Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lech Janerka: Nie jestem już gołodupcem [Rozmowa MM]

Redakcja
lech janerka,outside
lech janerka,outside Krzysztof Zatycki
O bólu, w jakim rodzi się nowy materiał, przypadkowym sukcesie Klausa Mittfocha oraz izolacji od świata rozmawiamy z Lechem Janerką.

Lech Janerka - muzyk, wokalista, poeta. W muzyce pojawił się pod koniec lat 70., zakładając zespół Klaus Mitffoch, który mimo krótkiego żywota uznany został za jeden z najważniejszych zespołów polskiej sceny muzycznej. Po odejściu z Klausa Mitffocha kontynuował karierę solową, wydając razem z żoną, Bożeną, osiem albumów.

W lutym nakładem Biura Literackiego ukazał się wybór jego wierszy, zatytułowany "Śpij aniele mój/Bez kolacji". W sobotę (16 marca) na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej wystawiony zostanie muzyczny spektakl z okazji 60. urodzin Janerki. On sam obiecuje, że nie zamierza kończyć kariery i pracuje nad nową płytą.


Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, przedstawił mi się pan z imienia i nazwiska. To zwykła kurtuazja, czy pan naprawdę myśli, że nie każdy wie, kim jest Lech Janerka?

Pewnie, że tak myślę. Ludzie nie zajmują się przecież czytaniem annałów. Poza tym  nigdy nie byłem jakoś specjalnie popularny, jak np. pan Kazimierz, zwany Kazikiem.

Jest pan "człowiekiem – legendą", co - wydaje mi się - odrobinę panu ciąży.

Absolutnie mi to nie ciąży. Zdarza mi się, że czytam recenzje moich płyt bądź w ogóle recenzje mojego "funkcjonowania", i tak sobie myślę, że chciałbym być tym gościem opisywanym przez recenzentów. Ale nie jestem. Ludzie znają mnie z płyt, z tekstów, z kilku wypowiedzi. Znają mnie skoncentrowanego i skupionego "na dziele". Na co dzień jestem raczej rozmemłany. Tak jakby mnie nie było.

Postrzegany jest pan inaczej.

Nie miałem żadnego skryptu, według którego postępowałem, by wywołać pożądane wrażenie. Robiłem to intuicyjnie, a renomę zyskałem "przez zasiedzenie".

Udało się panu połączyć sukces komercyjny z zaskarbieniem szacunku "branży" i słuchaczy. Ten ponad 30-letni dorobek zawodowy satysfakcjonuje pana?

Ja z tego żyję. Skoro ulubione papierosy popijam kawą, którą także lubię i nadal mnie na to stać, to znaczy, że jest fajnie. Nie czytam swoich tekstów przed snem i nie słucham własnych płyt w domu. Granie jest naturalną częścią mojego życia. Przez pewien czas było nawet dość dużą częścią. W tej chwili, aż wstyd się przyznać, po prostu korzystam z tak zwanej popularności. Próbuję podtrzymać swoją kreatywność, ale różnie z tym jest. Siedzę teraz nad materiałem na nową płytę... Zegar tyka, a postępy marne.

Kiedy **w 1979 roku zakładał pan Klausa Mitffocha, trudno było przewidzieć sukces tego zespołu?

Zespół był hucpą. Tymczasem nagle się okazało, że muzycy są poważni, autor tekstów też się naburmusza i to trafiło na podatny grunt. To przypadek. Duży przypadek. Był na przykład taki zespół Brak, genialny. Człowiek, który pisał tam teksty, był duchem sprawczym całego zespołu, miał chyba dziewiętnaście lat. W branży się mówiło, że to absolutna sensacja, tymczasem oni w ogóle nie wypłynęli. Mieliśmy fuksa. Dostaliśmy kontrakt płytowy tylko dlatego, że jakiś zespół nie przyjechał na konkurs. Ten zespół nazywał się Dezerter, wtedy SS20. Olali ten konkurs, a my go wygraliśmy i dostaliśmy kontrakt. Czy byli lepsi? No tak. 

Muzykowanie cieszy pana tak samo, jak trzy dekady temu?

Nie. Teraz doskwiera. Przez chwilę mnie niosło i było skrzydłami tak, jak na tym zdjęciu z gołym tyłkiem (okładka zbioru "Śpij aniele mój/Bez kolacji" - red.). Gołodupiec ze skrzydłami – to było świetne. Tak było, kiedy zaczynałem. O pieniądzach nie było mowy, a muzyka niosła. A dziś? Ja nic innego nie umiem robić, a coś muszę robić, bo inaczej wariuję.

A czy w karierze zdarzyło się panu zrobić coś, z czego nie jest pan do końca dumny?

Nie, niczego nie żałuję, choć oczywiście nie wszystko się udawało. Przyznam, że nie lubię swojej twórczości, ani wspomnień związanych z tworzeniem. Klaus Mitffoch – trauma. Może poza "Historią podwodną". To była płyta rodzinna, szybko pisaliśmy z Bożeną piosenki i to się lekko kleiło z życiem. Potem kolejna trauma… tworzenie płyt było dla mnie koszmarem.

Twórczość pana boli? Szczególnie wykonawstwo. Nie jestem urodzonym muzykiem. Myślę, że byłbym świetnym producentem, człowiekiem, który się wymądrza i marudzi. Samo tworzenie, pisanie, przychodzi mi łatwo, odruchowo, ale kiedy dochodzi do realizacji pomysłów, wtedy się zaczyna...

W wywiadach podkreśla pan, że największe dobro, jakie dało panu muzykowanie, to możliwość wyspania się. Tradycyjne życie panu nie pasowało?

Jest taka piosenka „Money for nothing...

...and chicks for free."

No tak - stopa to grzech, werbel wybaczenie. Jeżeli piszesz piosenkę razem z tekstem w dziesięć minut, a potem jesteś w stanie z niej żyć trzydzieści lat, myślisz sobie: "dlaczego nie?". Miałem to szczęście, że ludzie płacili mi za to, że śpiewam. Myślałem, że problemy z wykonawstwem miną, pójdzie rozpędem, ale nie. Okazało się, że warsztat nie dogania świadomości i tu jest problem, trauma, nie lubię.

Czym jest dla pana  "artystyczna niezależność"? Czy to, że na następcę "Plagiatów"” czekamy już ósmy rok, jest wyrazem takiej niezależności?**Janerka nie nagrywa, bo nie musi**?

To jest proste – masz pieniądze, to jesteś niezależny. Jak to inaczej zdefiniować? Rachunki trzeba płacić, papierosy trzeba palić, tak? "Gra się - ma się" - jak mówi Ronaldo, więc gram, ale nie nagrywam płyt dla pieniędzy. Nagrywam, gdy po pierwsze – mam coś do powiedzenia, po drugie – gdy jestem w stanie się przymusić do tego cholernego wykonawstwa. Ot, cała niezależność.  Życie muzyków zależy od ruchów wytwórni. Ja nie chodzę do wytwórni, to one przychodzą do mnie. Udało mi się raz, drugi, trzeci i dalej tak jest. Chwała wydawcom!

Samo się udawało?

Samo. Wygraliśmy ten konkurs z Mitffochem pewnie dlatego, że nasza oferta była fajna. Na dodatek dostaliśmy instrumenty, a to był szał, bo byliśmy "bida z nędzą". Dziś nagranie płyty to jest faramuszka, a kiedyś rocznie ukazywało się około dziesięciu płyt, to było nobilitujące.

Podobno ma pan notes, w którym jest ponad dwieście piosenek, które i tak nie ujrzą światła dziennego, bo według pana są za słabe. Gdzie więc zapisuje pan utwory na nowy album?

Pamiętam je. Ewentualnie zapisuję ich tytuły na odwrotnych stronach rachunków. Cała historia. A zeszyt? Może kiedyś po niego sięgnę.

Wie pan co łączy Kasię Nosowską, Czesława Mozila oraz zespoły Lao Che i Muchy? Miłość do MTV? To żart. Pewnie myślisz o tym, że oni wykonywali moje piosenki. Dziwne, bo pchają też swój wózek i to całkiem nieźle. Muchy np. tak mnie polubiły, że podebrały mi ulubionego Damiana (Damian Pielka, gitarzysta Lecha Janerki i zespołu Muchy - red).

Jest moda "na Janerkę"?

Ja wiem... Zadzwonił do mnie ostatnio Vienio z Molesty. "Praga północ się kłania" i zapytał, czy może wykonać "Strzeż się tych miejsc".  Zgodziłem się. Widocznie musi być w tych piosenkach coś frapującego. Nawet pewien zespół disco polo nagrał moją piosenkę, chyba Boys..., nie jestem pewien.

I co, podobało się panu?

Choć to smutne, to tak. Być dla kogoś inspiracją, to najlepsza rzecz, jaka może się przydarzyć muzykowi. Jest to hołd dla utworku. Ja też mam takich wykonawców, których piosenkę chciałbym wykonać, ale ponieważ mój warsztat jest słaby, nie powinienem kaleczyć. Zaśpiewałem raz Grechutę publicznie. Chciałbym kiedyś zaśpiewać też Lennona... Może i coś z repertuaru Niemena.

Wystąpił pan z nim na jednej scenie.

Tak, w Sopocie. Gacie mi się trzęsły. Wystąpiłem przed nim, a kiedy zobaczyłem jego występ, uświadomiłem sobie, że są to dwa zupełnie inne światy, bez możliwości porównania.

Widzi pan na polskiej scenie muzycznej zespoły gotowe do przejęcia warty po wspomnianym Dezerterze, Republice, Janerce?

To nie jest kwestia zmiany warty. Każde pokolenie ma swoją wizję świata i swoją muzykę, która jej odpowiada. Trudno jest mi się wypowiedzieć, bo ja patrzę na to z pozycji gościa, który niczego nie ogarnia, z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. Trudno jest tu coś sensownego powiedzieć. Żyję, funkcjonuję, ale otaczam się tak naprawdę pięcioma dobrze znanymi mi osobami. Nie mam pojęcia, jak teraz żyją ludzie. Czytam gazety, ale z nich się życia nie nauczysz.

Sprawia pan wrażenie człowieka bardzo odrealnionego. Nie obija się pan o telewizory, nie ma pan konta na Facebooku, nawet wbrew modzie nie rzucił pan palenia. Jak się pan broni przed teraźniejszością? Zawsze walczyłem o taki świat, jaki w pewnym stopniu udało mi się osiągnąć. Nie ma w nim zbyt wielu ludzi. Izoluję się, napisałem zresztą: "I cieszę się, że jestem sam. Samotnie łatwiej myśleć". Raz na jakiś czas trzeba jednak dać świadectwo, że się żyje, myśli i ogarnia to, co się dzieje. Tymi świadectwami są moje płyty. Czasami się udaje.

Co więc musi się stać, żeby pojawiła się nowa płyta Lecha Janerki?

Lech Janerka musi napisać kilka tekstów, przy których nie będzie się rumienił, kiedy je będzie wykonywał.

Wydano zbiór pana tekstów, na tegorocznym PPA zobaczymy spektakl inspirowany pana utworami, a w maju będzie pan świętował okrągłe urodziny. To rok resume Lecha Janerki?

Mam nadzieję, że nie. Przyjmijmy, że są to po prostu zbiegi okoliczności. Chcę nagrać jeszcze jedną płytę, a potem płynnie przejdę do kolejnej. 

W pana tekstach najczęściej porusza pan temat miłości, pieniędzy, wolności i poczucia spokoju. W jakich proporcjach te wartości istniałyby w idealnym świecie Lecha Janerki?

Wolność i miłość. Może w odwrotnej kolejności. Mimo że są to trudne do pogodzenia historie, tak właśnie staram się żyć. A pieniądze? To przecież banał. No i nie zapominajmy o wojnie.

Czego by pan sobie życzył drugiego maja, z okazji urodzin?

Chciałbym mieć dłuższe nogi. Poza tym... czego ja sobie mogę życzyć? Chciałbym po prostu dać sobie radę, udowodnić sobie, że potrafię palić do śmierci.

Rozmawiał Krzysiek Żyła

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto