Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kiedy spłonęło mieszkanie jego rodziców, nagrał płytę, by pomóc mamie i tacie. Poznajcie historię rapera z Lądka-Zdroju na Dolnym Śląsku

r
fot. archiwum prywatne muzyka
"Ta płyta jest mocna i prosta, ale jest prawdziwa. Żegnam się w niej ze wszystkim, co złe, smutne i negatywne, odnajdując dzięki Bogu nadzieję nawet w sytuacji, na którą nie mamy wpływu. Tą płytą wyrażam siebie" - pisze o swojej debiutanckiej płycie "Wiara i Muzyka" Tomasz "Stach" Stachowski, raper z Lądka-Zdroju.

Muzyk na co dzień mieszka w Wielkiej Brytanii - tam pracuje, koncertuje. Jednak jego początki to Lądek-Zdrój. Dolny Śląsk.

Płytę z piosenkami nagrał i z potrzeby serca (bo muzyka w nim siedziała od dłuższego czasu) i żeby... pomóc (mieszkanie jego rodziców w Lądku spłonęło, więc pieniądze ze sprzedaży płyty chce przeznaczyć na pomoc mamie i tacie).

- Płytę zrobiłem i wydałem praktycznie sam. Nie miałem żadnego wsparcia. Nigdy też nie spodziewałem się, że wydam płytę ze swoimi piosenkami. Zawsze gdzieś tam zajmowałem się muzyką: prowadziłem różne imprezy, śpiewałem w kościołach… Ale żeby płytę nagrać? Nawet mi się to nie marzyło - opowiada muzyk.

Silna miłość do historii

Nie ma muzycznego wykształcenia. Tradycja grania na instrumentach w domu? Nic z tego. Nie dorastał w domu wypełnionym muzyką (no, chyba że z radia, którego słuchali rodzice).

- Wywodzę się ze środowiska ludzi biednych. Nie miałem szansy na naukę, na pójście na studia, bo mnie i mojej rodziny nie było na to stać. Szkoła muzyczna? Nigdy nie myślałem o niej. Myślałem praktycznie, dlatego poszedłem do szkoły średniej do pobliskiego Kłodzka. Uczyłem się na stolarza w technikum budowlanym, choć wcześniej poszedłem do liceum, bo chciałem być renowatorem zabytków. Ale nie udało się - zawaliłem rok: okazało się, że liceum nie było dla mnie. Ale nadal interesuje mnie historia, renowacja starych mebli. Do dzisiaj zbieram stare krzesła, szafki i je sobie odnawiam. Hobbistycznie, w domu... - opowiada Tomasz Stachowski.

Dom zły...

Jak wspomina w Lądku-Zdroju mieszkał w kamienicy, w której mieszkała głównie patologia.

- Mordobicie było codziennie. Ja cały czas się uczyłem, jak się bić. Codziennie widziałem przemoc… Nie było dnia, żeby do naszej kamienicy nie przyjeżdżała policja - wspomina.

Dziś te przeżycia można odnaleźć w jego piosenkach.
- Dwa lata temu budynek, w którym mieszkali moi rodzice, spłonął. Mama i tata nadal nie mają swojego dachu nad głową, nie mają do czego wrócić. Wszystko się spaliło - moje rzeczy, pamiątki z całego życia. Rodzice mieszkają w mieszkaniu u cioci, w Stroniu Śląskim. Dlatego nagrałem płytę i sprzedając ją, zbieram pieniądze na odbudowanie domu rodziców. Bo odszkodowanie, które dostali, to kropla w morzu potrzeb. Mama i tata sami sobie nie dadzą rady, bo są na emeryturze - mówi Tomek.

Wodzirej dla kuracjuszy

Ale muzyka zawsze była obecna w jego życiu. - Od dziecka obsługiwałem różne imprezy. Miałem 16 lat i prowadziłem festyny, dyskoteki, imprezy dla kuracjuszy: jako DJ, wodzirej. Bardzo mnie to rajcowało - opowiada Tomek.
Od zawsze lubił rock, punk rock, rap też, ale nie sądził, że sam kiedyś będzie raperem.

- To samo przyszło. To jest to, co czuję. Dzięki rapowi mogę wyrażać swoje myśli, uczucia, pragnienia - usłyszałem jeden bit, drugi. Zacząłem pisać - może pomogło mi to, że kiedyś pisałem dużo wierszy. Wygrywałem różne szkolne konkursy poetyckie. Kiedyś dostałem nawet za swój wiersz encyklopedię PWN. Usłyszałem wtedy: "Żebyś nie zmarnował swojego talentu" - wspomina muzyk.

Nie było łatwo

Potem przyszedł alkohol... - Fakt. pogubiłem się, nie miałem autorytetu w życiu. Miałem chwile załamania. To był trudny czas - przyznaje.
Wyrwał go z niego wyjazd do pracy w Anglii, tuż po skończonym technikum.

- Na Wyspach już nie było używek. Była tylko praca i myśl, żeby odbić się od dna. Pracuję tam już 16 lat. Teraz jestem kontrolerem jakości żywności, ale początki nie były łatwe - wspomina Tomek. - Wyjechałem za chlebem - byłem rzucony na głęboką wodę, musiałem sam sobie ze wszystkim poradzić. Mówili: "pieniądze leżą na ulicy" - ale tak nie było. Na początku nie miałem pracy, nie miałem gdzie nocować i czego jeść. Był taki czas, że myślałem, że pójdę na ulicę żebrać. Tygodniami byłem bez pracy, miałem masę długów... Raz, żeby przetrwać, kupiłem dwa kilogramy ryżu i jadłem go na śniadanie, obiad i kolację, popijając wodą z kranu.
Pierwszą ofertę pracy, jaką dostał to była robota w krematorium: mycie zwłok, robienie makijażu. Bał się. Nie poszedł. Wolał nie dojadać. Szczęście uśmiechnęło się do niego chwilę później - dostał pracę w pakowalni owoców. I potem było coraz lepiej...

- Choć z dachem nad głową było różnie. Wynajmowałem różne pokoje - raz obok mieszkały dziewczyny, które sprzedawały się za pieniądze, innym razem za sąsiadów miałem handlarzy narkotyków, a to Rosjan, którzy imprezowali co noc. Byli też współlokatorzy, którzy z nożami latali po mieszkaniu i się cieli nawzajem. A ja musiałem wstawać na 6 rano do pracy. Zaciskałem zęby, bo musiałem przetrwać - wspomina.

To, co przeżył
Oprócz pracy (niekiedy ciężkiej i fizycznej), postanowił pisać teksty, komponować, nagrywać. Udało mu się. "Wiara i Muzyka" to jego fonograficzny debiut.
- Utwory, które na nią nagrałem, to są moje przeżycia, to czego doświadczyłem - mówi Tomek.
Teraz łączy zwykłą pracę (przy produkcji żywności) z pracą niezwykłą - z muzykowaniem: nagrywa, koncertuje. Na razie można go usłyszeć w Anglii, ale już w przyszłym roku ma nadzieję grać w Polsce.

Płytę Tomasza Stachowskiego można kupić na stronie internetowej: wiaramuzyka.com. Cena: 39 złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto