Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Najstarsza wrocławska lodziarnia wygrywa z konkurencją tradycyjnymi recepturami i niezapomnianym smakiem deserów

Agata Ałykow
Fot. Tomasz Hołod
Fot. Tomasz Hołod
Siostry słodkiego imperium Nie ma chyba wrocławianina, który w dzieciństwie nie stałby w długiej kolejce po mrożone przysmaki rodziny Tichy. W czasach PRL-u ten ogonek łakomczuchów ciągnął się aż do wiaduktu przy ul.

Siostry słodkiego imperium
Nie ma chyba wrocławianina, który w dzieciństwie nie stałby w długiej kolejce po mrożone przysmaki rodziny Tichy. W czasach PRL-u ten ogonek łakomczuchów ciągnął się aż do wiaduktu przy ul. Komandorskiej. Dziś najwierniejsi wielbiciele na lody przyjeżdżają z Niemiec

Barbara Kłaptocz-Karłowska zza szklanych lad obserowała kiedyś grupę ciekawych klientów. – Najpierw zamówili wielkie puchary lodów. Gdy skończyli, zażyczyli sobie następnych, identycznych porcji – opowiada współwłaścicielka lodziarni. – Na koniec kupili wielkie lody w waflu. Kiedy wyszli, nie wytrzymałam i pobiegłam za nimi.
Okazało się, że klienci przyjechali do nich z Zabrza. Bo znają smak tych deserów jeszcze z dzieciństwa i takich lodów już nie uświadczysz. Postanowili więc najeść się na zapas.
Lodowe kompozycje sprzedawane w najstarszej wrocławskiej lodziarni przy ul. Komandorskiej powstają wyłącznie z naturalnych składników. – Nie stosujemy żadnej chemii, gotowych mieszanek i polepszaczy – zapewnia Urszula Kłaptocz, druga z sióstr kierująca firmą i specjalista od smaków. – To, co sprzedajemy, można z powodzeniem podać nawet malutkim dzieciom.
Bo ich lody to miks żółtek, śmietany i mleka, nawet bita śmietana ubijana jest ręcznie przez cukierników. Smaki deserów uzyskuje się, wyciskając sok z pomarańczy, cytryny czy grejpfruta. Jeśli właściciele zamawiają gotowe dodatki, to tylko z renomowanych firm. Czekolada musi mieć naturalny smak, a orzechy – chrupać pod zębami.
– Korzystamy z własnych technologii i naszych lodów ani nie zamrażamy, ani nie przechowujemy do następnego dnia. Zdrowie klientów jest najważniejsze – deklaruje Urszula Kłaptocz. Właścicielki pilnują też receptur, dzięki którym powstają torty, ciastka i przekładańce. Ciasto pączkowe rośnie więc przez kilka godzin. Robione jest z jaj, mleka, masła i owoców od wypróbowanych dostawców.
Dział produkcji lodów i wypieku ciast zajmuje aż 200 metrów kwadratowych kawiarni.

Trudne sukcesu początki
Pierwsze lody sprzedano przy Komandorskiej prawie 40 lat temu. – Firmę rozkręciła nasza ciocia Jadwiga Tichy, wielka pasjonatka gotowania. Gromadziła książki kucharskie i stare przepisy, a wiele wymyślała sama – siostry wspominają twórczynię lodziarni. – Po jej śmierci zostało nam pięć bibliotecznych półek wydawnictw kulinarnych.
Tato obecnych właścicielek doglądał firmy pod względem technicznym. Znał najdrobniejsze szczegóły każdego urządzenia, pilnował technologii i testował nowe przysmaki.
Pod koniec lat 60. prowadzenie firmy było nie lada wyzwaniem. Władze krzywo patrzyły na prywatną inicjatywę. – Dlatego lodziarnia ruszyła pod egidą Wojewódzkiej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej – mówi Urszula Kłaptocz. – Wtedy to był potentat w handlu owocami i warzywami. Zaopatrywał pół miasta i miał własną sieć sklepów.
Szklany domek z wielkim szyldem przy chodniku – tutaj wrocławianie kupowali gałki śmietankowe czy czekoladowe. Trzeba było odstać w kolejce nawet godzinę. – W tamtych czasach sprzedawaliśmy tonę lodów dziennie – mówi Barbara Kłaptocz. – Dziś około stu pięćdziesięciu kilogramów.
Prawdziwa rewolucja przyszła, gdy ciocia Jadwiga wpadła na pomysł, by lody oblewać polewami i dokładać surowe owoce. – Długo walczyła z sanepidem o zgodę na takie desery – wspominają siostry Kłaptocz.

Próba charakteru
Dziś po dawnym budynku lodziarni nie ma śladu. Jest za to nowoczesny biurowiec. Lody i ciastka zamawia się w eleganckiej kawiarni. – Budowa nowej siedziby była wielkim wyzwaniem – mówią właścicielki firmy.
– Dwa lata przesiedziałyśmy w przyczepie kempingowej, by sprawdzić, czy prace idą jak trzeba. Największy strach przyszedł w chwili, gdy główny wykonawca ogłosił upadłość. – Zaciągnęłyśmy kredyt na inwestycję. Bałyśmy się, że stracimy te pieniądze i zatoniemy – mówi Urszula Kłaptocz. – Ale dałyśmy sobie radę, bo jesteśmy twarde baby.
W siostrach płynie góralska, czeska, a nawet austro-węgierska krew. Wśród przodków był wielki koniuszy na dworze austriackiego cesarza.
W firmie podzieliły się obowiązkami. Urszula dogląda części gastronomicznej, Barbara trzyma rękę na finansach i inwestycjach. Do pracy dojeżdża z Warszawy.
– Dzięki nowym technologiom mogę czuwać nad firmą z daleka – mówi.

Nowe i stare w jednym waflu
Właścicielki lodziarni lubią wyzwania. Dlatego na moment przed mistrzostwami futbolowymi przyjęły nietypowe zamówienie. Szykują wielką piłkę z marcepana. Klient zje i w ten sposób zainauguruje w domu mundial.
Zrobiły też kiedyś weselny tort w kształcie spódnicy panny młodej, błękitnego pawia z karmelu i wielkie wstęgi z cukru. – Najnowszym pomysłem są lody z ananasem w pieprzu – mówi Urszula Kłaptocz. – Eksperyment spodobał się klientom.
Do dziś jednak w karcie lodziarni są desery sprzed czterdziestu lat.
– Przychodzą do nas osoby, które domagają sie dawnych smaków. Potrafią nawet odróżnić, który cukiernik robił lody – mówi Barbara Kłaptocz-Karłowska.
Kto przejmie po nich kiedyś stare receptury, tradycję i firmę z prawie 20 pracownikami? Zapewne, jak każe tradycja familii, w przyszłości zarządzać nią będzie najmłodsze pokolenie.
– Najpierw jednak muszą poznać firmę od podszewki, zacząć od mycia naczyń i stania za ladą. U nas ta zasada obowiązuje wszystkich – podkreślają siostry Kłaptocz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto