- Daisy nie lubiła świat Bożego Narodzenia w Pszczynie. Spędziła tu tylko siedem świąt. Aż 15 razy była w tym czasie w Książu, gdzie czuła się w tym czasie znacznie lepiej. Sześć razy udało się jej wrócić na ten czas do Anglii i spędzić święta z rodziną. Jej mąż, książę Jan Henryk XV, nie miał nic przeciwko świętom w Anglii. Można powiedzieć, że je tam lubił. Uwielbiał bowiem polowania w Anglii -powiedziała biografka księżnej von Pless.
Pierwsze święta w Pszczynie Daisy spędziła w roku 1896. Było ponuro, nudno.
Czas przed Wigilią spędziła na wysyłaniu kartek z życzeniami, podczas gdy księżna Matylda, żona Jana Henryka XI, przygotowywała prezenty. Denerwował ją obowiązek długotrwałego manifestowania radości z prezentu.
- Trafiła na czas, gdy prezenty w Niemczech stały się narodowym obciążeniem. Zbyt wiele czasu i energii poświęcano na ich przygotowywanie. Najgorsze była jednak długotrwałe okazywanie wdzięczności – powiedziała Christine Ricards-Rostworowska.
Drugie święta, w roku 1897, też nie były udane. Nie cieszyły ją nawet świece na choince. Kojarzyły się jej raczej ze świecami przy … trumnie. „Tak umiera dziecięca niewinna radość”, napisała w pamiętniku.
Brakowało jej trzech rzeczy, bez których żaden Anglik nie wyobraża sobie świąt Bożego Narodzenia: crackersów, ciasteczek mince pies oraz plum puddingu.
Cracker to cukierek w kształcie walca wykonany z papieru, z niespodzianką w środku i odrobiną … materiału wybuchowego. Christmas cracker jest rozrywany z dwóch stron, wydając dźwięk podobny do sztucznych ogni.
Mince pies w XV czy XVI wieku były to babeczki nadziewane mielonym mięsem (mince znaczy mielone), ale w XIX wieku nadzienie było już słodkie: z suszonymi owocami, rodzynkami, z dodatkiem brązowego cukru, octu, łoju (dziś zastępowany tłuszczem roślinnym).
I pudding – także z suszonymi owocami, brązowym cukrem, ale także tartą bułką, tartą marchewką, cytryną, jajkami…
- Angielską tradycją jest zamieszać to wszystko od lewej do prawej strony na szczęście – mówi Christine Ricards-Rostworowska. – A przygotowywanie puddingu zajmowało nawet 9-10 godzin. Świąteczne menu przygotowywało się ze trzy dni. Dzieci z bogatych domów brały w tym udział. I Daisy pewnie też w tym uczestniczyła.
Do puddingu wrzucano srebrne monety lub miniaturowe srebrne podkowy.
Wniesienie puddingu poprzedzało wygaszenie świec i lamp. Pudding polewano ciepłą brandy, zapalano i wnoszono płonący. Podczas wnoszenia śpiewano kolędy.
Pudding udekorowany był gałązką ostrokrzewu, który w Anglii zwany jest holly, czyli święty. – Jego cierniste listki przypominają o koronie cierniowej Chrystusa, a czerwone owoce to jak krople Chrystusowej krwi – mówi Angielka.
Kiedy przychodziło Daisy spędzać święta w Pszczynie, sprowadzała te trzy ważne dla Anglika atrybuty świąt i urządzała prywatne święta z angielską pokojówką i angielskim lokajem swojego męża.
Poweselały święta dla Daisy, nawet w Pszczynie, gdy na świat przyszły dzieci, najpierw Hansel (w 1900 r.), potem – Lexel (1905).
Najbardziej jednak lubiła okołoświąteczną dobroczynność, obdarowywanie służby i pracowników, organizację przyjęć dla nich… W tym się czuła najlepiej.
Uwaga na Instagram - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?