę płacisz 10 zł, jeśli nie - 20.

- Szukam książek niewznawianych w Polsce i takich, które wydawane za PRL-u w wolnej Polsce się nie przebiły, a to czasem świetna literatura - mówi Grzesiek, który na festiwalach bywa regularnie. Kilka perełek wygrzebał na prezenty dla rodziny i przyjaciół. Jest pewien, że ucieszą się z nich bardziej niż z nowych, tegorocznych wydawnictw, które mogą przecież kupić w każdej księgarni. Na grudniowej imprezie, wyjątkowo w Polskim Związku Niewidomych - wyniósł cztery kilogramy książek i audiobooków. - Mam tu literaturę bułgarską, rumuńską, rosyjską! - zachwycał się.

Na imprezę przyszło kilka tysięcy osób. Wielu nie kryło, że szuka prezentów na święta. Ludzie tłoczyli się, krzyczeli, wyrywali sobie zdobyte z trudem woluminy. Było ich mnóstwo. - Powinny to zobaczyć panie z biblioteki narodowej - śmiała się Ania, też stała bywalczyni festiwalów. - Zawsze tak zazdrośnie strzegą tych swoich książek, dopiero teraz ich obawy mogłyby być uzasadnione! - dodaje.

Gdyby faktycznie bibliotekarki z narodowej zaplątały się na taką imprezę, pewnie zareagowałyby jak jedna z pracownic wydawnictwa Czytelnik. Kiedy zobaczyła kolejkę ludzi stojącą grzecznie na mrozie w jeden z sobotnich poranków i czekających na magazynową wyprzedaż, krzyknęła: - Jezu jeszcze tyle ludzi czyta! - i szybko uciekła na piętro.

Lingwistyczny prezent lepszy niż czekolada

Wymianki stosują się nie tylko do przedmiotów. Coraz częściej zasada wzajemności obowiązuje w przypadku usług. Za angielski można płacić niemieckim, za francuski rosyjskim. Na portalu bezpłatnych ogłoszeń Gumtree, w zakładce Społeczność - nauka, korepetycje, coraz częściej ogłaszają się native speakerzy ofiarujący konwersacje za naukę polskiego.

Felipe Gomes, 23-letni student z Porto, który do Warszawy przyjechał na wymianę studencką, już w październiku ogłosił na Gumtree, że szuka polskich rozmówców. Zebrał kilkuosobową grupę osób z podstawami portugalskiego. Raz na tydzień w śródmiejskiej knajpce najpierw dyskutują po portugalsku, a potem po polsku, ucząc Felipe poprawnej wymowy i tłumacząc zawiłości polskich odmian.

Podobny system propagują studenci z Erasmus Student Network, stowarzyszenia skupiającego europejskich studentów wyjeżdżających na stypendia do innych krajów. ESN Politechnika Warszawska od trzech lat organizuje spotkania "Język za język". Raz w miesiącu w filii Fabryki Trzciny przy skwerze Hoovera spotykają się Polacy z politechniki i SGGW i studenci na Erasmusie. Przy kilkunastu drewnianych stoliczkach siadają pary polsko-rumuńskie, francuskie, hiszpańskie, ukraińskie, a nawet tureckie.

Zasady odmian i gramatykę tłumaczą sobie po angielsku. Po każdym spotkaniu Basia Drynkowska i Karol Ślusarski, skarbniczka i przewodniczący ESN PW, sprawdzają ich wiedzę, pytając po polsku, skąd są, jak się nazywają i gdzie mieszkają. Sprawdziany Polakom robią ich zagraniczni nauczyciele. Karol, który sam bierze udział w programie, od Mariji Vacaru z politechniki w Bukareszcie nauczył się już rumuńskiego dzień dobry - "Buna ziua", i dobry wieczór - "Buno dimineata". - Potrafi też powiedzieć, że jest z Polski - "Eu sunt dim Polonia" - chwali się Karol. Sam też pilnuje, by jego uczennica mówiła jak najwięcej. - Na szczęście ma łatwiej. Kontakt z językiem ma całą dobę - mówi Karol. Marija w Warszawie będzie do lutego. Potem wraca na bukareszteński wydział transportu. Karol pewnie zmieni nauczyciela, bo rumuński już go zafascynował.

"Język za język" to prawdziwy hit ESN-u. W kolejce oczekujących jest 200 studentów. Basia i Karol chcą zaprosić do programu inne warszawskie uczelnie - uniwersytet, SGH, akademię medyczną. - Żeby pozyskać nowych native speakerów, ale też by integrować stołeczne środowisko studenckie. Razem możemy wiele zdziałać - przekonuje Basia Drynkowska.

Dzięki jej inicjatywie we wtorek uczestnicy warsztatów "Język za język" przynieśli słodycze dla podopiecznych domów dziecka na Białołęce i Tarchominie. W piątek native speakerzy i ich uczniowie osobiście wręczali je maluchom. Obok słodkości dzieciaki dostały w prezencie minilekcję języków europejskich i miały pierwszą w życiu szansę rozmowy z Francuzem, Hiszpanem, Turczynką czy Włochem.

I tak upadła teza, że lekcji języka nie można dać w prezencie. Basia i Karol są zdania, że możliwość nauki może być pięknym prezentem na gwiazdkę.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto