Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie wszystek umrę - nadzieję poety podziela wrocławski rzeźbiarz

Maciej Czujko
spgw
spgw
Artysta kruchego życia Koło Twardogóry mieszka wyjątkowy szklarz. Mieszka i umiera. Na raka. Tik, tak, tik, tak – mosiężne wahadło ściennego zegara odlicza czas, który mu został.

Artysta kruchego życia
Koło Twardogóry mieszka wyjątkowy szklarz. Mieszka i umiera. Na raka. Tik, tak, tik,
tak – mosiężne wahadło ściennego zegara odlicza czas, który mu został. Czas, w którym pogodzony
ze śmiercią ekscentryk,chce wywalczyć sprawiedliwość dla swoich dzieł
Do sielskiej zagrody Ireneusza Kizińskiego dostępu bronią drewniane wrota. Komu nie poskąpią, ten wkracza w magiczny świat 70-letniego artysty szklarza. Wśród zielonej trawy i rzadkich kęp krzewów stoją kolorowe budynki i rzeźby. Trochę ukryte, trochę wyeksponowane – subtelnie, ze smakiem. Wszystko elektryzuje sztuką i smutkiem. Bo gospodarz powoli odchodzi.

Uzależnienie od huty
Pioruny w życie pana Ireneusza strzelały już nieraz. Jeden walnął w fina, gdy artysta był na obozie żeglarskim. Drugi, całkiem niedawno, strzelił w linię telefoniczną koło jego domu i rozwalił aparat. Trzeci nie narobił szkód. Zaraził go sztuką. – Już w szkole średniej na praktykach w hucie poczułem, że szkło to wspaniałe tworzywo. Ale upłynęło wiele lat, nim jako 34-letni facet znowu wszedłem do huty. Wtedy mnie pochłonęło. Zwariowałem – opowiada twórca.
Poświęcił się. Pracował po szesnaście godzin, mieszkał w hotelu robotniczym. Wstawał o 6 rano, osiem godzin harował na gorąco, na piecu. Potem kładł się na godzinę w jakimś magazynie i jadł byle jaką kanapkę. Po drzemce znowu szedł do roboty, na obróbkę. O 23 schodził z hali i wracał do siebie. Tam szedł pod prysznic, klucząc między ludzkimi kupami. Bród, smród i ubóstwo.
– Ale mi to nie przeszkadzało, ja byłem uzależniony. Jak wracałem z huty do domu, to zarzekałem się, że długo teraz tam nie pojadę. Ale już po miesiącu zaczynałem się wiercić, a po kilku wracałem. – wspomina.

Dusza wariat
Zanim życiem pana Ireneusza zaczęła rządzić sztuka, dominował w nim sport i szukanie swego miejsca w świecie. Uczył się m.in. w technikum ekonomicznym i szkole muzycznej. – Z ekonomika mnie szybko wyrzucili. Strasznie głupia historia. Ktoś rzucił szczurem w dyrektora akademika i podejrzenie padło na mnie. Wyleciałem, choć to nie ja. Co to zresztą za dowcip – śmieje się artysta.
Z kolejnych miejsc pracy też szybko się zwalniał. Potrzebował trzech miesięcy letnich wakacji, by pływać na żaglach i tyle samo w zimie, na narty. Gdy ktoś nie chciał mu dać wolnego, odchodził. Na jednym z zimowych bezpłatnych urlopów poznał studentów AWF-u i ich profesora. Jeździli na nartach. Koledzy zaczęli namawiać go, by zdawał na akademię. Zdał.
– Ale najbardziej chciałem zostać leśniczym. Kocham naturę. Niestety, gdy próbowałem się dostać do odpowiedniej szkoły, zgubili moje papiery. Ale teraz na szczęście mam wokół siebie przyrodę – mówi artysta.

Na pierwszym roku
AWF-u poznał swą pierwszą żonę. Ona studiowała w Wyższej Szkole Plastycznej, on czasem pomagał jej przy tworzeniu prac. Tak się zaczęło. Gdy przyszła pierwsza nagroda, rozeszli się. Ireneusz Kiziński został na swoim. Bardzo udanym swoim. 20 wystaw indywidualnych, 13 zbiorowych, prace w 13 muzeach – nie tylko polskich, 6 wyróżnień na międzynarodowych wystawach.

Profesor od przysiadów
Ale samodzielne początki nie były łatwe. Po pierwszej wystawie w światku artystycznym zrobiło się trzęsienie ziemi. Owszem, rzeźby na niej pokazane były trochę prowokacyjne. Erotyka w szkle. – No były tam formy falliczne – przyznaje artysta. – Ale nic nieetycznego czy nachalnego. Raczej wszystko z humorem. Ale wiadomo jak jest, wszystkim prącie i pochwa się podobają, ale mało kto się przyzna. I ci, co się nie przyznawali, to się obrazili – dodaje.
Wielu ludzi z uczelni przestało z panem Ireneuszem rozmawiać. Ale nie tylko przez kształt jego rzeźb, ale też przez dobrą jakość. No bo jak to: profesor od przysiadów się za sztukę bierze? – Był nawet moment, że mnie z huty wyrzucili – wspomina Kiziński. – Taka gówniana polska zawiść. Ale było minęło. Co przeżyłem, to moje – dodaje spokojnie.
Nie miał kryzysu twórczego. Szklarz przyznaje, że ciężko było znosić przez długie lata niechęć zawistnych ludzi, ale na jego sztuce to się nigdy nie odbiło. Po prostu pracował. Ale dla spokoju wyprowadził się na wieś. I żyłby w nim długo i szczęśliwie, gdyby nie choroba.

Irek, bierz się do roboty
Spowodowała, że zwolnił obroty. Trochę nim zatrzęsło, trochę się rozkleił. Były momenty, że popiwszy dla kurażu wódki, rozmawiał z bliskimi, co już są po tamtej stronie. Pogadał też z samą kostuchą. Nawet się pogodzili. Śmierć to dla niego naturalna rzecz, po prostu przychodzi. Zresztą wierzy, że coś tam w zaświatach musi być, skoro tyle jest niewyjaśnionych zjawisk na tym świecie.
Jednak gdy dowiedział się o chorobie, to osłabł. Nie ma mocnych, każdy ma słabą stronę. – Takie miękkie, w które raz porządnie walnąć i klops – mówi artysta, który za młodu trenował z pięściarzami.
W kwietniu 2006 dostał powiadomienie, że Muzeum Szkła w Corning, mekka szklarzy, na 25-lecie dorocznego przeglądu światowego szkła wybrało go do grona 200 najlepszych. Nikt we Wrocławiu ani w Polsce się tym nie zainteresował. Przyszło jeszcze większe przygnębienie. Otrząsnął sie dopiero w lutym tego roku. Wtedy pojawiła się następna nagroda i zebrała go do kupy. Marazm i smutek odeszły w jednej chwili. – Dostałem takiego kopa, że od razu wstałem na równe nogi. Powiedziałem do siebie: „Irek, kur..., nie stękaj, nie marudź, ty się bierz do roboty” – opowiada rozemocjonowany. – No i takie szkło robię, jakiego nikt jeszcze nie robił. Wiem, że to się może okazać gównem, bo jestem wobec siebie krytyczny. Ale może też być inaczej. Może mnie ludzie zapamiętają z tego szkła...
Po prostu prawda
Tego Ireneusz Kiziński najbardziej się boi – anonimowości. Nie chce odejść bezimiennie. Chce prawdy i sprawiedliwości. Chce pożegnać się z wrocławianami, żeby pokazać im i powiedzieć, co zrobił, czego dokonał. Także dla nich wsławiając miasto na wielu konkursach.
– Żeby ludzie się dowiedzieli, co zrobiłem dla Polski. Bo to jest najważniejsze, reprezentować Polskę. Ja jestem z rocznika 1937. U mnie w domu słowo „ojczyzna” pojawiało się w każdej rozmowie – zwierza się artysta.
Kiedy mówi o odchodzeniu bez pożegnania, w ciszy, rysy mu tężeją, czoło się chmurzy. Zaciska zęby i zarzeka się, że nie dopuści do sytuacji, w której będzie leżał w łóżku obłożnie chory.

Co pan zrobi?
– Co będzie trzeba... Jak nie stchórzę – odpowiada.
Bo to gorzka pigułka, że na całym świecie artyści są honorowani, a u nas nie. Że za swoje osiągnięcia dostają mieszkania, pracownie, gratulacje od królowej. I to również Polacy. Tacy, co uciekli z tego kraju, gdzie największą popularnością cieszą się „Kiepscy” i „M jak miłość”.
– Ja nie wyjechałem, chociaż za swoją pracę dostawałem przeważnie po łbie. Dlatego teraz jedyne o co proszę, to prawda. Po prostu prawda o mnie i o moich pracach... – smuci się Ireneusz Kiziński.
A ja żyję
– Mnie już niejeden termin na śmierć dawali, a ciągle żyję – z dumą wyznaje artysta. – I czuję, że jeszcze pożyję i popracuję. Muszę. Dla tej prawdy – dodaje.
W jego rzeźbach zdarza mu się opowiadać o ludziach. Wśród zaklętych w szkle historii jest opowieść o kilkuletnim chłopcu z sąsiedztwa. Wrażliwym, cherlawym malcu, który ujął go tym, że do odrabiania lekcji potrzebował kwiatów. Zawsze gdy wyciągał zeszyty, to stawiał na stole flakonik z polnym bukietem. Artysta uwiecznił ten romantyzm w rzeźbie Gregor. Tę wrażliwość i śmierć. Bo chłopiec w kilka dni po pozowaniu zginał w wypadku samochodowym.
W innej pracy umieścił samego siebie. Szkło z podobizną autora – opowieść o jego życiu – stoi w ogrodzie. Co jakiś czas wdziera się do niego woda. Artysta kolejny raz łata dziurę i szepcze pod nosem.
– Niech to pierun. Jak to się dzieje? Woda jest niesamowita...
I tak jego szkło ciągle walczy. A rzeźba małego z sąsiedztwa już nie. Wrażliwy chłopiec już tylko stoi w muzeum.

od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto