W sobotę skończyła się trzecia edycja festiwalu Brave
Brave to po angielsku odważny. Organizatorom chodziło głównie o odwagę w ratowaniu ginących kultur. Takie bowiem jest założenie imprezy – pokazać tańce, pieśni, rytuały z całego świata, które przetrwały tysiąclecia, a teraz stoją w obliczu całkowitego zapomnienia. Festiwal jednak wymagał odwagi też od uczestników
Wybierając się na koncert zatytułowany „Sekretne pieśni plemienia Bunun” albo na taniec Żydów etiopskich trzeba się liczyć z tym, że to nie pewniak w rodzaju np. koncertu Myslovitz. Całkiem prawdopodobne, że zetkniemy się z kulturą tak inną od naszej, jakby była z innej planety. Ci, którzy cierpią na syndrom inżyniera Mamonia z „Rejsu”, czyli lubią tylko te kawałki, które już doskonale znają, pewnie trzymali się jak najdalej od festiwalowych wydarzeń. Jednak odważnych widzów, którzy na nie zaglądali (na każdym koncercie i spektaklu było zwykle od stu do trzystu osób), raczej nie czekało rozczarowanie. Wcale nie trzeba było być etnografem czy antropologiem, żeby dobrze się bawić. Pieśni i tańce z odległych zakątków świata mają wiele do zaoferowania i nam. Można się zachwycić egzotyczną, ale piękną melodią, spontanicznością i naturalnością artystów, energią płynącą ze sceny. Do tego dochodzi świadomość, że drugi raz takie widowisko nie trafi się prędko. Być może nigdy więcej. •
Rusza 61. Festiwal w Opolu. Znamy szczegóły
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?