MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Nawet wulkan kiedyś gaśnie

Magda Piekarska (JA)
„Śmiech jest terapią, której nie można przedawkować” – mówiła Hanka Bielicka „Skoro nasza polityka stała się komedią, a gospodarka tragedią, a społeczeństwo i nasza kochana publiczność mają ...

„Śmiech jest terapią, której nie można przedawkować” – mówiła Hanka Bielicka

„Skoro nasza polityka stała się komedią, a gospodarka tragedią, a społeczeństwo i nasza kochana publiczność mają pod dostatkiem własnych dramatów, to my, aktorzy, w miarę naszych możliwości śmiejmy się, bawmy się. Tego życzy wszystkim tu obecnym kochająca Was zawsze Hanka Bielicka”

Bardzo chciałam być gwiazdą i wierzyłam, że to ode mnie zależy” – mówiła. „Żałowałam tylko, że nie urodziłam się w fin de siecle’u. Ramiona miałam zawsze piękne, biust dobry i wysoki, talię wąziutką – prawdziwa wedeta”.
Gwiazdą została, choć publiczność czarowała raczej ciepłym uśmiechem i poczuciem humoru, niż apetycznymi kształtami. Jej atrybuty okazały się nieprawdopodobnie trwałe, odporne na przemijanie. Wszyscy pamiętają jej kapelusze i Dziunię Pietrusińską – „paniusię miejsko-wiejską z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni”.
9 listopada skończyła 90 lat. Tuż przed urodzinami dostała medal Gloria Artis. „Czy wy wiecie dzieci za co ja ten medal dostałam? Za pyskowanie!” – żartowała.

W trzech czepkach
– Urodziłam się jako Anna Weronika, ale byłam taka skacząca i biegająca, że mama powiedziała, że nie mogę być Anusią czy Anią, bo jestem po prostu Hanką. I tak zostało do dziś – wspominała w rozmowie z naszą gazetą kilka miesięcy temu.
Przyszła na świat w 1915 r. w miejscowości Konowka na Ukrainie. Kiedy rozpoczęła się rewolucja, rodzice wyjechali do babci Bielickiej – do Łomży. Po wybuchu wojny ich dom spłonął, ojciec został wywieziony na Syberię, matka, siostra, babcia – do Kazachstanu. Do kraju wróciły tylko matka i siostry. Nie chciały już ruszać się poza Warszawę: – Haniu, ja już się plenerów naoglądałam – stwierdziła mama.
O Hance mówiło się w rodzinie – „w trzech czepkach urodzona”. Pierwszy miał być na szczęście, drugi na talent. Trzeci wróżył długowieczność i zdrowie.
Los nad nią czuwał – wtedy, gdy ojciec namówił ją do wyjazdu do Wilna, tuż przed wybuchem II wojny światowej i kiedy podczas okupacji zeszła z mężem do schronu, na chwilę zanim bomba uderzyła w ich mieszkanie.
Miała szczęście do mężczyzn. Dyrektor liceum dopuścił ją do matury, choć miała dwóję z matematyki. Aleksander Zelwerowicz ukształtował jako artystkę komediową. I nie tylko – uratował jej nos, kiedy chciała się poddać opreracji plastycznej. „Aktorstwa jeszcze panią trzeba uczyć kilka lat, a nos już jest wart miliony. Takiego kinola ze świecą darmo szukać” – powiedział jej.

Ofelio, idź do klasztoru
„Zabierzcie tego krokodyla ze sceny, bo umrę ze śmiechu” – protestował Zelwerowicz, kiedy w szkole teatralnej wyskoczyła na scenę z poważnym monologiem. Kiedy rozpaczała, nie pocieszał jej, tylko powiedział, że gdyby miała grać Ofelię, musiałaby pójść do klasztoru w pierwszym akcie, bo inaczej publiczność pękłaby ze śmiechu. Wkrótce zrozumiała, że miał rację i że jej przeznaczeniem jest komedia.
Miała zadebiutować przed wojną, w wileńskim teatrze „Na Pohulance”. Do premiery nie doszło – wybuchła wojna i próby do „Obrony Ksantypy” przerwano. Podczas okupacji grała w farsach, pracowała jako kelnerka i kawiarniana pianistka.
To wtedy wyszła za mąż, za amanta Jerzego Duszyńskiego. Byli razem przez 20 lat. Znali się jeszcze ze studiów i od dawna mieli się ku sobie. Kiedy w Wilnie pojawiły się problemy z pieniędzmi, wynajęli wspólnie z Danutą Szaflarską i Ireną Brzezińską mieszkanie. Bielicka miała zająć z Duszyńskim jeden pokój. – Jak to? Z mężczyzną, bez ślubu? – oburzyła się. Więc się pobrali. Weselne śniadanie przygotowała Hanka Ordonówna. Każdy przyniósł, co mógł – było jajko, marchewka, jabłko i ćwiartka wódki.
Po wojnie ich drogi zaczęły się rozchodzić. Przyjacielskie małżeństwo trwało długo, aż stało się fikcją. Do końca jednak pozostali sobie bliscy – po rozwodzie poszli na kawę, a Bielicka doglądała męża, kiedy umierał w 1978 r.

Dziunia to nie ja
Z Wilna trafiła do Łodzi, potem do stołecznego Teatru Współczesnego, wreszcie do Syreny. Grywała u Erwina Axera, Ludwika Sempolińskiego. Ale choć z teatrem była związana przez 43 lata, prawdziwą sławę dała jej estrada.
Na krakowskiej kabaretowej scenie Siedem Kotów poznała Bogdana Brzezińskiego, który stworzył dla niej Dziunię Pietrusińską. Postać warszawskiej przekupki, wielokrotnie i z pasją odtwarzana, stopiła się w świadomości widzów z wizerunkiem Bielickiej. – Próbowałam uświadomić widowni, że gram Dziunię, ale Dziunią nie jestem – mówiła, ale chyba nie do końca się jej to udało. Monologująca w zawrotnym tempie, z temperamentem, przerywająca tekst kaskadami śmiechu, obdarzona charakterystyczną chrypką – Bielicka dla wielu pozostała Dziunią, mimo kolekcji ról teatralnych i filmowych. A można ją było oglądać m.in. w „Zakazanych piosenkach”, „Wojnie domowej”, „Cafe Pod Minogą”, „Panu Wołodyjowskim”. I choć nie były to główne role, każda z nich najdosłowniej – jak powiedział Jan Nowicki – rozsadzała ekran. Publiczność ją kochała – z każdej tworzonej przez nią postaci emanowało ciepło, serdeczność, miłość do świata. I nie był to element gry aktorskiej, ale emocje prawdziwe, prosto z serca.
Ostatnio pojawiła się w „Ja wam pokażę!” według powieści Katarzyny Grocholi – po 36-letniej przerwie wróciła na ekran i zagrała ciotkę Judyty. – To kobieta z klasą – mówi o niej pisarka. Na planie zadziwiała wszystkich świetną formą – do tego stopnia, że kiedy przyznała się do zmęczenia, trudno było jej uwierzyć. Grażyna Wolszczak pamięta, że aktorka nosiła ze sobą wszędzie małe radio, żeby nie przegapić ulubionego słuchowiska.

W wieku XXI
Powtarzała, że najważniejsze jest, żeby wypełnić czymś każdy moment. Nie cierpiała siedzieć bezczynnie.
– Jestem przedwojenna, jeśli chodzi o obyczajowość i przyzwyczajenia – powiedziała nam. – Wiem, że biednym się pomaga, kuchnia ma być oddzielnie i gosposia w domu. Całe życie, czy miałam pieniądze, czy nie, takie ambicje były. A teraz nie mam wcale pieniędzy, ale gosposia jest. To cechy wyniesione z domu, z rodziny, to się ma w środku.
W październiku ubiegłego roku wzięła udział w wyborach. Cieszyła się: „Nareszcie mam na kogo głosować”.
Potrafiła z siebie żartować. Opowiadała, jak podsłuchała rozmowę dwóch swoich wielbicieli – jeden z nich powiedział o niej, że jest jak stary telewizor: wizja już nie bardzo, ale fonia fest. Pytana, w jakim jest wieku, śmiała się, że w XXI.

Uśmiech w kapeluszu
Dwa lata temu jej zdrowie zaczęło szwankować. Coraz częściej mówiła o ograniczeniach, jakie wiązały się z wiekiem. I o tym, jaką terapią jest dla niej scena.
Coraz trudniej było jej też znosić sytuację, w której wszyscy wokół oczekują od niej, że będzie zabawna. Ale wiedziała, że jej uśmiech rozjaśnia ludziom życie. „Trzeba nadrabiać miną i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie pieścić się ze sobą, nie poddawać nawet w chorobie. Walczyć!”.
Mówiła, że bardzo potrzebuje ciszy i spokoju. I że nie cierpi hałasu (a zwłaszcza hałaśliwych kobiet). Źle znosiła pobyty w sanatoriach. Wiedziała, że ludzie, przyzwyczajeni do jej wizerunku, nie wybaczą jej pojawienia się na sali śniadaniowej bez makijażu. Dlatego jadała w osobnych pomieszczeniach, na basen chodziła wtedy, kiedy mogła być tam sama. „To tortura” – wspominała. Ale wiedziała jednocześnie, że na uśmiech i żart warto się zdobyć: „Gdy teraz widzę, jak w kraju ludzie się do mnie uśmiechają, a na występach uśmiechają się także do siebie, to myślę, że osiągnęłam swój cel. I mam nadzieję, że jako mój ślad zostawię wam mój uśmiech. Uśmiech w kapeluszu”. •

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zofia Zborowska i Andrzej Wrona znów zostali rodzicami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto