Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Podpora gorzowskiego Stilonu i była reprezentantka Polski Helena Rutkowska: Na swojej drodze spotkałam dobrych ludzi

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Helena Rutkowska ma swoje miejsce w historii lubuskiego sportu
Helena Rutkowska ma swoje miejsce w historii lubuskiego sportu Archiwum
Porwana za młodu” - tak o niej pisano, kiedy w wieku 15 lat, mimo sprzeciwu swojego klubu, wybrała Olimipię Poznań. Po latach wróciła do Gorzowa i budowała siłę żeńskiego basketu, będąc podporą Stilonu.

Helena Rutkowska przez lata była liderką koszykarskich drużyn, najpierw Stilonu, później AZS-u Gorzów. Była jedną z najlepszych skrzydłowych w Polsce. Kilkadziesiąt razy zagrała w reprezentacji narodowej. Po zakończeniu kariery rozpoczęła pracę w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej, dziś Akademii Jakuba z Paradyża. Pracuje w uczelnianej księgowości.

Zaczęła w czwartej klasie
Helena Rutkowska jest rodowitą gorzowianką. W koszykówkę zaczęła grać w szkole podstawowej. - Chodziłam do siódemki - wspomina. - Tam zajęcia z dziewczętami prowadził Roman Słowiński. Byłam w czwartej klasie, na pierwszy trening przyszło chyba 60 dziewcząt. Później jednak kolejne osoby wykruszały się. W grupie pozostało kilkanaście dziewczyn, które systematycznie chodziły na zajęcia.
Najpierw występowała w rozgrywkach międzyszkolnych. - To była liga, bo w każdej szkole był zespół - opowiada. - Trafiłam do Zrywu, grałam ze starszymi dziewczynami, zaczęłam się wyróżniać. Jeździłyśmy na turnieje, eliminacje mistrzostw Polski, bywało, że zawody miałyśmy co tydzień.

Wypatrzyła ją Olimpia, a klub się uparł
15-letnią Helenę w 1982 roku wypatrzyli działacze drugoligowej wówczas Olimpii Poznań. Była uczennicą pierwszej klasy liceum. Razem z nią do Poznania odchodził trener i jeszcze dwie zawodniczki. - Pewnie dlatego rodzice nie bali się mnie puścić w świat - ocenia. - Mieszkałam w internacie sportowym koło stadionu, chodziłam w Poznaniu do liceum. Tęskniłam za rodzicami i za koleżankami, ale to normalne.
Przejście do Olimpii było burzliwe, bo klub gorzowski nie chciał się zgodzić, sprawa zakończyła się karencją młodej zawodniczki. - Było o tym głośno - mówi.- Pisał o tym ,,Przegląd Sportowy”, a w ,,Ziemi Gorzowskiej” ukazał się artykuł ,,Porwana za młodu”. Pisano o sportowym kidnapingu. Dostała roczny zakaz gry, który później skrócono o połowę. Najśmieszniejsze było to, że mimo zawieszenia jeździłam na zgrupowania i mecze reprezentacji Polski juniorek. Czyli związek uznał, że warto we mnie inwestować, a klub się uparł.

Znów karencja i Czarni Szczecin
Po przymusowej przerwie w grze, od razu wskoczyła do pierwszej piątki swojego nowego zespołu. - Pierwszy mecz z moim udziałem rozegraliśmy z łódzką drużyną - wspomina. - Był bardzo udany. Przyjechali moi rodzice, zdobyłam 31 albo 32 punkty. W lidze wiodło nam się średnio, ale w pierwszym sezonie zdobyłyśmy wicemistrzostwo Polski juniorek, a w kolejnym złoto.
W Poznaniu spędziła dwa sezony. Znów ktoś dostrzegł jej talent. Pierwszoligowi (nie było wówczas ekstraklasy, pierwsza liga była najwyższym szczeblem rozgrywek) Czarni Szczecin zapragnęli ją mieć u siebie. - Tym razem nikt nie pisał o porwaniu, ale nie mogły się dogadać kluby - mówi nasza bohaterka. - Chciałam grać w pierwszej lidze, byłam zdeterminowana, więc musiałam się pogodzić z półroczną karencją. To było bardzo dziwne, bo zawieszono mnie za to, że chciałam podnieść swoje kwalifikacje i grać w wyższej klasie! Nie chciałam przejść do Czarnych dla pieniędzy, to były zresztą śmieszne kwoty, byłam jeszcze niepełnoletnia, chodziłam do liceum.

Tęskniła za Gorzowem
Trenowała i czekała na pierwszy występ w ekstraklasie. - Czarni mieli wówczas mocną ekipę, grałam tam dwa lata. Jakoś w tym Szczecinie czułam się średnio - mówi. - Otrzymałam propozycje ze Spójni Gdańsk i Wisły Kraków. Ciągnęło mnie jednak do Gorzowa. Rodzice byli coraz starsi i namawiali do powrotu. Dziś odległość z Gorzowa do Szczecina wydaje się prawie żadna, kiedyś to była cała wyprawa. W Gorzowie Stilon grał w drugiej lidze, drużynę prowadził Włodzimierz Ćwiertniak. Zespół tworzyły miejscowe dziewczyny, w zasadzie wróciłam do ekipy, z której kiedyś odeszłam. Był 1986 rok.

Mąż, wielki kibic
Pierwszy sezon po powrocie rozegrała w drugiej lidze, kolejny również, ale już z awansem. - Nieźle punktowałam, ale nie pamiętam jakichś swoich rekordów - mówi. - Było nieco inaczej niż teraz, kiedy na bieżąco prowadzi się statystyki. Pierwszy w historii klubu awans to było wielkie święto. Trenerem był Janusz Wierzbicki, który zastąpił Ćwiertniaka.
- W 1988 roku urodziłam córkę Emilię. Miałam tylko półroczną przerwę - opowiada Rutkowska. - Córka gra w Unii Swarzędz. Chyba nie mogło być inaczej, bo przecież od początku była blisko koszykówki. Męża Jerzego też poznałam przez sport, był kibicem koszykówki, chodził na wszystkie mecze. Żartowałam, że wiedział na co się decyduje, więc musiał znosić moje wyjazdy, mecze, zgrupowania. Zawsze bardzo mnie wspierał. Pogodzenie roli matki, zawodniczki i do tego reprezentantki Polski nie było łatwe i bez pomocy męża mogłabym nie dać rady. Ciągle mnie nie było, a mąż świetnie się spisywał. To mi też pomagało w karierze, bo miałam tak zwaną wolną głowę.

Aleks? Rewelacyjny trener
Trenerem Stilonu został Tadeusz Aleksandrowicz, który był wówczas już znany z awansu zielonogórskiego Zastalu do ekstraklasy. - Słynny „Aleks” to był rewelacyjny trener - wspomina nasza bohaterka. - To był człowiek, który wyciągnął ze mnie wszystko to, co miałam najlepsze. Wiadomo na jakiej pozycji występowałam, pode mnie były niektóre zagrywki. On sprawił, że byłam jeszcze bardziej przydatna i wyraźnie lepsza. Treningi były bardzo ciężkie, można powiedzieć „do padnięcia”. Miałam do niego bezgraniczne zaufanie. Bardzo go lubię i szanuję. Po prostu fajny facet i zawsze, gdy się spotykamy, miło wspominamy wspólną pracę. Pewnie, że mnie opieprzał na treningach, gonił, narzekał, że mam problemy z wagą. Taka była jego praca.

Zadzwonił trener Maciejewski
W Stilonie była do końca istnienia zespołu. W 1997 roku rozwiązano sekcję. Po Aleksandrowiczu drużynę prowadzili: Zbigniew Andersz, a po nim Dariusz Maciejewski. - Musiałam wtedy szukać zespołu - opowiada. - Zostałam zawodniczką Kamy Brzeg. Grałam tam przez trzy sezony. Rywalizowaliśmy w drugiej lidze, z ambicjami awansu, bo były dość spore pieniądze. W pierwszym sezonie wygrałyśmy ligę, ale przepadłyśmy w play-off. Później przyszedł trener Algirdas Paulauskas. Znów ligę przeleciałyśmy jak burza, z kompletem zwycięstw, bywało, że wygrywałyśmy różnicą 50-60 punktów. Awansowałyśmy. W pierwszym sezonie byłam tam sama, później ściągnęłam rodzinę. W trzecim roku grania coś się zaczęło psuć. Oni już tak zbytnio o mnie nie zabiegali, ja powoli myślałam o zakończeniu kariery. Odeszłam w 2001 roku, miałam 34 lata. Postanowiłam skończyć z grą. Wówczas zadzwonił do mnie trener Maciejewski.

Powrót, kontuzja i koniec kariery
Helena Rutkowska wróciła do Gorzowa. - Nowy zespół budowany w oparciu o uczelnię grał wówczas w drugiej lidze, ale planowano awans do pierwszej - wspomina. - Maciejewski pytał: ,,To co Hela? Przyjdziesz? Pomożesz?”. Nie mogłam odmówić. Matkowałam wówczas tym dziewczynom. Najmłodsza w zespole była Kasia Czubak, wówczas chyba uczennica pierwszej, albo drugiej klasy liceum. Niestety, krótko to trwało. Sezon zaczął się we wrześniu, a ja 16 grudnia 2001 roku zerwałam ścięgno Achillesa. Wcześniej zdobyłyśmy brązowy medal w Akademickich Mistrzostwach Polski. Szło nam dość fajnie. Niestety na treningu chrupnęło i stało się. Potem szycie, rehabilitacja i myśli, czy jednak już na dobre nie skończyć. Postanowiłam jednak wrócić. Wszystko było w porządku. Zaczęłam treningi, ale idąc do hali na zajęcia przewróciłam się. Znów zerwałam Achillesa. To był koniec.

Kadra? Prawie 50 meczów
Grała przez 25 lat. W reprezentacji Polski we wszystkich młodzieżowych kategoriach. - W seniorskiej oczywiście też grałam - wspomina. - Nazbierało się tego około 50 występów. Nie mam jakiegoś niedosytu, bo po prostu były na tej pozycji lepsze ode mnie zawodniczki. Z mojego rocznika było już w czym wybierać, a młodsze dziewczyny były jeszcze lepsze. Grałam z zawodniczkami, które zdobyły mistrzostwo Europy, to są koszykarki o dwa, trzy lata młodsze. Największymi moimi osiągnięciami były gry w turnieju eliminacyjnym do mistrzostw Europy we Francji pod koniec lat 90. i turnieju przedolimpijskim w Barcelonie.

Licencjat, magisterka, praca
Jak poradziła sobie po zakończeniu kariery? - U mnie był to temat trochę odsuwany - mówi. - Grałam, dobrze się układało i nagle kontuzja, koniec. Zastanawiałam się, co robić. Byłam po liceum. Ale tak, jak w czasie kariery sportowej, trafiałam na dobrych ludzi, tak było również po jej zakończeniu. Pomógł mi pan Ireneusz Madej, który namówił na studiowanie. Ukończyłam licencjat z administracji, później zrobiłam studia magisterskie na Uniwersytecie Szczecińskim. Wszystko w trybie zaocznym, bo cały czas pracowałam. Działam w księgowości Akademii Jakuba z Paradyża. Lubię swoją pracę. Całe życie gonią mnie pozytywne przypadki. Tak też było z pracą. Weszłam do uczelnianej kwestury zupełnie z zewnątrz. Zostałam zaakceptowana, wszyscy mi pomagali. Mamy do siebie zaufanie, wspieramy się i świetnie się rozumiemy.

Towarzyszył mi pozytywny przypadek
- W moim nie tylko sportowym życiu często decydował tak zwany pozytywny przypadek - opowiada Rutkowska. - Tak poznałam męża. W wieku 21 lat zdecydowałam się na dziecko. Jak się okazało, dobrze wybrałam. Oczywiście można i trzeba planować, ale nie do końca. Czasem trzeba pozwolić losowi zadziałać i łapać tak zwane dobre okazje. Przez całą karierę otoczona byłam dobrymi ludźmi. Nie wszyscy mają to szczęście. Ja miałam. Nikt mnie nie oszukał, nie wykorzystał, nie wpuścił w przysłowiowe maliny. Nie sparzyłam się. Sport dał mi rodzinę, dzięki niemu poznałam męża, bo był kibicem i chodził na mecze. Pewnie też charakter, bo jak zaczynałam byłam nieco płaczliwym dzieckiem rodziców. Oni zawsze mnie wspierali, mówili ,,dasz radę”, dopingowali. Dzięki sportowi zyskałam samodyscyplinę, samozaparcie, punktualność. Także umiejętność współdziałania w zespole, gdzie moje ,,ja” jest ważne, ale czasem musi być na końcu. Tak było, gdy grałam, tak jest teraz w pracy. Nigdy nie myślałam, żeby zostać trenerką. Nie miałabym do tego cierpliwości. Po zakończeniu kariery ciągle jestem związana z klubem. Jestem przewodniczącą komisji rewizyjnej.

Zobacz również: Co to jest sport? Jak się kibicuje? Odpowiedzi przedszkolaków mogą zaskoczyć

Małe Mądrale ODC. 7 SPORT 1080p25 from Polska Press Grupa on Vimeo.

Zobacz nasz Magazyn Informacyjny:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Podpora gorzowskiego Stilonu i była reprezentantka Polski Helena Rutkowska: Na swojej drodze spotkałam dobrych ludzi - Gazeta Lubuska

Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto