Rozmowa z Dorotą Świeniewicz, dwukrotną mistrzynią Europy, najlepszą siatkarką turnieju w Zagrzebiu
• Za kilka godzin Złotka wylądują w Warszawie, a Pani jest tymczasem na autostradzie do Włoch. To ze względu na lęk przed samolotami?
– Po części tak. Kilka lat temu dostałam w samolocie potężnej histerii, zaczęłam płakać i od tego czasu unikam tej formy podróży. Zresztą niedawno mieliśmy trudne loty do Budapesztu i do Warny, po których po prostu dałam sobie spokój. Nawet koleżanki mówią, że jeśli wyjątkowo wsiadam z nimi do samolotu, to od razu maszyną zaczyna telepać. Dlatego do Zagrzebia wybrałam się samochodem. Zapytałam trenera, czy mogę, a że ten chciał mieć spokój na pokładzie, to oczywiście mi pozwolił. I dobrze, bo ja uwielbiam prowadzić samochód. Na wrocławskiej autostradzie jechałam nawet 180 km/h. Ale żadnym piratem nie jestem. Teraz zatrzymałam się na kawie, bo do wieczora muszę być bardzo skoncentrowana. Przede mną jeszcze sporo kilometrów. A dlatego jadę do Włoch, bo już 9 października zaczynają się mecze Serie A.
• Rozumiem, że w podróży – na prawym fotelu – towarzyszy Pani narzeczony Alessandro (204 cm wzrostu), bo wiem, że w Zagrzebiu był.
– Owszem, był w Chorwacji, ale dzień przed finałem musiał wyjechać do Rzymu. Alessandro już nie gra w koszykówkę (występował w II lidze włoskiej – WoK), ale ma swoją stronę internetową. Zajmuje się statystykami zawodników grających w college’ach amerykańskich. Jak się poznaliśmy? Po jednym z moich spotkań podszedł do mnie, pogratulował gry, mówił, że jest sportowcem i zaprosił na kolację. Oczywiście odmówiłam, ale wymieniliśmy się telefonami. Później zaczął przysyłać do hali kwiaty, tak długo zabiegał o mnie, aż zostaliśmy parą. To było trzy i pół roku temu.
• Ale najlepsza siatkarka mistrzostw Europy nie wraca chyba do Perugii sama?
– Wszystko wskazywało, że tak będzie. Jest jednak przy mnie przyjaciółka Chiara. To opiekunka dziecka rosyjskiej trenerki Włoszek – Kiryłowej. Gdy się dowiedziała, że mam jechać sama, powiedziała, że mnie nie zostawi i w ostatniej chwili odwołała swój lot.
• Zatem niedzielnego sukcesu nie mogła Pani oblewać do białego rana, jak koleżanki.
– Wypiłam lampkę szampana i poszłam spać o 2 w nocy.
• Trener Niemczyk mówi, że Pani regeneruje się szybciej od koleżanek. Im starsza, tym lepsza?
– Ja mam po prostu trochę inną budowę, stąd ta szybsza regeneracja. W Zagrzebiu miałam jednak spore problemy. Zasypiałam o drugiej, trzeciej nad ranem. Do tego pogoda była paskudna, a jedzenie nie najlepsze. Ale za to medal teraz smakuje.
• Tuż po jego wywalczeniu żadna z Włoszek nie pogratulowała wam. Dlaczego?
– Były wkurzone, bo to one chciały stanąć na najwyższym stopniu podium. Po prostu. Ale mnie nie zależało specjalnie na ich gratulacjach. To bardzo zmanierowane zawodniczki. Muszę jednak powiedzieć, że w poniedziałek zadzwoniła do mnie Simona Gioli, klubowa koleżanka z Desparu, i wszystko nadrobiła. Zabroniła mi nawet robić zakupy. Jadę prosto do niej na kolację, żeby nie zamykać się w swoim pustym domu.
• Czyli kolacja z rywalką?
– Nie z rywalką. Z przyjaciółką. Akurat z Simoną bardzo się lubimy. Na obozie zajmujemy ten sam pokój, odbijamy piłkę w tej samej parze, mamy nawet tę samą kosmetyczkę i fryzjera.
• Wiadomo już, że koniec końców zespół otrzyma od sponsora 500 tysięcy zł. Będziecie je dzielić po równo czy według zasług?
– Nie wiem, ale już w Zagrzebiu podkreślałam, że całemu zespołowi należą się słowa uznania. Wygrała drużyna. Żeby ktoś mógł rozegrać, najpierw ktoś inny musi przyjąć. I tak dalej.
• Ile jest w tym złocie zasługi Andrzeja Niemczyka?
– Nie chcę być źle zrozumiana, ale wydaje mi się, że mieliśmy tak wspaniały zespół, iż każdy trener odniósłby z nami ten sukces.
• Podtrzymuje Pani deklarację, że będzie grała w kadrze do igrzysk w Pekinie?
– Chciałabym, żeby tak było i mam nadzieję, że zdrowie na to pozwoli.
• A co potem?
– Być może wrócę do kraju i otworzę przedszkole. Kocham takie małe, kilkuletnie dzieci. Są pocieszne.
• A kiedy przyjdzie czas na własne?
– Po Pekinie.
Dwa mecze, cztery paczki papierosów
Kiedy Dorota Świeniewicz walczyła w Zagrzebiu o złoty medal mistrzostw Europy, jej mama Ewa w domu w Świdnicy odpalała papierosa od papierosa. – W czasie sobotniego półfinału wypaliłam ponad dwie paczki i w niedzielę wieczorem również. Kiedy poszłam do kościoła, zrobiło mi się nawet „słodko”, a lewa ręka zaczęła niedomagać. Wcześniej, w czasie meczu z Niemkami musiałam z kolei brać tabletki uspokajające. W poniedziałek byli u mnie panowie z telewizji, ale przez te nerwy zapomniałam podziękować wszystkim świdniczanom za miłe telefony, dowody sympatii i za to, że cenią Dorotkę od lat. Dlatego was proszę, byście o tym napisali – przekazała nam wczoraj mama najlepszej zawodniczki mistrzostw Europy.
Pierwszy trening kadry Michała Probierza przed EURO 2024
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?