Artykuł bierze udział w konkursie "Tym żyje miasto"dla dziennikarzy obywatelskich. Wy też możecie sprawdzić swoje siły i wygrać pieniądze. |
We Wrocławiu w niedzielny wieczór miłośnicy jazzu mieli nie lada problem, co wybrać: legendę jazzu, ostatniego z wielkich saksofonistów Sonny'ego Rollinsa czy mistrza gitary Pata Metheny. To był bardzo trudny wybór. W moim przypadku padło na Pata.
Pat Metheny - koncert bez zdjęć, ale z magią
Pat od ponad 35 lat zachwyca swoimi koncertami, to profesjonalista w każdym calu. Obecnie większość wykonawców na koncertach próbuje uwodzić publiczność, zagadywać, Pat jest ponad tym – dla niego istnieje tylko muzyka. Na osobistą prośbę artysty przed koncertem poproszono o nierobienie zdjęć nawet telefonami komórkowymi, tak aby nie rozpraszać i nie przeszkadzać muzykom.
To samo dotyczyło fotografów zawodowych. Wszystkie akredytacje zostały wstrzymane – stąd nie ma również zdjęć w tym materiale. Podczas koncertu muzykowi towarzyszyli Larry Grenadier na kontrabasie i Bill Stewart na perkusji.
Koncert Pata podzielony został na trzy części – odmienne pod względem stylu, tak samo jednak pełne świetnej, perfekcyjnie wykonanej muzyki. Dwie pierwsze części oparte zostały na materiale granym akustycznie, w trzeciej zagościła muzyka przetwarzana elektronicznie.
Jak Pat Metheny grał na harfie
Na sali nie było przypadkowych osób, publiczność nagradzała chętnie artystów brawami zarówno po utworach, ale także w momentach co ciekawszych przejść. Jak powiedział kiedyś inżynier Mamoń „Najbardziej lubimy słuchać tych piosenek, które już znamy”, więc nic dziwnego, że początkowe takty wielu utworów budziły tak zwane „gromkie brawa”.
Na temat mistrzostwa wykonanie nie ma się co rozpisywać, jest bezdyskusyjne. Ciekawostkę stanowić może zaś kolekcja gitar używana przez Pata. Podczas koncertu muzyk wielokrotnie zmieniał gitary. Mieliśmy także okazję podziwiać 42-strunową gitarę Pikasso I, wykonaną przez Lindę Manzer lutniczkę z Kanady. Na gitarze tej można grać jednocześnie jak na klasycznej gitarze i harfie. Podczas koncertu słychać było te przedziwne dźwięki.
Koncert zakończył się owacjami na stojąco, były bisy i jak zwykle po koncercie pewien niedosyt. Koniec czasu wzruszeń i marzeń, trzeba było wyjść w ciemność codzienności.
Czytaj też:
- Richard Bona i wyśmienity żurek w synagodze we Wrocławiu [foto]
- Lao Che i Czesław rozgrzali wrocławski Eter [foto]
- Behemoth we Wrocławiu: Bez smoły i skandalu [foto]
Bilety na mecz Polska - Włochy | One Love Festival 2011 [program] | Koncerty i festiwale w 2011 roku | Polska - Włochy we Wrocławiu |
**
**
Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?