Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieli szczęście, przeżyli tsunami

Jacek Harłukowicz (BART)
Udało nam się odszukać zaginionych w Tajlandii wrocławskich żeglarzy Jeszcze w wigilię rozmawiali z rodzicami, składali świąteczne życzenia. Potem zatrzęsła się ziemia i nad tajlandzką wyspę Phuket, gdzie ...

Udało nam się odszukać zaginionych w Tajlandii wrocławskich żeglarzy

Jeszcze w wigilię rozmawiali z rodzicami, składali świąteczne życzenia. Potem zatrzęsła się ziemia i nad tajlandzką wyspę Phuket, gdzie spędzali święta, nadeszła fala tsunami. Od wczoraj oficjalnie szukało ich Ministerstwo Spraw Zagranicznych i tajlandzkie władze. Nam się to udało - wrocławianie są cali i zdrowi!

- Jeszcze w wigilię składaliśmy sobie życzenia przez telefon. Od dwóch dni nie mamy już żadnego kontaktu - alarmował nas wczoraj rano zaniepokojony Adam Królikowski, ojciec 30-letniego Jacka, który wraz z żoną Barbarą i jej ojcem Romanem Kocębą od trzech lat pływa po całym świecie. Ich marzeniem jest okrążenie globu. 12-metrowa łódka Karolka, choć zaprojektował i skonstruował ją własnoręcznie Kocęba, ma wszystko, co konieczne do morskich podróży: 80 mkw żagli, radar, GPS, echosondę, boiler, a nawet 2 łazienki z prysznicem. Powstała w 2001 roku i konstruowana była właśnie z myślą o podróży dookoła świata. W tym roku, Święta Bożego Narodzenia zastały wrocławskich żeglarzy w Tajlandii. Postanowili dobić do wyspy Phuket (ok. 900 km. od stolicy Bangkoku) i tam odpocząć. Wtedy nad Tajlandią rozpętało się piekło.

Wiara i nadzieja
Mimo dramatycznych wiadomości nadchodzących z tego regionu, rodzina Królikowskich ani przez moment nie traciła nadziei. - Pokazywali taką małą zatoczkę, w której stały jachty i jestem pewna, że widziałam tam Karolkę - przekonywała nas wczoraj pełna nadziei Bogumiła Królikowska, matka Jacka. Miała rację. Po wielu godzinach poszukiwań, dziesiątkach telefonów udało nam się w końcu namierzyć zaginionych. To my powiadomiliśmy rodzinę o tym, że się odnaleźli. Cali i zdrowi. Radości nie było końca.
- Piekło zaczęło się w niedzielę około 10 rano. Właśnie zaczynaliśmy śniadanie. Jacht zaczął się dziwnie ruszać, wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem, że telepią się wszystkie przycumowane łajby. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze ani o trzęsieniu ziemi, ani o rozgrywającej się wokół tragedii - relacjonuje dramatyczne przeżycia Jacek. Karolka, wraz z 60 innymi łódkami, zacumowana była około 350 metrów od głównej plaży. - W pewnym momencie zaczęły nadciągać fale. Pierwsza, sześcio, druga już ośmiometrowa. Widziałem, jak woda wdziera się do pobliskiego hotelu, jak niszczy plażę. to było straszne - mówi wrocławianin.

Urwany wątek z dziennika
Wrocławskie małżeństwo wraz z teściem w podróż dookoła świata wyruszyło 21 lipca 2001 roku z portu jachtowego w Szczecinie. Dla jachtu była to pierwsza wyprawa. Spisywał się dzielnie. Państwo Królikowscy spędzili kilka miesięcy na Karaibach, potem półtorej roku w Stanach Zjednoczonych. Potem zawijali kolejno do: Puerto Rico, Panamy, Galapagos, wysp Polinezji Francuskiej, Fidżi, Australii i Indonezji, skąd pochodzi ostatni wpis w internetowym dzienniku żeglugi. ,,Niedziela 7 listopada, do Batamu mamy jeszcze 300 mil. Niestety jedziemy od dwóch dni na silniku, ryb jak nie było tak nie ma, nie licząc 50 puszek z tuńczykiem, makrelą i sardynką pod podłogą. Jak dobrze pójdzie to za trzy dni będziemy w Nongsa Point, tam odprawimy się z Indonezji, promem wybierzemy się do Singapuru i pożeglujemy przez Cieśninę Malaka do Malezji i dalej do Tajlandii, gdzie zamierzamy spędzić Święta I Nowy Rok. 8 listopada 2004 roku w Poniedziałek o godzinie 19.15. przekraczamy po raz drugi równik! Żegnajcie Morza Południowe, witaj Półkulo Północna!". Na tym zapiski z podróży się kończą. Po ostatnich przygodach z pewnością przybędzie kilka ciekawych wątków.

Rejs z happy endem
W ustalanie losów wypoczywających w Tajlandii Polaków zaangażowane jest polskie MSZ, ambasada w Bangkoku i tajlandzkie władze. Zaraz po otrzymaniu wiadomości o zaginięciu wrocławian złożyliśmy oficjalny wniosek o ich poszukiwania. Równocześnie rozpoczęliśmy śledztwo na własną rękę. Niezliczona ilość telefonów, odbijanie się od ściany polskiej ambasady (przez cały dzień nie można się było do niej dodzwonić), próby znalezienia kogoś znajomego w rejonie katastrofy. W końcu udało się! Dodzwoniliśmy się do samych poszukiwanych! Jacek Królikowski, który odebrał telefon był zaskoczony. Nie wiedział, że ktoś go szuka. - Wszyscy jesteśmy cali i zdrowi. Musimy jednak przemyśleć dalszy rejs. Po Nowym Roku mieliśmy płynąć w kierunku Sri Lanki i Malediw, czyli tam, gdzie też było gorąco. Trzeba będzie poczekać i zastanowić się co dalej - powiedział nam wczoraj późnym wieczorem.
Jeśli żeglarze nie zmienią planów całą rodzina spotka się w marcu na Cyprze. Do Jacka, Barbary i Romana Kocęby dołączą Bogumiła i Adam Królikowscy - rodzice Jacka. Tak, w komplecie, całą rodzina ma zamiera powrócić triumfalnie do ojczyzny.

Nic nie zapowiadało tragedii
*Krzysztof Tercjak
*wrocławski kierowca rajdowy i biznesmen

- Przez dwa tygodnie byłem z rodziną na wakacjach w miejscowości Bentota na Sri Lance. Gdy w niedzielę po godz. 11 miejscowego czasu wchodziliśmy, w oddalonym o 65 km Colombo, do samolotu, nic nie wskazywało, że dosłownie za chwilę dojdzie tam do takiej tragedii. Pas startowy zaczyna się niemal na plaży. Na lotnisku było mnóstwo ludzi, bo jedni turyści akurat wyjeżdżali, a drudzy przybywali, by spędzić na Sri Lance Sylwestra. Następnym samolotem po nas miała odlecieć dwustuosobowa pielgrzymka religijna odziana w białe szaty. Już nie zdążyła. Gdy o godz. 17.40 naszego czasu wylądowaliśmy na lotnisku we Frankfurcie nad Menem, to o całym dramacie dowiedzieliśmy się z esemesów od przyjaciół z Polski. Szok. Otoczyły nas telewizyjne kamery. Zadzwoniłem natychmiast do Sri Lanki na komórkowy telefon naszego tamtejszego przewodnika i przyjaciela - Rangi, i on, roztrzęsiony, opowiedział nam, że główna część hotelu, w którym mieszkaliśmy ocalała, natomiast jego boczne budynki popłynęły z wodą, jak i wiele innych mniejszych hoteli. Rodzicom Rangi zmyło sklep i musieli się przenieść w góry do rodziny. Opatrzność nad nami czuwała, bo zwykle o godz. 10 rano szliśmy na plażę, a tam były małe szanse na przeżycie uderzenia fali. W naszym hotelu mieszkało jeszcze troje bydgoszczan, a w pobliskim - dziewiętnaścioro wczasowiczów z Polski, lecz nie wiem jaki jest ich los. Część mogła wcześniej odlecieć do kraju. Szkoda pięknej, zielonej i pełnej zwierząt Sri Lanki, a przede wszystkim, tamtejszych ludzi. Nie są bogaci, ale obcym przychyliliby nieba. To niesprawiedliwe, że spotkał ich taki dramat.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto