Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak kamień w las...

Tadeusz Woźniak
Nic dziwnego, że rodzina Pasternaków ze Słupska i kilka rodzin z okolicy od kilku miesięcy nie śpi spokojnie. Kto by nie szukał matki... Był 6 września 2004 r.

Nic dziwnego, że rodzina Pasternaków ze Słupska i kilka rodzin z okolicy od kilku miesięcy nie śpi spokojnie. Kto by nie szukał matki...
Był 6 września 2004 r. Świat żył tragedią 400 ofiar w Biesłanie, w szkole odbitej z rąk terrorystów. Zbliżała się godz. 17., pora Teleexpresu. Jan Paternak (lat 84) powiedział do żony Marianny (lat 78): "Chodźmy do góry, zobaczyć co z Biesłanu pokażą". - Idź, włącz telewizor, ja zaraz przyjdę - odpowiedziała Marianna.
Ostatnie słowa
Były to ostatnie słowa, jakie Jan Pasternak usłyszał od swojej żony. Ale wówczas niczego złego nie przeczuwał. Poczłapał - ma trudności z chodzeniem - po schodach na piętro, do mieszkania syna Mariana, gdzie stał telewizor. Włączył odbiornik. Właśnie mówili o Biesłanie. Chwilę, może 5 - 7 minut, pan Jan oglądał relację. Marianna nie przychodziła. Zaniepokojony zszedł na parter, do ich mieszkania.. Marianny nigdzie nie było. Wyszedł przed dom, sprawdził w ogrodzie, wyjrzał na ulicę Dębową przy której stoi ich dom. Przez ogród i furtkę wyszedł na skraj lasu, z którym graniczyło ich obejście. Wypatrywał usilnie niebieskiej bluzki żony. Nigdzie ani śladu...
Było ciepłe, wrześniowe popołudnie. Marinna Pasternak miała na sobie niebieską bluzkę, ciemną spódniczkę, brązowe buty na gołych nogach. Drobnej postawy, pochylona staruszka o owalnej twarzy, okolonej krótko przyciętymi, siwymi włosami; w okularach, beżowym, włóczkowym berecie okrywającym głowę. Zaniepokojony zniknięciem żony Jan Pasternak zatelefonował do syna Mariana pracującego tego dnia na drugiej zmianie w tartaku Silva w Słupsku.
Poszukiwania
- Cholera, znowu będą kłopoty - zaklął Marian. - Wsiadł do samochodu i zaczął jeździć po okolicznych ulicach z nadzieją, że może trafi wędrowniczkę. Wcześniej, zdarzyło się już trzy razy, że matka zaginęła. Raz przywiózł ją taksówkarz, dwukrotnie przyprowadzili dobrzy ludzie. Nie potrafiła trafić do domu, ale pamiętała adres zamieszkania: Słupsk, ul. Dębowa 18.
Od prawie czterech lat Marianna Pasternak cierpiała na chorobę Alzheimera. Jest to choroba mózgu, w trakcie której dochodzi do postępującego upośledzenia pamięci i procesów myślowych, a w późniejszym okresie także do zaburzeń zachowań. Rodzina nigdy nie zostawiała pani Marianny samej, zawsze ktoś towarzyszył jej podczas spacerów, czy wizyt w kościele, który jako osoba bardzo pobożna lubiła często odwiedzać. Chora nie całkiem zdawała sobie sprawę ze swojego stanu zdrowia. Również znajomi, sąsiedzi w pobieżnych kontaktach nie zauważali postępujących zmian. Szczególnie, że choroba występowała z różnym natężeniem w ciągu dnia. Pierwsze symptomy pojawiały się około południa, z każdą godziną stan się pogarszał.
Pani Marianna cierpiała też na cukrzycę i dwukrotnie w ciągu dnia musiała przyjmować leki, insulinę. Ich dłuższy brak mógł spowodować śpiączkę cukrzycową. W dniu zaginięcia porcję leków miała przyjąć za dwie godziny, o 19. Ponieważ penetracja ulic nie dała rezultatu, Marian Pastrenak powiadomił policję o zaginięciu swojej matki. Powiadomił też żonę Irenę, pracującą w sklepie chemiczno-kosmetycznym. Wrócił do pracy z nadzieją, że wszystko dobrze się zakończy i matkę zastanie w domu, gdy wróci po pracy. Niestety, matka nie wróciła.
Bez śladu
Następnego dnia od godz. 6. cała rodziny Pasternaków: Marian, Irena oraz ich dzieci Lucyna (19 lat) i Krzysztof (18 lat) ruszyli na poszukiwania. Sprawdzali dworce, przystanki autobusowe; okolice kościołów i targowisk. Rozpytywali wiele napotkanych osób. Marian wykonał kilkadziesiąt zdjęć - plakatów z podobizną zaginionej, informacją o chorobie, adresem i prośbą o kontakt telefoniczny - i rozwiesili je z synem w różnych miejscach Słupska. Wystąpił też w lokalnej telewizji Vektra prosząc o pomoc w odnalezieniu matki.
W środę 8 września zgłosiła się sąsiadka Hryniewiczowa z pobliskiej ulicy Cisowej. Opowiedziała, że w feralny poniedziałek, krótko po siedemnastej widziała Mariannę Pasternak w lesie, 1,5 km od ulicy Dębowej. Wskazała miejsce przy rozwidleniu leśnych dróg, koło betonowego rumowiska.
Następnego dnia kilkadziesiąt osób przeszukało okoliczny las. Córka zaginionej, Halina Czawłytko wraz z mężem udała się do Człuchowa, do Krzysztofa Jackowskiego z prośbą o wizję.
Bez złudzeń
Jasnowidz nie pozostawia złudzeń. Marianna Pasternak nie żyje. Zabłądziła w lesie. Zmarła z powodu braku leków przeciwcukrzycowych. Leży w lesie niedaleko rozwidlenia dróg w niewielkim zagłębieniu.
Następnego dnia w poszukiwaniach bierze udział znowu kilkadziesiąt osób; córki Halina i Marta z rodzinami, synowie Marian i Bolesław (przyjechał spod Włocławka, gdzie mieszka), również z rodzinami, sąsiedzi, znajomi, a także kilka osób, które dowiedziawszy się o ich nieszczęściu, zadeklarowały bezinteresowną pomoc.
Marian wpadł na pomysł, by spenetrować całą okolicę z powietrza. Nawiązał kontakt ze słupskim motolotniarzem Waldemarem Skibą. Ponieważ, zdaniem pilota, Marian (około 90 kg wagi) byłby pasażerem zbyt ciężkim, do motolotni odważyła się wsiąść jego córka Lucyna.
Kilka godzin latali nad całym, ponad 1000 hektarowym obszarem lasu i wertepów po byłym czołgowym poligonie. Policzyli bodaj wszystkie żyjące na tym obszarze sarny i zające, a jaskrawej niebieskiej bluzki nie zauważyli. Także piechurzy nie natrafili na żaden ślad...
Na 11 września rodziny załatwiły pomoc wojska, policji i straży pożarnej. Cały okoliczny teren penetrowało ponad 100 osób, przeczesując metr po metrze las i krzaczasto-trawiatą "sawannę" byłego poligonu. Bez rezultatu.
Następnego dnia poszukiwania prowadzi 10 osobowa grupa poszukiwawczo-ratownicza PCK z Gdańska z pięcioma psami. Wnuczek Krzysztof z dwoma kolegami przeszukują strumień Głazna, ok. 2m szeroki, głęboki 0,5 - 1,5 m. Brodzą jego korytem ok. 3 km pod prąd.
Wszystko bezowocnie.
Wpadła w panikę?
Do końca września, czy ładna pogoda czy deszczowa, ekipy poszukiwaczy pod wodzą Pasternaków, Czawłytków i Dąbrów penetrują okolicę, ok. 1500 ha lasów i nieużytków, obszar od ulicy Dębowej w Słupsku do potoku Głazna, ograniczony z prawej strony rzeką Słupią, z lewej ruchliwą drogą na Bytów. Założyli, że starsza pani nie pokonała tych granic. Co prawda, na strumieniu Glaźna są mostki w wioskach: Krępa, Płaszewko, Kusowo, ale nikt z mieszkańców tych wsi Marianny Pasternak nie widział.
- Matka była starszą, schorowaną kobietą - tłumaczy Marian Pasternak. - Nie miała sił, by kilka godzin maszerować. Kiedy wracała z kościoła - niespełna kilometr, tyle, że pod górkę - przystawała, trzeba ją było holować.
- Co innego spacer, co innego, gdy człowiek zabłądzi, przerazi się, że nie znajdzie drogi do domu - tłumaczą ratownicy, ci, którzy z psami wytropili niejednego zaginionego. - Taki potrafi przejść kilkanaście kilometrów i więcej... albo utopić się w bagnie... Na przeszukiwanym terenie jest kilkanaście miejsc bagnistych i mały stawek. Stawek - na prośbę Mariana - przeszukali z pontonu strażacy. A bagna są otoczone trudnymi do pokonania haszczami. Czy starsza pani mogła je sforsować? Jeśli wpadła w panikę?
Rodzina Marianny Pasternak raczej skłania się do hipotezy, że ich matka nie uszła zbyt daleko, że przycupnęła gdzieś na pieńku lub kamieniu i pozbawiona insuliny zasnęła najdłuższym snem...
Nie ustawają w poszukiwaniach. Na krzakach przy drogach i ścieżkach zawiązują kolorowe wstążeczki, by wiedzieć, że ten teren już penetrowali. Najbliższe, najbardziej prawdopodobne miejsca "czeszą" wręcz po kilka, kilkanaście razy. Rozpytują spotkanych ludzi. Jest ciepła jesień, w lasach mnóstwo grzybiarzy, spacerowiczów. Żywej czy martwej nikt by nie natrafił?

Rodzina Pasternaków, nie zaprzestając poszukiwań, kolportuje po okolicy kolejne setki zdjęć, ogłasza komunikaty w miejscowej prasie, radio i telewizji. Synowie Marianny, Marian i Bolesław, występują w programie TVP "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..." Żadnego rezultatu. Ponownie kontaktują się z jasnowidzem z Człuchowa.
Wizje jasnowidza
Krzysztof Jackowski dwukrotnie przyjeżdża do Słupska, robi kolejne wizje. Za każdym razem z podobnym rezultatem. Widzi Mariannę Pasternak nieżywą, leżącą w jakimś leśnym zagłębieniu. Przychodzi zima. Halina Czawłytko, córka zaginionej, pisze list do redakcji, prosząc o wznowienie poszukiwań wiosną, gdy tylko znikną śniegi. Namawiamy Krzysztofa Jackowskiego na wspólne wyjazdy. W pierwszych dniach kwietnia dwukrotnie spotykamy się w Słupsku. Członkowie rodzin Pasternaków, Czawłytków, Dąbrowów w kaloszach, przeciwdeszczowych kurtkach z kijami do odgarniania krzaków i zeschniętych traw, czekają na nowe wytyczne jasnowidza. Jackowski przegląda rysunki, które wcześniej przekazał rodzinie. Uściśla wizję - gdzie jest północ, a gdzie południe; oznacza położenie zwłok w stosunku do ściany wysokiego lasu i linii terenów poligonu. Jest dobrej myśli, my też. Trawy i chaszcze jesienią dorodne, doskonale maskujące, teraz leżą zeschnięte. Bardzo dobra widoczność. Rozstawiamy się w tylarierę, co 4 - 5 metrów i czeszemy okolicę do zmierzchu. Bez skutku. Jednak drugiego dnia pod wieczór przeżyliśmy chwile niesamowitych emocji...
- Mam, znalazłem - nadaje przez komórkę Jackowski, który przedarł się przez bagnistą łąkę nad brzegiem strumienia Głazna. - Czy mama była ubrana w zieloną albo niebieską bluzkę? - upewnia się pan Krzysztof.
- Tak, tak - wykrzykuje pani Halina Czawłytko i pędzi co sił, za nią brat Marian, pozostali też. Skaczemy z kępy na kępę, zapadamy się w błotnistą maź. Jackowski, nie bacząc, że jest w półbutach i dunkrach, wchodzi do potoku, wyciąga zwłoki na brzeg i... klnie szpetnie.
My też. Zwłoki okazują się kukłą - marzanną w niebieskiej bluzce i rajstopach wypchanych słomą. Wracamy jak niepyszni do domostwa Pasternaków.
Rozpacz bliskich
Jan i Marianna Pasternakowie byli zgodnym, kochającym się małżeństwem, wychowali czworo dzieci. Córki Halina i Marta wyszły za mąż, synowie Marian i Bolesław pożenili się. Wszyscy usamodzielnili się, powodzi im się nieźle, utrzymują wzorowe rodzinne kontakty. No i takie nieszczęście z zaginięciem Marianny, której każde z nich tak wiele zawdzięcza.
- Ja szczególnie - powiada wzruszony Jan. - Moja żona to była wspaniała kobieta - dzielna, troskliwa,jak mało kto. Wzięła mnie za męża, chociaż ja byłem na zmarnowanie, proszę pana - zapewnia senior Pasternak.
- Jak to, na zmarnowanie?
- A tak - kiwa głową pan Jan. - Od dziecka byle jak chodziłem powłócząc nogami, a potem jeszcze w więzieniu dostałem padaczki. Wielu jej radziło, żeby sobie takiego męża nie brała. A ona się odważyła. Życie przeżyliśmy pobożnie, dzieci wychowaliśmy dobrze i żyliśmy szczęśliwie, a tu naraz takie nieszczęście.
- Tu spała - Jan Pasternak wskazuje łóżko, obok stolik, na nim zdjęcie Marianny, książeczka do nabożeństwa i jej dowód osobisty. Łóżko - podobnie jak krzesła, szafy, i wszystkie inne meble - pięknie rzeźbione.
- Czyja to robota? - pytam.
- Moja albo synów, bo my wszyscy stolarze i do rzeźbienia od urodzenia mamy zdolność...
Rzeźby są wspaniałe, bogate i finezyjne. Jan ma ręce złote, jakby w zamian za nogi, które Panu Bogu nie wyszły. Jan urodził się ze szpotawymi nogami i pewnie w ogóle by nie chodził, gdyby nie to, że matka sprzątała u państwa ?pułkownikowstwa? we Lwowie. A pani pułkownikowa przyjaźniła się z panią generałową i panią doktorową. I te panie uradziły, że Jasia trzeba dać na operację, gdy będzie miał roczek. Dały na to pieniądze. Dzięki temu Jasio zaczą chodzić.
Podczas wojny był w AK, już na Pomorzu, jako wywiadowca w Gryfie Kaszubskim. Wydało się to za socjalistycznej Polski, zaraz po wojnie i Jana Pasternaka jako wroga ludu wpakowano do więzienia we Wronkach. Nie chce nawet wspominać, jak biciem wymuszano zeznania, dość, że nabawił się padaczki pourazowej. I pewnie by się zmarnował, gdyby Marianna z nim do lekarzy nie jeździła, nie pilnowała lekarstw, aż całkiem z padaczki wyszedł. Marianna taka dobra kobieta, a tak się zmarnowała...
Imię zaginionej
Cała rodzina Pasternaków nie zaprzestaje prób. Żywą lub martwą chcą matkę odnaleźć. Krzysztof Jackowski też stara się, jak może. Dawno nie poświęcał jednej zaginionej osobie tyle czasu. Wykonuje kolejne wizje i nic. Obserwuję jego zmagania, gdy po kolejnym dniu bezowocnych poszukiwań znowu prosi o rzeczy Marianny, jej zdjęcie. "Obwąchuje" te przedmioty w charakterystyczny sposób i prosi Jana Pasternak, by powtarzał imię zaginionej.
- Widzę ją, leży na prawym boku, nogi ma podkurczone. Osunęła się z murku lub kamienia, na którym przysiadła do zagłębienia, dołu na zakrzaczonym terenie, raczej otwartym - opisuje Jackowski. - Widzę ją wcześniej, zanim wyszła z domu, widzę i nic, nie chce mnie prowadzić, nie chce wskazać drogi, którą szła.
Rodzina Pasternaków nie wątpi w zdolności Jackowskiego. Powiedział im o takich sprawach, o których tylko oni wiedzieli, a zresztą wcześniej w okolicy wskazał zwłoki powieszonego młodego człowieka. Jego rodzina też nie trafiła na wiszące ciało, dopiero rolnik na wiosnę, pół roku później orał ciągnikiem i zauważył. Kto wie, jak będzie w przypadku Marianny?
Jasnowidz się nie poddaje
Jackowski nie daje za wygraną, mobilizuje się, kiwa w transie z zamkniętymi oczami.
- Pokazuje mi bluzkę, jakąś koszulę niebieską, ma ją w rękach, cieszy się - opowiada pan Krzysztof.
- Zgadza się - przyznaje Halina Czawłytko. - Siostra Marta sprezentowała ją jej dzień przed zaginięciem.
- Proszę mi dać ten fioletowy sweterek, którą nosiła wcześniej - mówi nagle Jackowski. - Jest w szafie, złożony wśród innych rzeczy, na wysokości półtora metra.
Wnuczka Lucyna idzie do pokoju babci na parterze i przynosi sweterek, który ku zaskoczeniu wszystkich leżał dokładnie na wskazanym miejscu.
Jackowski wydaje kolejną dyspozycję - proszę zajrzeć pod siennik w łóżku Marianny i przynieść, co tam znajdziecie...
Idzie Marian Pasternak, przynosi jakieś religijne wydawnictwa i dwa zawiniątka. W zawiniątkach zrobionych z męskich chusteczek do nosa drobne pieniądze. Jackowski rozdaje nam te pieniądze, każe się cieszyć, jakby chciał rozdrażnić ducha Marianny.
- Widzę, jak idzie - odzywa się. - Lekko pochylona, z rękami założonymi do tyłu, lekko skręconą głową, idzie drobnymi kroczkami przystając i oglądając się. Ona była chora, bardzo poważnie chora, miała wrodzoną wadę serca...
- Zgadza się - szepcze Halina.
- No i te obsesje wynikające z choroby mózgu. Wyrzucała zawartość szuflad po dwa, trzy razy dziennie i układała wszystko od nowa. Ona czegoś szukała, a tak sprawdzała dłońmi wnętrze szafy po wyciągnięciu szuflad - demonstruje Jackowski, a Janowi Pasternakowi aż szczęka opadła ze zdziwienia, skąd jasnowidz wszystko wie.
- Na pana to ona była zła, że pan trzyma z synową Ireną i przeciwko niej spiskujecie - oświadcza panu Janowi jasnowidz.
- Tak było - przyznaje prawie z płaczem Jan Pasternak. - Ale to nieprawda, że myśmy spiskowali, tylko ona - chora - opacznie sobie tłumaczyła.
- Wiem - zgadza się Jackowski. - Ale choroba wypaczyła jej optykę, ona widziała po swojemu, czuła się opuszczona i niekochana. Może dlatego postanowiła was ukarać, uciec, żebyście martwili się o nią, szukali jej. Może dlatego nie chce mnie zaprowadzić do miejsca, w którym jest.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto