Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pieczone prosię

Grzegorz Żurawiński
LUBIN Sędzia Marcin Frankowicz uznał, że dłużej nie będzie czekał. Rozpoczął proces bez głównego sprawcy kredytowych machlojek. Wrocławska prokuratura nie zdołała bowiem oskarżyć Ryszarda Maraszka.

LUBIN

Sędzia Marcin Frankowicz uznał, że dłużej nie będzie czekał. Rozpoczął proces bez głównego sprawcy kredytowych machlojek. Wrocławska prokuratura nie zdołała bowiem oskarżyć Ryszarda Maraszka. Sejmowy papier uchylający immunitet posła dotarł do niej zbyt późno.

Sytuacja jest dziwaczna, choć argumenty sędziego można zrozumieć.

- Ponieważ panu Maraszkowi nie przedstawiono nawet zarzutów, nadal nie wiadomo kiedy można spodziewać się aktu oskarżenia - tak sędzia wyjaśnił powody, dla których odrzucił (wydawać się mogło - oczywisty) wniosek obrońców o odroczenie rozpoznawania sprawy do czasu skompletowania ławy oskarżonych.

Czas na zarzuty

- Pan Ryszard Maraszek będzie przesłuchany pod koniec października. Termin został już wyznaczony - oświadczył w sądzie oskarżyciel, wrocławski prokurator, Robert Mielczarek.
W obecności dziennikarzy nie chciał jednak powiedzieć, czy będzie to przesłuchanie w charakterze podejrzanego. W czwartek musiał zatem poprzestać na odczytaniu aktu oskarżenia przeciwko dwojgu podwładnych i współpracowników byłego dyrektora lubińskiego oddziału banku PKO BP (Maraszek był nim w latach 1998-2000, zwolniony został właśnie za udzielanie protekcyjnych kredytów narażających bank na straty).

"Oskarżam byłą zastępczynię dyrektora oddziału banku PKO BP w Lubinie Elżbietę S. o to, że wspólnie z byłym naczelnikiem wydziału kredytów Wojciechem M. (drugi z oskarżonych) działając wspólnie z Ryszardem Ma..., inną osobą..." - ta drobna prokuratorska "wysypka" dowodziła, że akt oskarżenia, który odczytano w czwartek w sądzie, jest w swej istocie oskarżeniem "wielkiego nieobecnego".

Klucz do sprawy

Elżbieta S. i Wojciech M. oskarżeni zostali o współudział w przyznawaniu źle zabezpieczonych wielomilionowych kredytów firmom zaprzyjaźnionego z Maraszkiem legnickiego biznesmena Władysława M. (w Lubinie trwa jego proces o wyłudzenie tych kredytów). Oskarżeni nie przyznają się jednak do winy.

- Wszystkie decyzje o kredytach przekraczających 100 tys. zł podejmował jednoosobowo dyrektor - wyjaśniał aktualnie bezrobotny Wojciech M.

- Czy mógł się pan sprzeciwić wnioskowi kredytowemu? - pytał sąd.

- Teoretycznie, tak... - odpowiedź jest kluczem do tej sprawy.

Mimo że oboje oskarżeni uczestniczyli w opiniowaniu kredytów (w ramach 7-9 osobowego tzw. komitetu kredytowego), to decyzje podejmował każdorazowo dyrektor. Umowy kredytowe dodatkowo opiniowała współpracująca z bankiem legnicka kancelaria prawna Piotra Rojka.

- Miałam także prawo przydzielania kredytów, ale robiłam to tylko w okresach nieobecności dyrektora banku. Nie dotyczy to jednak kredytów objętych aktem oskarżenia - podkreślała była zastępczyni Maraszka.

Prywatna kasa

O skali zażyłości między byłym dyrektorem i kredytowanym biznesmenem świadczy fakt, że Ryszard Maraszek pożyczał mu także prywatne pieniądze.

- Wiem o jednej takiej pożyczce na 50 tys. złotych - przyznała Elżbieta S. - Dyrektor przedstawił mi pana M. jako zdolnego biznesmena i VIP-a - dodała.
Nie jest tajemnicą, że zarówno dyrektor banku, jak i jego zastępczyni, bywali na imprezach organizowanych przez zaprzyjaźnionego przedsiębiorcę.

- Byłam na jednej z imprez w posiadłości pana M. koło Niedźwiedzic (gospodarstwo rybackie niedaleko Chojnowa - red.). Był pieczony prosiak... - zeznawała Elżbieta S.

- Czy uczestniczenie w imprezach organizowanych przez klienta banku nie oceniała pani jako, co najmniej, niemoralne... - dopytywał sędzia.

- Nie. Było to normą... - usłyszeliśmy.

Kosztowny sprzeciw

Zaangażowanie dyrektora Maraszka (bankowca po... półtoramiesięcznym przeszkoleniu) w kredytowanie zaprzyjaźnionego biznesmena było więcej niż wyjątkowe. Negatywna ocena wniosków kredytowych Władysława M. kosztowała utratę stanowiska zastępcy dyrektora wieloletnią dyrektorkę i twórczynię tej placówki, Alicję Z.
Jeden z inspektorów bankowych Adam J., który pierwszy wniosek tego biznesmena na milion złotych uznał za nienadający się do dalszej analizy, sam odszedł z pracy widząc, co dzieje się w placówce.
Po takim "oczyszczeniu" przedpola, kolejne wnioski Władysława M. nie były już kwestionowane. To właśnie zaprowadziło byłych bankowców na ławę oskarżonych.
Wyjątkowo niekompletną ławę, bowiem sprawa Ryszarda Maraszka będzie rozpatrywana w osobnym procesie. W tym, będzie on jedynie świadkiem (potem dojdzie do dziwacznej zamiany ról oskarżonych i świadków).

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto