Magistrat wynajmuje atrakcyjny budynek za... 300 złotych miesięcznie
Za 300 zł miesięcznie we Wrocławiu można wynająć pokój w mieszkaniu studenckim. I to w nie najlepszym miejscu – komentuje Marzena Zajkowska z biura nieruchomości Euro-City.
A już o skromnym biurze za podobne pieniądze można pomarzyć. – Niedawno szukaliśmy najemców do biurowca. Minimalna stawka to 50 zł za metr. Najmniejszy pokój kosztował około 800 zł – mówi Zajkowska. – Korzystam z przychodni przy Bończyka. To duży budynek, w dobrym stanie. Sama wynajęłabym go za 300 zł – przyznaje.
Oburzenia nie kryje Krzysztof Kołosowski, który we Wrocławiu ma prywatną przychodnię w wynajętym budynku. – Stawki są skandalicznie niskie Ja płacę o wiele więcej – zapewnia.
Urzędnicy w tak niskich stawkach nie widzą nic złego. Tłumaczą, że przychodnie przy Bończyka i Pabianickiej kilka lat temu należały do miasta. W 2002 roku przejęły je spółki założone przez dotychczasowych pracowników. Jak udało im się wynegocjować takie stawki?
Halina Wołkowińska, prezes Practimedu, nie chciała z nami rozmawiać.
– To jedyna szansa, żebyśmy mogli się utrzymać – przekonuje z kolei Elżbieta Siemińska, prezes Karłowickiego Centrum Zdrowia Kar-Med.
Wyjaśnia, że wiele przychodni leczy pacjentów za pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia tylko w tych specjalnościach, które są dla nich opłacalne. – A my mamy kontrakty także na specjalności deficytowe, np. chirurgię zabiegową i rehabilitację – argumentuje.
– Te przychodnie przejęły zadania miasta z zakresu ochrony zdrowia, obejmujące nieprzerwane udzielanie świadczeń zdrowotnych – tłumaczy Anna Szarycz, dyrektor Wydziału Zdrowia w Urzędzie Miejskim Wrocławia. – W 2002 r. sytuacja na rynku usług medycznych była trudna, mimo to zakłady te przy przekształceniu zatrudniły pracowników publicznych zoz-ów, poszerzyły zakres usług i nieustannie poprawiają ich jakość – uważa.
Jedną z osób odpowiedzialnych za podpisanie umów z Kar-Medem i Practimedem jest Władysław Sidorowicz, senator Platformy Obywatelskiej, a w 2002 roku szef wydziału zdrowia w magistracie.
– Publiczne przychodnie we Wrocławiu miały aż 12 milionów zł długu. Trzeba było coś z tym zrobić – mówi Sidorowicz. – Pomysłem były spółki pracownicze, które wzięły na siebie odpowiedzialność za długi, a jednocześnie zapewniły, że utrzymają wyznaczony przez nas zakres świadczeń. Pacjenci szybko poczuli, jak się leczy w prywatnych gabinetach – podkreśla. – Gdy prywatyzowano Bank Śląski, pracownicy dostali w akcjach piętnaście procent jego majątku. My, prywatyzując przychodnie, zgodziliśmy się na niższy czynsz. Czy to tak dużo? – pyta senator.
Sidorowicz podkreśla, że nie tylko spółki założone przez pracowników mogą liczyć na preferencje. – Do dziś we Wrocławiu są publiczne przychodnie, które w ogóle nie płacą czynszu – twierdzi.
Szkopuł w tym, że miasto nie tylko oddało budynki za bezcen, ale też pomaga w ich utrzymaniu. W tym roku ma się rozpocząć ocieplanie przychodni przy Pabianickiej. Właśnie ogłoszono przetarg. Za roboty z pieniędzy podatników zapłaci magistrat. W budżecie czeka na ten cel aż 320 tys. zł. Obie firmy mogą też podnajmować część pomieszczeń innym firmom. I świetnie na tym zarabiać. Zgoda na to znajduje się w podpisanych przez urzędników umowach. Nic dziwnego, że w przychodni przy Bończyka przyjmują nie tylko lekarze. Faworyzowana przez magistrat spółka jedno z pomieszczeń wynajęła na przykład na... okienko kasowe firmy zajmującej się usługami finansowymi. •
Ukraina rozpocznie oficjalne rozmowy o przystąpieniu do UE
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?