Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łazarkiewicz nakręci serial we Wrocławiu

Lucyna Jadowska
Lucyna Jadowska
Z reżyserką Magdaleną Łazarkiewicz rozmawiamy o "Maratonie tańca" i nowym serialu, który nakręci we Wrocławiu.

Za kilka miesięcy do polskich kin wchodzi "Maraton tańca" Magdaleny Łazarkiewicz. Film opowiada o maratonie tanecznym, organizowanym w prowincjonalnym miasteczku Dąbie, które gra dolnośląski Dobromierz. W obrazie zobaczymy m.in. Olgę Frycz, Łukasza Simlata i Joannę Kulig.**Poniżej możecie przeczytać wywiad z reżyserką. Magdalena Łazarkiewicz opowiada w nim o swoim najnowszym projekcie, Wrocławiu i swojej siostrze, Agnieszce Holland.
Pani "Maraton tańca" idzie bardziej w stronę tak dzisiaj popularnych filmów jak "Kochaj i tańcz", czy bliżej mu do nostalgicznego obrazu  "Czyż nie dobija się koni?" Pollacka?**

W kontekście filmu tytuł jest przewrotny, bo rzeczywiście ostatnio taniec stał się naszym sportem narodowym - co zresztą absolutnie popieram, ale nasz film nie przypomina popularnych dziś filmów o tańcu. Jeżeli szukać już jakichś inspiracji, to bliżej nam do słynnego filmu Pollacka. Chociaż z chęcią zobaczyłabym na nim fanów lekkich filmów. Może tytuł ich przyciągnie.

Jak wpadła pani na temat takich maratonów tańca?

Kilka lat temu natknęłam się na reportaż w "Gazecie Wyborczej" opowiadający o grupie ludzi jeżdżącej po biednych miejscowościach i organizujących tam maratony tańca. Przyciągali miejscowych, nęcąc ich nagrodami. W reportażu opisane były bardzo przejmujące przypadki osób, które przystępowały do maratonów. Przez kilka lat krążyłam wokół tego tematu, aż wreszcie znalazłam ludzi, którzy chcieli ze mną robić ten film.

Dlaczego umieściła pani akcję filmu właśnie na Dolnym Śląsku?

Z rejonów, w których kręciłam, pochodził mój nieżyjący już mąż, Piotr Łazarkiewicz. Bardzo często tam jeździliśmy i naturalne dla mnie było, że ta opowieść ma się rozgrywać na Dolnym Śląsku. Dla mnie to taka magiczna kraina. Istnieje tu jakieś połączenie przyrody, krajobrazów, które przypominają mi Toskanię. Właśnie w takim miejscu chciałam zrobić film.

Jak zareagowali mieszkańcy Dobromierza na pomysł kręcenia filmu w ich miasteczku?

Bardzo dobrze. Tolerowali naszą obecność. Poza tym budziliśmy ogromne zdumienie, bo nikt nie miał świadomości, że robienie filmu to taka ciężka praca, że to wymaga tyle czasu. Wielu mieszkańców zagrało w filmie w charakterze statystów. A jedną z głównych roli odegrał nawet pies.

Ale chyba tego nie było w scenariuszu?

No tak, nie było. Po prostu, kiedy tam przyjechaliśmy, pojawił się uroczy piesek, przybłęda. Od razu przylgnął do nas i stał się takim pieskiem planowym. Zwierzak zagrał w kilku scenach. Zastanawialiśmy się, czy ktoś może go wziąć, ale nikt nie chciał się tego podjąć. W pewnym momencie gruchnęła wiadomość, że na wsi pojawił się hycel. Najwidoczniej ktoś z mieszkańców miasteczka zobaczył, że tak lubimy tego psa i poinformował o tym odpowiednie służby. Pojawiło się kilka osób, które zdecydowały się na przygarnięcie zwierzaka i niemalże się o niego pobiły. Od razu znalazła się smycz, obroża i hycel nie miał już nic do gadania.

"Maraton tańca" to komedia czy dramat?
Trudno to jednoznacznie określić. Myślę, że krytycy będą mieli problem z zaszufladkowaniem tego filmu, bo jest on takim pomieszaniem konwencji. Z jednej strony jest w nim dużo wątków komediowych, ale są też elementy dramatu. Pojawia się mnóstwo miłosnych historii, ale też nie jest to komedia romantyczna. Ważną rolę odgrywa w filmie muzyka, ale do musicalu mu daleko.

film Maratoń tańcafilm Maraton tańca

Więc co to za film? Dla mnie, jak to mawia młodzież, to hardcore'owe doświadczenie. Film powstawał przy tak ogromnym nawarstwieniu przeciwności losu, że trudno to sobie wyobrazić. Mieliśmy bardzo mało dni zdjęciowych. Akcja filmu toczy się w ciągu 24 godzin, więc konieczne było zachowanie jedności czasu i miejsca. Dodatkowo większość zdjęć kręciliśmy w plenerze. Zaczynaliśmy przy temperaturze ponad dwudziestu stopni, a w połowie zdjęć spadł śnieg...

Hardcorem chyba też była pani decyzja o studiowaniu we Wrocławiu. Dlaczego z Warszawy zdecydowała się pani przyjechać na studia aż do stolicy Dolnego Śląska?

Zawsze byłam niespokojnym duchem i szłam pod prąd. Rzeczywiście, wszyscy pukali się w czoło, że z Warszawy jadę na studia do Wrocławia (Magda Łazarkiewicz studiowała we Wrocławiu kulturoznawstwo - przyp. red.). Jednak dla mnie stolica Dolnego Śląska była niezwykłym, tętniącym życiem ośrodkiem kulturalnym. Odbywało się tu wiele ciekawych festiwali, działały teatry. Zresztą jest tak do dzisiaj.

Ma pani jakieś plany artystyczne związane ze stolicą Dolnego Śląska?
Wkrótce przystępuję do kręcenia serialu we Wrocławiu. Będzie on opowiadał o pracownikach socjalnych i ma za zadanie pokazać w innym świetle działalność tej grupy zawodowej. W potocznej świadomości pracownik społeczny kojarzy się nam z babą, która rozdaje talony na zupę, a tak naprawdę przez ręce tych osób "przechodzi" wiele dramatycznych, ciekawych ludzkich historii.

Od zawsze chciała być pani reżyserką? Czy to wpływ starszej siostry, Agnieszki Holland?

Myślę, że raczej odwrotnie. Długo się broniłam przed chęcią bycia reżyserką. Nie chciałam zostać posądzona o to, że idę śladami starszej siostry. Jednak w jakimś momencie zrozumiałam, że to właściwie jest bez sensu. Jesteśmy dwoma osobnymi bytami i poszłam w tę stronę, która najbardziej mnie pociągała.

Między siostrami-reżyserkami jest jakaś zawodowa rywalizacja?

Nie. Przewaga Agnieszki w tej materii jest dla mnie rzeczą naturalną. Bardzo ją szanuję jako twórcę. Zawsze jest moim pierwszym widzem, z którego zdaniem bardzo się liczę. Wbrew obiegowym opiniom, Agnieszka nie pomagała mi w karierze. Jest osobą o bardzo silnych zasadach moralnych. Jednak w pewnym momencie pojawiła się u nas chęć wspólnej pracy. Bardzo dobrze się rozumiemy i mamy podobne poglądy na temat twórczości filmowej. Powstał nawet projekt, do którego napisałyśmy wspólnie scenariusz, ale jeszcze nie doczekał się realizacji.

Za to jest serial "Ekipa", wyprodukowany przez wrocławski ATM...
Tak. Przyznam, że to chyba ewenement na skalę światową, że trzy spokrewnione ze sobą reżyserki wspólnie stworzyły film. Pracowało nam się fantastycznie. Inspirowałyśmy się nawzajem i podnosiłyśmy sobie poprzeczkę. Kiedy coś się jednej udawało, druga od razu chciała zrobić to jeszcze lepiej. Szkoda, że skończyło się na pierwszym sezonie. Jak widać, to trochę za ambitny projekt jak na stację Polsat. Chociaż ten serial ma swoje drugie życie. Został zakupiony przez duży kanał telewizji z Ameryki Południowej i jest tam dosyć popularny. To nasza mała zemsta za seriale brazylijskie zalewające polski rynek...

Dziękuję za rozmowę.

Magdalena Łazarkiewicz - Ukończyła kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim i reżyserię telewizyjną i filmową na Uniwersytecie Śląskim. Na swoim ma takie filmy, jak : "Ostatni dzwonek", "Białe małżeństwo", czy "Na koniec świata". Prywatnie siostra Agnieszki Holland i matka kompozytora, Antoniego Łazarkiewicza.

Czytaj też:

Zmień swoje drogowe miasto
American Film Festival [program]
Ale obciach! Czego wstydzi się Wrocław
Festiwal NowoBrzmienia 2010: program, bilety

**Opublikuj materiał i wygraj nawet 500 zł!

**

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Danuta Stenka jest za stara do roli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto