Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia i przyszłość Bolesławca to ceramika. Jego mieszkańcy muszą wierzyć, że moda na nią nigdy nie przeminie i będziemy kupować naczynia z niebieskim wzorem

[email protected]
Nie ma kuchni bez stempelkowego talerza Bolesławiecka ceramika: serwisy kawowe, które w tutejszym firmowym sklepie kosztują 1200 złotych, a w Nowym Jorku tyle samo dolarów.

Nie ma kuchni bez stempelkowego talerza

Bolesławiecka ceramika: serwisy kawowe, które w tutejszym firmowym sklepie kosztują 1200 złotych, a w Nowym Jorku tyle samo dolarów. Produkty drugiej i trzeciej kategorii wyprzedawane masowo na dorocznym ceramicznym festynie i w przydrożnych budach. Ważny przemysł zatrudniający około 1500 osób. Serwis, z którego 10 lat temu jadł w samolocie Jan Paweł II
Bernard Łętowski
Bolesławiecka ceramika kojarzy się głównie z ręcznie zdobionymi stempelkowanymi filiżankami i dzbankami znanymi choćby z „M jak Miłość” (skutek pracy lokalnych marketingowców), ale to także historia powstawania pięknych i niepowtarzalnych naczyń i nie tylko. Na ich dzisiejszy kształt złożyła się praca wielu ceramików i garncarzy, przez stulecia doskonalących lokalną specjalność.
Moc oddziaływania stempelków na klientów jest jednak tak wielka, że nawet Chińczycy zajęli się produkcją podróbek bolesławieckiej ceramiki. Rynek próbowali bolesławianom podebrać również Niemcy. Na razie bez efektów. Na razie stempelki są bolesławiecką domeną, widać je nawet na rondach samochodowych, kiedy przejeżdża się przez Bolesławiec. To jednak tylko wierzchołek kamionkowej góry.

Ceramiczne fallusy
Co roku w sierpniu nad Bobrem odbywa się Bolesławieckie Święto Ceramiki. Producenci na wielkim kiermaszu sprzedają swoje wyroby, a gwiazdy zabawiają publiczność. Przybycie na tę imprezę to najlepszy sposób na poznanie tej najbardziej popularnej ceramiki, ale także na zniechęcenie się do bolesławieckiej kamionki.
Złośliwi twierdzą, że niektórzy producenci specjalnie na BŚC zbierają niezbyt udane wyroby, aby upchnąć je klientom. Do tego piękne, ręcznie zdobione, ceramiczne naczynia stoją na straganach obok ceramicznych fallusów. To taka ceramika ludyczna, nastawiona na masowego klienta płacącego w euro i otwierającego portfel na hasło „bunzlauer keramik”. Tego, który w budzie przy drodze krajowej nr 4 kupi wszystko, co jest białe, ma niebieskie stempelki i jest z ceramiki.
Trochę przypomina to ceramiczny boom z lat osiemdziesiątych. Wówczas nastała moda na ceramiczne landszafciarstwo. Malutkie zakłady w całym powiecie, w niektórych wioskach było ich po kilka, niemal taśmowo wypalały ceramiczne ryby, konie w galopie czy „urokliwe” zajączki. Wszystko to prywatnym eksportem trafiało m.in. do Berlina Zachodniego. Teraz klienci są bardziej wymagający.
– Co roku osiemdziesiąt procent naszej oferty to nowe wzory – mówi Helena Smoleńska, prezes Spółdzielni Rękodzieła Artystycznego „Ceramika Artystyczna”, jednego z największych producentów ceramiki, który już w latach 60. zaczął wprowadzać stempelkowe wzory. – Ważne, aby klienci nie znudzili się produktem. To konieczne, aby utrzymać się na rynku.

Bojkot kiermaszu
„Ceramika Artystyczna” w Bolesławieckim Święcie Ceramiki udziału nie bierze, na straganach swoich wyrobów nie wykłada. To cicha forma protestu przeciwko jakości oferowanych na kiermaszu wyrobów i przeciwko podróbkom wzorów. Bo oryginalne wzornictwo w tej firmie to podstawa i ważna inwestycja. Jej kierownikiem artystycznym jest pracujący tu od 40 lat Bronisław Wolanin. W branży ten człowiek jest sławą i gwarantem jakości artystycznej.
Ostatnio jego dzieło zostało wyróżnione na III Międzynarodowym Biennale Mozaiki Współczesnej w Buenos Aires. Do argentyńskiego Muzeum Ceramiki Współczesnej wpłynęły 362 prace z niemal 40 krajów świata. Praca Wolanina zostanie włączona do zbiorów Muzeum Ceramiki Współczesnej w Buenos Aires. Jego dzieła i bez tego można podziwiać w wielu, nie tylko polskich, muzeach.
Bronisław Wolanin decyduje o kształtach wyrobów, grupa plastyków projektuje unikatowe dekoracje, które potem w malarniach są ręcznie nanoszone na produkty za pomocą stempelków i pędzli. Hand made – magiczne słowa na dzisiejszym rynku.
Monika Walera nad jednym naczyniem może pracować nawet pół godziny. Ważna jest precyzja przykładania barwiącego stempla do naczynia, a nie pośpiech i tempo pracy.
– Liczy się skupienie, trzeba bardzo uważać przy tej pracy – mówi Monika.
Pracuje w „Ceramice Artystycznej” już trzy lata i wierzy w to, że moda na bolesławiecką ceramikę i boom w tej branży nie przeminie. Podobnie jak pani Józefa Czupak, która od szesnastu lat szkliwi naczynia, aby utrwalić pracę malarek i piękne wzory przed wypałem w piecu.
– Nie wierzę w to, że moda na naszą ceramikę może się skończyć – mówi pani Józefa. – Ta ceramika jest po prostu piękna i ludzie to doceniają.
Nie wierzą w to też pracodawcy inwestujący w nowe, ekonomiczne piece, nowe wzory i nowe kadry. Ucieczka do przodu to walka z ceną dolara.
1 USD = przyszłość
Ceramika Artystyczna 90 procent swojej produkcji eksportuje, większość do USA. Cena dolara wystawia firmę na ciężką próbę, ale to samo dotyczy innych dużych producentów – Zakłady Ceramiczne „Bolesławiec” czy Fabryka Naczyń Kamionkowych „Manufaktura” też śledzą ceny amerykańskiej waluty ze smutkiem i lękiem.
Mimo silnej złotówki i słabego dolara nikomu jednak bankructwo nie grozi, inwestycje trwają, a zarobki pracowników mogą zaskakiwać. Mało kto chce pracować w tym biznesie za 1200 złotych miesięcznie, choć zdarza się to w niektórych małych firmach. W „Ceramice Artystycznej” średnia pensja w tym roku to 4200 złotych brutto.
Zakłady Ceramiczne „Bolesławiec” na trudne czasy odpowiadają zdobywaniem polskiego rynku budowlanego, udowadniając, że bolesławiecka kamionka to nie tylko dzbanki i filiżanki. Boom na rynku nieruchomości sprawił, że od kilkunastu lat podtrzymywana i niezbyt rentowna produkcja ceramicznych przewodów kominowych okazała się teraz strzałem w dziesiątkę. Dziś Zakłady Ceramiczne są liderem na rynku takich produktów.
– Choć namawiano nas nawet na likwidację tej produkcji, wiedziałem, że boom budowlany prędzej czy później musi nastąpić i tak się stało. Byliśmy dobrze przygotowani na rozkwit tej branży – mówi prezes ZC, Kazimierz Surmiak.
Jednocześnie firma podejmuje próby uniezależnienia się od rynku dolarowego. Powstaje arabskojęzyczna strona internetowa dla klientów z Bliskiego Wschodu. Zaczyna się też ekspansja na Daleki Wschód. Bolesławieckie wyroby można kupić już w Tokio. Trwają też rozmowy z potencjalnym importerem z Australii.
„Ceramika Artystyczna” też uderza do Azji, ale pojawiła się również na przykład w Egipcie.
Producenci koni w galopie i ceramicznych ryb na telewizor z lat osiemdziesiątych z branży już zniknęli albo przekwalifikowali się na produkcję okapników zaokiennych, którymi ludzie wykańczają również ogrodzenia. Nisz rynkowych jest wiele, trzeba tylko umieć ich szukać.

Wydłużająca się historia
Początki garncarstwa na ziemi bolesławieckiej sięgają wczesnego średniowiecza, ale pierwsze wiadomości źródłowe pochodzą dopiero z roku 1380, kiedy to w księgach miasta Świdnicy pojawia się nazwisko garncarza z Bolesławca. Z roku 1511 pochodzi informacja o istnieniu w mieście cechu garncarzy, choć z pewnością organizacja ta musiała powstać dużo wcześniej.
Dotychczas najstarszym zachowanym bolesławieckim naczyniem o walorach artystycznych była tzw. butla pastora Mergo, datowana na rok 1640.
W tym roku badania archeologiczne Michała Karpińskiego i Andrzeja Olejniczaka o dwieście lat przedłużyły „dotykalną” historię bolesławieckiej ceramiki. Pracownicy Muzeum Ceramiki trafili na śmietnik jednego z pięciu średniowiecznych warsztatów garncarskich jakie istniały w w Bolesławcu.
– Takie znalezisko trafia się raz na 200 lat – mówi dyrektorka Muzeum Ceramiki, Anna Bober – Tubaj. – Najstarsze dotychczas znalezione w Bolesławcu przedmioty ceramiczne były z połowy XVII wieku. Statystycznie szanse trafienia na ślady po warsztacie garncarskim były znikome.
Karpiński i Olejniczak znaleźli miejsce, które było śmietnikiem warsztatu garncarskiego. Dlatego też trafiały tam pęknięte i nieudane wyroby. To jednak nie zmniejsza ich wartości historycznej. Przez pół roku pracy wykopali cztery całe naczynia z XV wieku i dwie całe pokrywki naczyń. W sumie znaleźli kilkaset kilogramów ceramiki i kilkaset sztuk fragmentów naczyń oraz kafli. Trafili także na ślad testowania w bolesławieckim warsztacie wykończeń kobaltowych używanych w produkcji do dziś. Olejniczakowi i Karpińskiemu udało się też z dużym prawdopodobieństwem określić, kto mógł być właścicielem warsztatu.
– Dzięki księdze spadkowej z roku 1594 na siedemdziesiąt procent możemy stwierdzić, że był to warsztat garncarski Marina Kunzendorfa, który prowadził tu swoją działalność na przełomie XVI i XVII wieku – mówi Andrzej Olejniczak. – Jego wyroby trafiały z Bolesławca m.in. do Pragi.
Muzeum Ceramiki musi teraz znaleźć niemałe pieniądze na badania, bo samo wykopanie skorup to dopiero początek pracy. Co najmniej rok potrwa dokumentacja badań, opisanie i naukowe opracowanie znalezisk. Jedno jest pewne – wszystkie znaleziska pozostaną w bolesławieckim muzeum.

Zanim pojawiły się stempelki
Przez wieki dzbany, dzbanki do kawy i herbaty, mleczniki, dzbanuszki itp. były dekorowane na różne sposoby, ale nie za pomocą charakterystycznych stempelków. W XVIII wieku wprowadzano do bolesławieckiej ceramiki nawet wzory w stylu etruskim. Prace te zostały uwieńczone sukcesem – zastosowanie masy kamionkowej wypalającej się na biało sprawiło, że wyroby przypominały porcelanę, ich kształt wzorowany był na motywach antycznych. Bolesławieccy garncarze przyjęli innowacje technologiczne, ale woleli dawne wzory. Ponowna próba wzbogacenia artystycznych form kamionkowych miała miejsce dopiero pod koniec wieku XIX. Wówczas to pojawił się nowy typ dekoracji, zwanej stempelkową: na białym tle za pomocą stempelka tworzono wzór. Początkowo były to proste wzory z kropek i rozetek, z czasem coraz bardziej skomplikowane – pawie oczka, gwiazdki, kwiatki, poszerzono też skalę barw – obok niebieskiej stosowano zieloną, granatową, oliwkową i pomarańczową.
Nowy rozdział w rozwoju bolesławieckiej kamionki nastąpił wraz z otwarciem Królewskiej Zawodowej Szkoły Ceramicznej w roku 1897. Rozwój technik zdobienia przeżył rozkwit.

Raj prawdziwy
W 1945 roku przyszedł czas na polski rozdział w historii bolesławieckiej ceramiki.
W lipcu tego roku Tadeusz Szafran, skierowany tutaj w celu odrodzenia kamionkowego przemysłu, napisał: „Dla ceramika jest tu, względnie będzie, raj prawdziwy”. Jego słowa okazały się prorocze.
Dziś dobry zdobnik nie ma problemu z pracą w ceramicznych zakładach. Ci najlepsi przechodzą od mniej do bardziej hojnych pracodawców. Jest praca dla technologów, dostrzegła to nawet krakowska Akademia Górniczo-Hutnicza, uruchamiając w Bolesławcu zajęcia m.in. Wydziału Inżynierii Materiałowej i Ceramiki, specjalność – ceramika i szkło. Tego, co dostrzegli krakusi, nie widzą lokalni szefowie edukacji, bo jedyny ceramiczny kierunek ze szkół ponadgimnazjalnych zniknął kilka lat temu.
Raj prawdziwy mają też artyści spotykający się od czterdziestu czterech lat na plenerach ceramiczno-rzeźbiarskich. Na miesiąc mogą zamknąć się w ceramicznych zakladach i pracować w warunkach jakich zwykle nie mają w swoich pracowniach. Podobne szanse i plenery ma młodzież, która może brać udział w zajęciach i plenerach organizowanych choćby przez Młodzieżowy Dom Kultury. MDK to jednostka oświatowa mająca własny piec ceramiczny.

Popatrz pod spód
Ci, którzy przyjeżdżają do Bolesławca po kilka dzbanków, przed zakupami powinni zobaczyć jedyne tego typu w Polsce zbiory ceramiki, związane z wielowiekowymi tradycjami garncarskimi. Muzeum Ceramiki w przyszłym roku świętujące setne urodziny ma w swojej stałej ekspozycji kamionkę bolesławiecką począwszy od XVIII wieku po czasy współczesne. Szeroki wybór form artystycznych, od ręcznie toczonych dzbanów w oprawie cynowej, naczyń brązowych z białymi nakładkami, po formy zdobione kolorowymi stempelkami i współczesne projekty artystów – ceramików. To świetny sposób na prześledzenie historii miejscowego wzornictwa.
Ci, którzy przyjeżdżają na zakupy, powinni skorzystać ze zwyczaju wprowadzonego przez ceramików na początku XX wieku, tradycji oznaczania swoich wyrobów godłem zakładu na spodzie naczynia. Dzięki temu można dowiedzieć się, spod czyjej ręki wyszedł projekt zdobienia, kto namalował wzór na naszej filiżance, a czasem nawet zorientować się, czy naprawdę kupujemy ręcznie robioną ceramikę pierwszej kategorii, czy też tanią podróbkę kategorii nieznanej.

• W tekście wykorzystano opracowania Anny Bober-Tubaj, Teresy Wolanin i Katarzyny Żak.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto