Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opera Wrocławska. Odzyskana świetność

Małgorzata Matuszewska
Janusz Wójtowicz
Neoklasycystyczny budynek Opery Wrocławskiej jest perłą w środku miasta. Szlachetne złocenia, ciepłe barwy, światło migoczące w setkach kryształów. Opera zachwyca przepychem. Wystarczy wejść do foyer czy Sali Cesarskiej, by poprawić sobie nastrój. Tu jest po prostu pięknie!

Melpomena, Polihymnia, Euterpe i Talia otoczyły gmach Teatru Miejskiego szczególną opieką. Budynek nie ucierpiał w czasie walk o Festung Breslau w 1945. Dziś, po latach szarości i trwającym dziewięć lat remoncie, Opera odzyskała blask. Nawet rzeźby przedstawiające muzy już stoją na dachu. Jak przed laty, a postawiono je w 1871 r. Teraz zostały odlane z imitacji kamienia. – Wszystkie uległy zniszczeniu przed kolejnym remontem budynku, bo zdjęto je zbyt brutalnie. Skład odlewu był tajemnicą. Na szczęście znalazły się odciski. Teraz przypominają wielkanocne zające, bo w środku są puste, a dzięki temu lżejsze – opowiada Anna Morasiewicz, projektantka wnętrz Opery.
Operę na ok. 1600 miejsc zaprojektował sławny architekt Carl F. Langhans, autor także synagogi Pod Białym Bocianem, kościoła Jedenastu Tysięcy Dziewic na Ołbinie. Teatr Miejski – bo taką funkcję pełniła dzisiejsza Opera – zachwycał mieszczan perfekcją i harmonią wykonania. Budowa zakończyła się w 1841 r. Teatr otwarto 13 września i wystawiano tu nie tylko sztuki dramatyczne, ale także opery i operetki. Budynek niszczyły pożary, pierwszy w połowie lat 60. XIX wieku, drugi – na początku lat 70. Po obydwu gmach został odbudowany i zmieniony. W swojej karierze był filią Teatru Thalia, dopiero w 1878 r. został przekazany miastu. W operę zamienił go Theodor Loewe, filozof, pisarz, kolekcjoner malarstwa, który na początku był kierownikiem literackim Teatru Miejskiego.
Usytuowanie gmachu przy jednej z najważniejszych ulic miasta sprzyjało mu. Wciąż pozostaje w pamięci mieszkańców jako miejsce, gdzie można było spotkać sławy. I to nie tylko z operowej sceny! To przed Operą Stanisław Srokowski, wrocławski pisarz, spotkał po raz pierwszy poetę Rafała Wojaczka. Tu przechodził codziennie Igor Przegrodzki, jedna z najbarwniejszych postaci artystycznego Wrocławia.

Kolory władzy, klimat zamożności
Współczesnym mieszkańcom miasta zdawało się, że muzy, brutalnie potraktowane przed remontem, opuściły ukochane miejsce melomanów. Martwiono się, że trwający od 1 września 1997 r. remont Opery nie skończy się już nigdy. Wciąż brakowało pieniędzy. Remont dobiegł szczęśliwego końca dopiero w zeszłym roku.
Kto był we Lwowie, ten wie, że nasza Opera przypomina lwowską. Musi więc być szczególnie bliska sercom lwowian. – Ale nie tylko – zauważa Anna Morasiewicz. – Podobny wystrój miały opery w Dreźnie, Wiedniu i Paryżu.
W kolorystyce dominuje purpura i złoto, bo tak wyglądały operowe budynki drugiej połowy XIX wieku. Barwy te symbolizowały władzę i zamożność mieszczan. Dziś w środku chyba najładniejszy jest angielski róż na ścianach, czyli łagodne przejście od bieli kości słoniowej do purpury. Dopełniają je barwy marmurów – od kremowych po czerwone i „czarcią różę” (brudnoróżowy) i żółty. Zajmują 2 tys. mkw.

Orzeł w złocie
Nad sceną po remoncie zawisł orzeł w złotych barwach. Kiedyś prawdopodobnie były w tym miejscu emblematy cesarskie. Po lewej stronie sceny (od widza) widnieje dawna cesarska loża. Także po prawej stronie było miejsce na jakiś emblemat. Może umieszczono tam swastykę? Dziś w tym miejscu widnieje godło Wrocławia w złotych i srebrnych odcieniach.
Wszystkie złocenia są tu prawdziwe, z 23-karatowego szlachetnego kruszcu. Razem pokrywają powierzchnię 10 tys. mkw. – Prawie hektar – śmieje się Anna Morasiewicz.
Połyskują kryształowe lustra, zajmujące 200 mkw., sprowadzone z Czech, gdzie kryształy zamawia także Swarovski. Wiszą w foyer, kuluarach i w najprzytulniejszym miejscu Opery – empirowym Salonie Cesarskim.
Wnętrze Opery oświetla pół tysiąca kryształowych kinkietów i żyrandoli. Główny – nad widownią – pochodzi z XIX wieku. Nie da się go spuścić. Najpierw był gazowy, od początku XX wieku – elektryczny. Żarówki można wymienić, wchodząc do ażurowego kosza umieszczonego w środku.
Także po remoncie nad sceną zawisła czerwona wagnerowska kurtyna. Dlaczego wagnerowska? Bo takie otwiera się po przekątnej (wymyślił to sam Wagner), w odróżnieniu od kurtyny włoskiej, rozchylającej się na boki. Kurtyna została uszyta z ognioodpornego aksamitu. Złote frędzle i pasmanterie miały być pierwotnie sprowadzone z Wiednia, ale równie dobre znaleziono w Polsce. Wszystkie sznury kręcone były ręcznie. Także ręczną robotą chwalą się twórcy chwostów zdobiących materie. I malarze, którzy pokryli ściany malarstwem patronowym, imitującym tkaniny.

Z głową w plafonie
Zachowano XIX-wieczny plafon z wizerunkami kompozytorów. Nie wiadomo, gdzie przez lata podziały się oryginały. Ale gwiaździsty układ sztukatorskich dekoracji przypomina plafon w operze w Sankt Petersburgu. Dla następnych pokoleń historyków miejsce pod plafonem będzie prawdziwym rajem. Po remoncie zachowano tu gazety z Breslau!
– Oświetlone, pomalowane na granatowo ściany jaskółki dają plafonowi wrażenie lekkości – opowiada Anna Morasiewicz. Ale to widać ze sceny.
Nic dziwnego, że do Opery przychodzą po najpiękniejsze pamiątkowe zdjęcia pary młode, a podczas przerw w spektaklach można dostrzec pozujących do zdjęć Japończyków. Mamy się czym pochwalić.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto