Towarzyszyliśmy koszykarzom PGE Turowa Zgorzelec w holenderskim Den Bosch
Dla zgorzelczan miał to być jedno z przyjemniejszych wyjazdowych spotkań w rozgrywkach o Puchar ULEB.
– Gdybyśmy wiedzieli co nas czeka, zamiast samolotu wybralibyśmy się do Holandii autokarem. Mimo utrudnień i straty czasu, wszystko puszczamy w niepamięć, bo osiągnęliśmy zakładany cel. Zresztą po długich podróżach dobrze nam się gra – zauważył ze śmiechem prezes PGE Turowa Arkadiusz Krygier.
Dla ekipy ze Zgorzelca długie podróże to żadna nowość. W obecnym sezonie koszykarze PGE Turowa rozgrywają bowiem dwa mecze w tygodniu, a najwięcej czasu spędzają w środkach transportu. Nie inaczej było podczas wyjazdu na mecz z EiffelTowers. A miało być inaczej…
– Chcieliśmy ułatwić sobie życie i postanowiliśmy z Pragi udać się samolotem do Amsterdamu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie korki, które czekały na nas w Holandii. Ze stolicy Holandii do samego Den Bosch (blisko 100 km – dop. red.) jechaliśmy 3 godziny – stwierdził prezes Arkadiusz Krygier.
Koszykarzom utrudnienia zbytnio nie przeszkadzały i każdy starał się zabić czas na swój sposób. Jedni z Davidem Loganem na czele słuchali muzyki, Robert Skibniewski na przemian czytał książkę i grał na konsoli w „Medal of Honor”, a trener Saso Filipovski oglądał filmy wyreżyserowane przez Quentina Tarantino. Po przybyciu do Den Bosch zgorzelczanie zakwaterowali się w niedaleko położonym od Maasport Sports & Events Arena hotelu Mercure. Rozpoczęło się odliczanie do spotkania, w którym uznawani byli za faworyta…
W hali byliśmy dwie godziny przed meczem. Obiekt jest kameralny i może pomieścić blisko 3 tysiące widzów.
– W Zgorzelcu coś takiego w zupełności by nam wystarczyło – stwierdził Edward Żak, asystent trenera Saso Filipovskiego.
Im bliżej zawodów, trybuny coraz szczelniej zaczęły się wypełniać. Wśród blisko 1500 widzów znalazła się 20-osobowa grupa fanów czarno-zielonych. Połowa z nich miała jednego idola.
– Na mecz przyjechali moi najbliżsi. Nie mogłem więc dać plamy – przyznał Thomas Kelati. W trudnych momentach Amerykaninowi nie drżała ręka, bezdyskusyjnie był najlepszym graczem na parkiecie, a zgorzelczanie ostatecznie zwyciężyli Holendrów 77:70. Uczynili przy tym ogromny krok do wyjścia z grupy.
Trudno się zatem dziwić, że podczas wieczornej kolacji panowała świetna atmosfera, a prezes Krygier pozwolił swoim pupilom wypić nawet po małym piwie. Jedynie trenerowi Filipowskiemu samopoczucie nie pozwoliło na cieszenie się sukcesem. Szkoleniowiec nie czuł się najlepiej i wraz z klubowym kierowcą Janem Kulasem samochodem wrócił do Zgorzelca.
Słoweńcowi nastrój poprawiła chorwacko-serbska muzyka. Dowód? Nucąc, ostatnie 160 km trasy sam spędził za kółkiem.
– Musiałem sobie przypomnieć, jak się prowadzi auto. Na święta wyruszam w rodzinne strony do Ljublany – tłumaczył.
MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?