MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Jestem człowiekiem z księżyca

Jacek Antczak
Rozmowa z Kubą Wojewódzkim • Czuje się Pan idolem? – Dla mnie idol jest obietnicą, której nie spełnia się na przestrzeni sezonu, tylko wielu lat.

Rozmowa z Kubą Wojewódzkim
• Czuje się Pan idolem?
– Dla mnie idol jest obietnicą, której nie spełnia się na przestrzeni sezonu, tylko wielu lat. Nazwisko gwiazdy, jej styl życia są rozpoznawalne w Nowym Jorku, Warszawie czy w stolicy Libii. Taką postacią był Humphrey Bogart, może John Kennedy. Przyznawanie jurorom „Idola” statusu gwiazd jest więc karykaturalne.

• Czy Kuba Wojewódzki naprawdę jest taki jak w telewizji?
– Udowadniano, że Gagarin naprawdę nie poleciał w kosmos, dziś mówi się, że Amerykanie nie byli na księżycu. Ja też nie wiem, jaki naprawdę jestem. Telewizja jest ringiem, na którym występuję, na co dzień jestem normalnym, skromnym chłopcem.

• „Jeśli Idol zrobił tyle dla mnie, to ja mogę zrobić sporo dla niego”. Co zrobił dla Pana?
– Byłbym niepełnosprawny umysłowo, gdybym negował fakt, że stał się turbodoładowaniem mojej kariery. Gdy zaczynał się „Idol” miałem lat 38 i nie marzyłem nawet o tym, by mieć talk-show, który będzie nosił godne nazwisko moich rodziców. I nagle się okazuje, że program „Idol” beatyfikował mnie w kategorii masowej popularności. Moje wędrowanie medialne było krążeniem po orbitach. W końcu wylądowałem na księżycu. Jestem człowiekiem z księżyca, jak Andy Kaufman. W jego przypadku skończyło się to fatalnie, ale przeszedł do historii. Jeśli fatalnie przeszedłbym do historii, ale ktoś nakręciłby o mnie film z Jimem Careyem, to byłbym szczęśliwy. Zresztą „Idol” wywrócił też moje życie osobiste. Dzięki niemu spotkałem Anię Muchę.

• W „Idolu”?
– Ania była chyba jedyną osobą, która odmówiła udziału w programie. Dostała propozycję, żeby z Maćkiem Rockiem prowadzić „Idola”, przyjechała na casting i spodobała się producentom. Ale ona się nie zajmuje muzyką rozrywkową, gust ma wysublimowany. Dziewczyna, która słucha jazzu czy Nicka Cave’a, przy kontakcie z kosmitami, którzy śpiewając, potrafią rozprostować klucz wiolinowy, mogłaby przeżyć zapaść mentalną. Uznała, że to nie dla niej, ale akurat na castingu się spotkaliśmy. No i na kogo wypadło, na tego bęc.

• Dlaczego wrócił Pan do „Idola”?
– Po drugiej edycji naprawdę czułem, że zrobiłem w programie wszystko, co mogłem. Rezygnując, chciałem sprawdzić, do jakiego stopnia jestem dzieckiem i zakładnikiem. Do kiedy program „Kuba Wojewódzki” będzie się bronił, bo będą mówili, „o, to ten z Idola”. Dziś gromadzi przed telewizorami 3 miliony ludzi, co jest dla mnie wystarczającą publicznością, bo mam świadomość, że nie jestem dla wszystkich (ale też „nie jestem dla idiotów”). Przyznam, że trochę zazdrościłem Maleńczukowi i Prokopowi, że wzięli udział w edycji, która stworzyła wyrazistą postać, mimo że kalibrem cielesnym niezbyt zauważalną, Monikę Brodkę. To fantastyczne uczucie być ojcem chrzestnym kariery Moniki, Ani Dąbrowskiej, Eweliny Flinty, Tomka Makowieckiego – oni przestali już być dziećmi „Idola”. Obronili się. Wszyscy jesteśmy dziś weryfikowani jako ludzie, którzy zostali wyniesieni przez „Idola” na orbitę, jak promy kosmiczne. One potem spadają na ziemię z hukiem, zmieniając się w żałosny splot blachy albo lecą w kosmos. Tak samo z nami.

• Dzieci się usamodzielniają, chcecie wychować następne?
– Nie musimy udowadniać ludziom, że jesteśmy kompetentni, bo Ela i Jacek są profesjonalistami, Robert misjonarzem, a ja człowiekiem, który intuicyjnie kocha i czuje muzykę. Wiemy, że w kuglarskiej zabawie można wyłuskać perły.

• Nie ma Pan wyrzutów sumienia, że na tym starcie ich gnębicie?
– Mam, ale uważam, że największą krzywdą, jaką można wyrządzić człowiekowi, jest prolongowanie marzeń o sławie i lataniu w momencie, kiedy nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł. Bycie gwiazdą to ten sam rodzaj profesjonalizmu jak bycie ginekologiem. Nie powierzyłby pan swojej żony w ręce chałturnika, który został ginekologiem, bo powiedział komisji, że marzy o tym i bardzo mu zależy. Każdy chce być na plakacie, rozdawać autografy, natomiast nie każdy ma w sobie to coś, co wywołuje magnetyzm – gdy śpiewa czy po prostu chodzi. I po sukcesach typu Brodka i Dąbrowska mam wrażenie, że nie do końca jesteśmy głusi na talenty.

• „Idol” i „Kuba” nie mają negatywnych stron?
– Dostaję ewangelizujące listy od słuchaczy Radia Maryja, w których wieszczą mi tak czarną przyszłość, jak czarny jest język ojca Rydzyka. Ale kto mediami wojuje, od mediów ginie. Zdaję sobie sprawę, że moja brawurowa jazda po bandzie może się skończyć lądowaniem na złomowisku. Ale to nie jest straszne, bo jestem po czterdziestce i przeżyłem już parę wzlotów i upadków. Dlatego nie ukrywam swoich poglądów, sympatii, oburzenia czy wzruszenia.

• A może Pan po prostu przesadza? W światowym „Idolu” wywołał Pan szok.
– Byłem taki, bo wcześniej wszystkich artystów słyszałem na próbie. Połowa z nich wyglądała tak, że przy nich Modern Talking to było epickie dzieło typu Pink Floyd. Nie przejmuję się opinią publiczną, gdyż ani gniew, ani podziw ludu nie założy mi kagańca. Myślę i robię swoje bez względu na to, czy ludzie klepią mnie po plecach, czy pokazują fucka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co zrobić kiedy dzieci nadużywają internetu? Zobacz 3 sposoby NA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto