Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Dowbor: Uwielbiam małe miasteczka. Tam doświadczam życzliwości

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Katarzyna Dowbor: Szukamy rodzin, które są w tragicznej sytuacji, szczególnie potrzebują pomocy, bo w ich domach czy mieszkaniach po prostu nie da się funkcjonować
Katarzyna Dowbor: Szukamy rodzin, które są w tragicznej sytuacji, szczególnie potrzebują pomocy, bo w ich domach czy mieszkaniach po prostu nie da się funkcjonować Krzysztof Dubiel
Na ludzkie nieszczęście nie można się uodpornić. Na problemy, na warunki, w jakich ludzie żyją. Nie ma szans. Cały czas coś mnie szokuje, cały czas coś mnie przeraża i cały czas zastanawiam się, co takiego jest w nas, ludziach, że nie potrafimy zauważyć, że człowiek obok nas potrzebuje wsparcia – mówi dziennikarka Katarzyna Dowbor, prowadząca w Polsacie program „Nasz nowy dom”.

Ile razy wypowiedziała Pani magiczne słowa: „Wyremontujemy wasz dom”?

Dokładnie? To zdanie wypowiedziałam dwieście czterdzieści razy.

Wszystkie reakcje ludzi, którzy to usłyszeli, były takie same? Czy może któraś szczególnie zapisała się w Pani pamięci?

Reakcje nie są takie same. Wszystko zależy od człowieka. Stres jest ogromny. Czasem mam wyrzuty sumienia, że muszę „przytrzymać” naszych bohaterów w niepewności; zresztą dla widzów też jest to moment oczekiwania, kiedy zastanawiają się, co powiem, jaka będzie decyzja. Zatem reakcje są różne. Jedni krzyczą, drudzy płaczą…

… inni rzucają się Pani na szyję, co w czasach pandemii może być ryzykownym zachowaniem.

Na szczęście wszyscy jesteśmy po testach. Ale rzeczywiście bardzo przykre jest dla mnie to, że nie możemy się poprzytulać, bo bardzo to lubiłam, a teraz musimy się ograniczać. Wracając do reakcji, zdarza się i tak, że ludzie z bardzo gadatliwych nagle milkną, nie wiedząc, co powiedzieć. Ci z kolei, którzy zwykle byli milczący, nagle wybuchają. Wszystko zależy od tego, jak przeżywamy stres, bo to jednak jest stres – to oczekiwanie, ta nadzieja i myślenie o tym, że coś fantastycznego może się w naszym życiu zdarzyć. A może się też nie zdarzyć.

Kto decyduje o tym, że dany dom czy mieszkanie zostaną wyremontowane?

Wpływa na to bardzo wiele czynników i nie decyduje o tym jedna osoba. Szukamy rodzin, które są w tragicznej sytuacji, które szczególnie potrzebują pomocy, bo w ich domach czy mieszkaniach po prostu nie da się funkcjonować, a nawet przebywanie w nich zagraża życiu. Często też nasi uczestnicy potrzebują bodźca, jakiegoś impulsu i wtedy dzięki naszej interwencji, pomocy mogą iść dalej.

Widzowie niekoniecznie o wszystkim wiedzą?

Dokładnie. Znamy kulisy, które nie zawsze możemy zdradzić. Wiąże się to ze sprawą, na której zależy nam bardzo, a jest nią szacunek dla danej rodziny. O to walczymy wszyscy. Staramy się, aby rodziny, którym pomagamy, nie poczuły się gorsze; żeby nie poczuły, że są w jakikolwiek sposób stygmatyzowane, poniżane, bo nie stać ich na remont domu, czy na coś, co niemal każdy z nas ma. Na przykład każdy z nas ma łazienkę. Okazuje się jednak, że są miejsca, środowiska, gdzie kogoś, kto nie ma łazienki, wyzywa się od „śmierdzieli” „brudasów”. To okropne i obrzydliwe. Staramy się więc pokazywać ludzi w taki sposób, aby ich nie poniżyć, nie ośmieszyć, mimo że wiemy o nich dużo więcej, niż widzowie. Dlatego, gdy czasem czytam komentarze na stronie pod programem, myślę sobie: „Gdybyście wiedzieli o tej rodzinie to, co my wiemy, nigdy byście nie napisali, że ona nie zasłużyła”. Zasłużyła i to bardzo. Tylko pewnych faktów, ze względu na dobro rodziny, a zwłaszcza dobro dzieci, powiedzieć nie możemy. Tymczasem wielu z nas potrafi strasznie szybko ocenić drugiego, powiedzieć, że jest taki, siaki i owaki. Nie znając kulisów, nie wiedząc, jak to naprawdę wygląda. To mnie boli. Jeśli ktoś zna rodzinę, której trzeba pomóc, to niech nie pisze na Facebooku czy Instagramie, tylko po prostu zgłosi ją do programu. Niedawno ktoś w komentarzu napisał, dlaczego wyrzucamy ludziom z remontowanego domu wartościowe meble.

Wyrzucacie?

To nieprawda. Nie wyrzucamy wartościowych mebli. Oczywiście zmieniamy naszym bohaterom cały dom, ale jeżeli rodzina chce sobie coś zatrzymać, to nam mówi i my te meble zostawiamy, czy to w stodole, czy w komórce, albo oddajemy tym, którzy po te meble przyjeżdżają. Wyrzucamy te, które są spleśniałe, które może z przodu wyglądają dobrze, ale stały tam, gdzie był grzyb i wszystko przesiąkło grzybem. W rzeczywistości dla nas jest lepiej, kiedy tych mebli wyrzuconych do kontenera jest mniej, bo każdy kontener nas kosztuje. I każdy, kto robił remont wie o tym, że kontenery nie przyjeżdżają za darmo, tylko trzeba zapłacić za jego wypożyczenie, za wywóz śmieci. My starannie liczymy każdą złotówkę. No, ale znowu – niektórzy oceniają coś, do końca nie wiedząc, jak to naprawdę jest.

Jak w takim razie zgłosić do programu rodzinę, która potrzebuje pomocy i co się potem dzieje? Kto weryfikuje zgłoszenia?

Żeby zgłosić rodzinę, trzeba wejść na stronę Polsatu, jest zakładka „Nasz nowy dom” i wypełnić ankietę. Musimy wiedzieć, gdzie mieszka rodzina, której mielibyśmy pomóc, jaka jest jej sytuacja; prosimy o dołączenie zdjęć. Po wstępnej weryfikacji zapada decyzja, że dom trzeba obejrzeć; wówczas jedzie ekipa, ogląda i albo od razu mówi, że nie ma szans na remont, albo rodzina dłużej czeka na odpowiedź. Niestety, nie możemy wszystkim wyremontować domów, dlatego zgłoszenia musimy weryfikować. Zdarza się też, że informacje, jakie są podane w zgłoszeniu nie potwierdzają się po ich zweryfikowaniu.

„Pani Kasiu, pani pomoże”, „Pani Kasiu, mam chorego synka”, „Pani Kasiu, niech mnie pani wybierze” – rozpaczliwe są komentarze na facebookowej stronie programu.

Wciąż to powtarzamy i ja mówię o tym w każdym wywiadzie – nie mogę siedzieć na Facebooku i odpowiadać na komentarze, bo wtedy to już nic bym nie zrobiła i programu nie poprowadziła. Powtarzamy więc, aby ludzie wypełnili ankietę, aby dokonali oficjalnego zgłoszenia. Czasem dzwonią do mnie znajomi i mówią: „Słuchaj, znam taką rodzinę; trzeba im pomóc”. Odpowiadam, że powinni zgłosić to oficjalnie.

Każdy może zgłosić potrzebującą rodzinę do programu?

Każdy. I sama rodzina też się może zgłosić. Może to zrobić kuzyn, ciotka, wujek. Może to zrobić lokalna opieka społeczna. Jakieś kryteria jednak musieliśmy przyjąć, bo nie da się, niestety, pomóc wszystkim.

Jak wyglądała Pani praca przy programie w czasie pandemii? Jak wygląda teraz?

To jest już XVI sezon, czyli 8 rok pracy. Ów rok w pandemii był dla mnie dużo trudniejszy; nie było przerwy, pracowaliśmy cały czas. Bardzo przestrzegaliśmy reżimu sanitarnego; wszyscy byliśmy testowani, poddawaliśmy się najróżniejszym obostrzeniom. Nie można było sobie pozwolić na pełną spontaniczność. Dla mnie najtrudniejsze było to, kiedy małe dzieci, które traktują mnie jak dobrą ciocię, chciały się przytulić. Dzieci mają potrzebę bliskości, dotyku, a tego w programie nie mogło być; musieliśmy zachowywać dystans. To było trudne, dlatego, że to emocjonalny program. No i w tym roku zrobiłam ponad 20 tysięcy kilometrów po Polsce, co też do łatwych nie należy.

Jaką Polskę i jakich Polaków spotyka Pani, przemierzając te kilometry?

Jestem wielką optymistką, więc spotykam bardzo fajną Polskę i bardzo fajnych Polaków. Spotykam się też z ogromną ludzką życzliwością i lokalną pomocą. Najbardziej szokowało mnie to, że najbliżej ze sobą żyją ludzie w małych wsiach. Najtrudniej pracuje się nam w Warszawie, w Łodzi; generalnie w miastach. Szczerze powiem, że najmniej życzliwości doświadczyliśmy w Warszawie. Tu jest pośpiech, niezauważanie sąsiada, brak życzliwości. Kiedy remontujemy komuś mieszkanie w bloku, zawsze wywieszamy kartkę, że przepraszamy za utrudnienia, ale to tylko 5 dni. Raz mieliśmy sytuację, która mocno mnie zasmuciła. Poprosiliśmy panią, aby chwilę poczekała z wyjściem z klatki schodowej, bo akurat coś nagrywaliśmy. Usłyszeliśmy, że ona sobie nie życzy, bo ona tu mieszka i musi akurat w tej sekundzie wejść. Trudno; przerwaliśmy ujęcie, żeby przeszła, ale dla nas to problem, bo od nowa trzeba było ustawiać światło, kadr. W dużych miastach jest więc pośpiech, nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Zupełnie inaczej jest w małych miejscowościach. Tam doświadczamy życzliwości – przychodzą ludzie, przynoszą jedzenie dla ekipy. Miło wspominam Podlasie; śmiałam się, że nasi chłopcy wracali stamtąd o 10 kilo grubsi po tych wszystkich pysznościach, jakie przynosiły im panie ze wsi. Tam nie było anonimowych ludzi, sąsiedzi wszystko o sobie wiedzą. W małych wsiach i małych miasteczkach wolniej się żyje i jest większa życzliwość. W ogóle lubię Polskę. Uwielbiam małe miasteczka. Dobrze się w nich czuję. Złego słowa nie powiem na te małe hotele, w których mieszkamy, bo przecież więcej czasu spędzam w hotelach niż w domu. Czasem mieszkamy w agroturystyce i też są wśród nich takie, do których wracamy. Mamy taką swoją ulubioną w Bieszczadach. Czuję się tam, jak w domu; mam swój pokój. A właścicielka przynosi mi przepyszne proziaki.

Proziaki?! Co to? Bieszczadzki prozac?

To są przepyszne placuszki. No i „masełko własnej roboty, pani Kasiu, pani spróbuje, jakie dobre, dzisiaj zrobiłam”. A mój pies, który ze mną jeździ, jest tam w kuchni najmilszym gościem. Dobrze się tam czujemy.

Dziwi Panią coś jeszcze po tych ośmiu latach? To, w jakich warunkach mogą mieszkać ludzie? Albo to, jakie nieszczęścia mogą ludzi spotykać?

Na ludzkie nieszczęście nie można się uodpornić. Na problemy, na warunki, w jakich ludzie żyją. Nie ma szans. Cały czas coś mnie szokuje, cały czas coś mnie przeraża i cały czas zastanawiam się, co takiego jest w nas, ludziach, że nie potrafimy zauważyć, że człowiek obok nas potrzebuje wsparcia. Zdarza się, że dopiero, jak przyjedziemy, ludzie zauważają, że w tej społeczności żyje ktoś, kto ma problem. Nie zapomnę dziewczyny, która wychowywała dwójkę niepełnosprawnych dzieci. Młoda, otwarta na ludzi. Mieszkała w wielorodzinnym budynku, w trudnych warunkach. Pomogliśmy jej. Powiedziała mi, że jej największym marzeniem w życiu jest to, żeby ktoś ją zaprosił na kawę, żeby nie była sama z tą dwójką ciężko chorych dzieci przez cały czas. Żeby ktoś chociaż na chwilę zajął się dziećmi, aby mogła wyjść. Potrzebowała kontaktu, ludzi. Zaprosiłam ją więc na kawę. To było dla niej strasznie ważne. A przecież wszyscy w tym budynku doskonale wiedzieli, że ona ma bardzo ciężko w życiu.

Dzięki programowi sąsiedzi to zauważyli? Zmienili się? Zaczęli się nią interesować? Tak się czasem dzieje?

Nie śledzimy dalszych losów naszych bohaterów. Nie mamy na to szans, bo cały czas jesteśmy w drodze, przygotowując kolejne odcinki programu, prowadząc kolejne remonty. Czasem, przy okazji świątecznego programu wracamy do naszych rodzin i wtedy dowiadujemy się nowych rzeczy. Mam nadzieję, że ten program przyczynia się do dobrych zmian. Zwłaszcza, że często po programie otrzymujemy listy od ludzi, którzy chcą pomóc konkretnej rodzinie, chcą się z nią spotkać. Rodziny, do których wracamy w świątecznym programie, po roku czy dwóch, kiedy jeździmy do domów z prezentami, opowiadają nam fantastyczne historie. Nagle okazuje się, ile się w ich życiu wydarzyło.

Na ile po programie zmienia się życie bohaterów?

Zmienia się bardzo. Po pierwsze dajemy im nowy dom, dzięki któremu wzrasta w nich poczucie bezpieczeństwa. Po drugie – dajemy też nowe życie. Dużo rozmawiam z tymi rodzinami, podobnie jak moi koledzy; wszyscy jesteśmy bardzo zaangażowani. Ale widzimy, jak na przykład kobiety, które uciekły od męża pijaka, które mają nowy dom, zaczynają wierzyć w siebie. Niespodziankami, jakie dla nich przygotowujemy, są na przykład rozmowy z doradcami zawodowymi, albo przygotowujemy im sesje zdjęciowe, aby pokazać, że są super, że pięknie wyglądają, są dowartościowane, są szanowane. To sprawia, że stają się pewne siebie, znajdują pracę. Wracają na rynek pracy dzięki temu, że zdjęliśmy im z głowy największy problem – problem domu. Dajemy wędkę, a oni sami muszą już sobie złowić rybę. I dziewięćdziesiąt procent tych rodzin tę rybę łowi.

Co Pani dają spotkania z tymi ludźmi? Widać, że jest między Wami energia, jest przepływ. Pani również czuje się obdarowana?

Absolutnie! Ten program bardzo wiele mi dał. Podobnie, jak wiele też pokazał naszym widzom. Po pierwsze nauczył mnie ogromnej pokory do życia. Nauczył mnie doceniać to, co mam; to, co mi się w życiu udało. Ale też nauczył, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. Pokazują to historie rodzin – dałyby sobie wspaniale radę w życiu, gdyby nie nieszczęścia, jakie na nie spadły. Tych ludzi, naszych bohaterów, darzę ogromnym szacunkiem. To jest ważne. Wielu z nas żyje w swoich bańkach. W swoich sprawach, w swoim towarzystwie, na podobnym poziomie materialnym. W programie zderzamy się z czymś, co by do głowy nikomu nie przyszło, że może się zdarzyć, że można mieć takiego pecha, że tyle nieszczęść może spaść na jednego człowieka. Ważne jest, aby to widzieć i umieć sobie powiedzieć: „Ciesz się z tego, co masz. Ciesz się każdym dniem”.

Pewnie wielu się zastanawia nad tym, mnie samą też to zainteresowało, jak to możliwe, aby ekipie budowlanej udało się w tak krótkim czasie zrobić taki głęboki remont domu czy mieszkania i starą ruderę odmienić w urocze, przytulne miejsce?

To wielka zasługa naszych ekip budowlanych. W tej chwili mamy trzy ekipy. Dwie stare, czyli ekipę Artura i ekipę Wiesława, i teraz dołączył do nas Przemek, bardzo fajny chłopak z Bielska Białej. Jest młody, ale ma swoją firmę i świetnych pracowników. Śmiejemy się, że to nasz wychowanek. Osiem lat temu zaczął oglądać nasz program i marzył o tym, aby w tym programie pracować. Jego idolami byli Wiesio i Artur. Dziś konkuruje z nimi. Spełniło się jego marzenie. Ale też wszyscy panowie bardzo się szanują, lubią i nawzajem sobie pomagają. No i faktycznie, dokonują remontu w pięć dni, a nawet w cztery i pół. Pracują 24 godziny na dobę, czasem łatwiej jest wyremontować dom, bo w mieszkaniu można pracować tylko do godziny 22. Potem nie można już nic wbijać, ani wiercić, bo takie są prawa lokatorskie. Czasem nam zarzucają, że to niemożliwe wyremontować tak szybko; odzywają się starzy budowlańcy. Tylko, że dziś mamy nowoczesne technologie i pewne rzeczy robi się już zupełnie inaczej. Nie trzeba czekać, aż nam coś wyschnie, są specjalne materiały, jak na przykład specjalne pianki, które utwardzone są już po dwóch godzinach. Ale istotna tu jest logistyka i jest to zasługa panów kierowników budowy, którzy doskonale tę logistykę opanowali. Śmieję się czasem, że gdybyśmy nie kończyli remontów w pięć dni, to dziennikarze już by to wywąchali i ujawnili.

Po latach myślę sobie też, że i znalezienie takiej prowadzącej program, jak Pani, to wybór doskonały.

Nie ma ludzi niezastąpionych.

Wiem, że Pani już tego doświadczyła. Niemniej, któż lepiej zna się na domach niż Pani, która własnych urządziła kilka. Czym dzisiaj jest dla Pani dom?
To miejsce, w którym się czuję najbezpieczniej. Co prawda, od ośmiu lat bywam w nim rzadko. Ale jest dla mnie miejscem magicznym. Mój dom jest moim zamkiem. To jedyne miejsce, w którym naładuję swój akumulator. Jedyne, w którym mogę się schować, wyluzować. Rzeczywiście to kolejny mój dom; długo go wymyślałam, długo dekorowałam. Stworzyłam go takim, jaki chciałam mieć. Znajomi dzwonią, pytając, czy wyjeżdżam gdzieś na majówkę albo gdzie wyjeżdżam na wakacje. Nie wyjeżdżam! Chcę wreszcie pobyć w domu! Czuję się w nim najlepiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Katarzyna Dowbor: Uwielbiam małe miasteczka. Tam doświadczam życzliwości - Portal i.pl

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto