Rozmowa z Władysławem Jasińskim, górnikiem z ZG Lubin, który we wrześniu 2005 r. przeżył wypadek w kopalni na oddziale G2 na głębokości 800 m.
• W jakich okolicznościach doszło do wypadku, który Pan przeżył?
– Pracowałem na 38 chodniku, byłem jakieś 30 metrów w głębi, gdy nastąpił wstrząs. Nagle zawalił się ocios, czyli ściana. Straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, słyszałem, że chłopaki mnie wołają.
• Długo czekał Pan na pomoc?
– Nie. Pomogli mi koledzy. Jakieś 50 metrów dalej pracował operator kotwiarki i jego pomocnik. Usłyszeli, że coś się dzieje i zaczęli uciekać. Przebiegali koło mnie, zobaczyli tylko światło w obrywaku. Zaczęli mnie wołać. Słyszałem tylko: Władek, bierz aparat ucieczkowy i uciekaj. Chwyciłem lampę, aparat i doszedłem na kratę. Wywieźli mnie na górę, tam czekała karetka pogotowia.
• Jak Pan się czuł i jak wieść o wypadku przeżyła Pana rodzina?
– Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Moja żona się dowiedziała. Zawiadowca zadzwonił i powiedział, że miałem wypadek, ale żyję. Później kolega pojechał i przywiózł żonę do szpitala. Była strasznie zmartwiona, płakała. Pocieszaliśmy się nawzajem. W takich chwilach trzeba wierzyć do końca i być przy rodzinach, zwłaszcza tych, których bliscy zginęli, żeby wytrwali.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?