Rozmowa z Lechem Janerką, wrocławskim laureatem Fryderyka w kategorii alternatywna płyta roku
* Cieszy się Pan z Fryderyka?
- Cieszę się. Fryderyka przyjąłem, żadnych sensacji nie wywołałem, „fuck you” do nauczycieli nie powiedziałem.
* W doniesieniach z wtorkowego rozdania można było napotkać na opisy typowych dla gości corocznych gali zachowań – znudzenie i brak zainteresowania czymkolwiek, co działo się na scenie...
- Ja tego tak nie odebrałem. Trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z ludźmi show - biznesu. To ludzie, którzy nie odżywiają się nazbyt zdrowo, żyją w nieustannym stresie... Poza tym, są przyzwyczajeni to tego typu emocji. Nikt tam nie oczekuje składania hołdów i nikt ich nie składa. Traktuję to raczej jako spotkanie towarzyskie połączone z rozdaniem nagród.
* Jednak wielu artystów neguje sam system przyznawania Fryderyków, twierdząc, że wszystko jest ustawione dużo wcześniej przez wszechmocną branżę.
- Pod tym względem jestem pierwszym naiwnym. Moje kontakty z show - biznesem są bardzo sporadyczne. Sam również wypełniam formularz i głosuję zgodnie z sumieniem. Muszę przyznać, że w tym roku wytypowałem większość nagród bardzo trafnie. Może poza muzyką poważną i nową twarzą – w tej kategorii nagrodziłbym Cool Kids of Death.
* Na scenie muzycznej jest Pan nieustannie od wielu lat. Mimo wszystko pozostaje Pan cały czas z boku. Czuje się Pan outsiderem?
- Nie. Ja po prostu jestem słabym zwolennikiem ruchów masowych, a silnym indywidualności. Nie stawiam na nikogo, poza sobą. Realizuję taki swój mały planik, mniej lub bardziej pokręcony. Nie wierzę, żebym za pomocą marketingu i promocji nagle znalazł się na szczycie. Zresztą wcale tego nie chcę.
* Podobnie jest z płytami. Sprawia Pan wrażenie, jakby nie zależało mu specjalnie na pozyskaniu wydawcy, a nowe albumy pojawiają się rzadko.
- Bo tak naprawdę to nie jest to, czym się zajmuję. Mnie interesuje sam proces powstawania i realizacji. Ani ze mnie super muzyk, ani wokalista. Prawdziwą frajdą jest pokonywanie barier. A kiedy nagram płytę, przestaję o niej myśleć.
* Fani też nie są dla Pana ważni? Trzeba przyznać, że są Panu wierni od lat.
- Prowadzę żywot raczej pustelniczy, krąg moich znajomych jest dosyć wąski. Nie lubię słowa „fani”, wolę „ludzie, którzy słuchają”. Zdarza mi się spotykać z nimi po koncertach, trafić na bardzo ciekawe osoby, z którymi lubię rozmawiać.
Alicja Majewska o prostych włosach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?