Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Hazard, seks i brutalne zbrodnie, czyli witajcie w mrocznym Breslau (ROZMOWA)

Robert Migdał
Marek Krajewski, pisarz, autor kryminałów z Wrocławia
Marek Krajewski, pisarz, autor kryminałów z Wrocławia fot. Tomasz Hołod
Z Markiem Krajewskim, pisarzem, autorem powieści Diabeł Stróż, która właśnie trafiła do księgarń, rozmawia Robert Migdał

Gdy zobaczyłem tytuł pana najnowszej książki – Diabeł Stróż – to moje pierwsze skojarzenie było z Aniołem Stróżem: i z modlitwą, której uczyłem się na lekcjach religii, i z wiszącym w moim domu obrazkiem, na którym była postać ze skrzydłami chroniąca dziecko.

To rzeczywiście jest swoisty kontrapunkt, opozycja do frazy „Anioł Stróż”, która funkcjonuje w naszym języku. Wedle katechizmu Kościoła katolickiego każdy z nas ma swojego Anioła Stróża, jednak na ogół ten opiekun kojarzy się nam się z dzieckiem, które chroni się pod jego skrzydłami – często widzimy obrazki, na których przeprowadza on dziecko przez kładkę nad rzeką, pomaga w różnych trudnych życiowych chwilach. U mnie to jest przewrotne, bo pojawia się „Diabeł Stróż" – ktoś, kto opiekuje się dzieckiem, a jednocześnie nie jest to nikt dobrotliwy.

Czy tym człowiekiem jest Mock?

Kto wie? Nie mogę zbyt wiele zdradzać. Rozszyfrowanie tytułu pozostawiam czytelnikom – pewnie po przeczytaniu książki zinterpretują go rozmaicie.

To kolejna książka w pańskim dorobku. Wydawać by się mogło, że Marek Krajewski ma taką pozycję w świecie pisarskim, iż nie musi bawić się tytułami, słowem, bo co napisze i jakikolwiek by to nosiło tytuł, to jego fani to „kupią”. Pan jednak ciągle zaskakuje, lubi tę zabawę słowem, intrygujące, tajemnicze tytuły.

W książce wszystko jest ważne, też tytuł. Dlatego muszę dbać o każdy szczegół. Prawie od ćwierćwiecza piszę książki i rzeczywiście udało mi się zdobyć rzesze wiernych czytelników, ale nie mogę zapominać o tym, że na rynku literackim panuje silne współzawodnictwo. Nie mogę zapominać o konkurencji, zatem każda książka musi być dopracowana, a tytuł jest jednym z najważniejszych elementów każdej książki, podobnie jak pierwsze zdanie tekstu: musi przyciągać, musi zaciekawić. Tytuły moich książek zazwyczaj spędzają mi sen z powiek. Kiedy w komputerze tworzę folder, w którym umieszczam materiały do powieści, ale i sam jej tekst, nie zawsze wiem, jak ten folder zatytułować. Czasami piszę na przykład: „powieść o Popielskim – Gdańsk”, bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zatytułuję tę książkę Miasto szpiegów. Z kolei folder, w którym umieszczałem poszczególne rozdziały książki o Mocku Diabeł Stróż opisałem jako „Mock 1934”.

Tytuły robocze…

Tak, i potem te tytuły robocze książki zmieniają się dość często. Mam sporo pomysłów, dopóki ostateczny tytuł książki nie uzyska właściwego kształtu. A później konsultuję go jeszcze z moim wydawcą, Znakiem, bo redaktorzy i osoby odpowiedzialne za promocję doskonale wiedzą jak tytuł powinien wyglądać, by być jak najlepszym wabikiem i zainteresować czytelnika.

Tytuł ma podobną funkcję jak okładka.

Tytuł musi wpaść w ucho, a okładka w oko. A okładki moich książek tworzy znakomity projektant Michał Pawłowski. One intrygują, wyróżniają się na witrynie księgarskiej. Na przykład okładki książek o Popielskim nawiązują do „mocarstwowych” plakatów Drugiej Rzeczypospolitej, które podkreślały w okresie międzywojennym siłę, tężyznę Polaków – to, że jesteśmy mocnym krajem. Tymi plakatami utwierdzano sukcesy Drugiej Rzeczypospolitej. A jeśli chodzi o Diabła Stróża to jest na niej bardzo wyrazista czerwień i element, który się kojarzy z powieścią kryminalną – czyli trupia czaszka w kole ruletki.

Ta okładka już trochę sugeruje, że w powieści mamy hazard. To zdradźmy kilka szczegółów – akcja dzieje się w roku 1934 w Breslau.

Po dojściu Adolfa Hitlera do władzy naziści szukają dodatkowych dochodów dla państwa i ktoś wpada na pomysł, żeby zalegalizować hazard, bo do lipca 1934 roku w Niemczech był on nielegalny. Oczywiście działały kasyna tolerowane przez policję, ale w świetle ustaw państwowych były niezgodne z prawem. Niemcy, którzy pragnęli oficjalnie oddać się tej rozrywce, skutkującej często strasznym uzależnieniem, udawali się na przykład do Sopotu, który terytorialnie należał do Wolnego Miasta Gdańska. Albo jechali do Monte Carlo. Na terenie Rzeszy nie było zatem oficjalnie działających kasyn, ale oczywiście te nielegalne działały także we Wrocławiu. I w mojej książce, której akcja rozgrywa się w upalne lato, do właścicieli takich przybytków dochodzą pogłoski, że hazard będzie zalegalizowany – to budzi ich popłoch i skłania ich do różnych działań.

To jest jeden z ważnych wątków w najnowszej powieści o Mocku. A drugi…

To wątek osobisty – Eberhard Mock, sam mężczyzna bezpłodny, który zawsze marzył o tym, żeby mieć dzieci, dzięki splotowi okoliczności musi zaopiekować się autystycznym dzieckiem.

W książce termin „autystyczny” nie pada.

Pojęcie autyzmu jest późniejsze, w tamtych czasach takie dziecko wszyscy uznawali zgodnym chórem za „nienormalne”. Opisywane zachowania mojego książkowego bohatera konsultowałem ze Zbigniewem Kowerczykiem, specjalistą z zakresu pedagogiki specjalnej, terapeutą, który pracuje z dziećmi wymagającymi szczególnej troski. Poza tym ja sam widuję takie osoby, mam kontakt z ludźmi, którzy są dotknięci tą niezwykłą przypadłością – tajemniczą, smutną, ale i czasami budzącą zdziwienie ze względu na nierzadkie umiejętności matematyczne czy muzyczne nią dotkniętych. Te zachowania znam też więc z autopsji.

I Eberhard Mock musi opiekować się takim „nienormalnym” – według ówczesnym wyobrażeń – chłopcem.

To dziecko jest dla niego kulą u nogi, nie pozwala mu prowadzić śledztwa, które jest jakoś z tymi kasynami związane. Mock chodzi z nim, w jego obecności przesłuchuje ludzi – jest to dość osobliwe. Uczucia ojcowskie Mocka zostają wystawione na wielką próbę. Pokazuję tutaj mojego bohatera jako człowieka wrażliwego, uczuciowego.

Który nawet płacze.

Oj tak, choć też uronił łzę w książce Widma w mieście Breslau, również nad dzieckiem. Zatem Mock jest facetem dość lirycznym, nie może być tylko twardzielem.

Dlaczego?

Bo muszę uwzględniać różne czytelnicze gusta. Jak pan wie, 70 procent moich czytelników stanowią kobiety. A mężczyzna, który jest wrażliwym macho, się podoba. Na spotkaniach autorskich moje czytelniczki bardzo często podkreślają, że facet, który jest twardy, a jednocześnie wrażliwy, wzbudza zainteresowanie.

I Mock w tej powieści taki jest. Pod szorstkim obyciem ukrywa czułe serce.

Takim starałem się go stworzyć.

Ważnym wątkiem w pana najnowszej książce jest też sprawa sierot i sierocińców w Niemczech w tamtym okresie.
To był bardzo interesujący problem. Mianowicie po pierwszej wojnie światowej populacja mężczyzn w społeczeństwie znacznie się zmniejszyła. Na rynku matrymonialnym mężczyzna miał o wiele większe szanse niż kobieta. W tym czasie było mnóstwo samotnych kobiet, które nie mogły znaleźć sobie mężów, i one w końcu miały dość sytuacji. Bardzo często więc obserwujemy w tych czasach, w okresie Republiki Weimarskiej, wielkie rozluźnienie obyczajów – samotne kobiety zachodzą w ciąże, rodzą dzieci. Z jednej strony pojawia się opresja społeczna, która mówi, że panna z dzieckiem staje się kimś w rodzaju wyrzutka, że niemal należy takie kobiety piętnować szkarłatną literą. Ale z drugiej – panny z dzieckiem to było zjawisko tak powszechne, że musiało być w jakimś sensie tolerowane. Te kobiety były w niezwykle trudnej sytuacji – borykały się z problemami dnia codziennego, nie miały wielkich szans na rynku zawodowym, często były kiepsko wykształcone, musiały zajmować się dzieckiem… W mojej książce jest to dodatkowo dziecko chore i opieka nad nim świadczy o heroizmie bohaterki. Dodatkowo owe kobiety potępiano. Taka sytuacja jest niezwykle interesująca dla Eberharda Mocka, który nigdy nie pogardzał kobietami, szanował kobiety wszystkich profesji – nawet kurtyzany, a tutaj jest tym bardziej pod wielkim wrażeniem męstwa, dzielności, z jaką pewna kobieta stawia czoła trudnościom dnia codziennego, opresji, obmawianiu i złej opinii, która do niej przylgnęła.

Nie zaprzeczajmy, że Mockowi owa kobieta również się podoba jako mężczyźnie, ale jest on jednocześnie pełen szacunku dla niej.

Ta kobieta jest postacią, w której – jak w soczewce – skupiają się ówczesne stosunki społeczne dotyczące rynku matrymonialnego, kobiet, mężczyzn, panieńskich dzieci, no i sierocińców oczywiście.

Sierociniec jest w tej książce ważną instytucją.

Sierocińców w tym czasie było dużo i z tymi instytucjami właśnie związane były bardzo ponure postaci.

Na przykład?

Tak zwani „radcy sierocy” – tak nazywali się ci urzędnicy, którzy mieli bardzo dużo do powiedzenia, na przykład do jakiego sierocińca trafi dane dziecko i dlatego też byli bardzo podatni na korupcję. Dzieci zawsze były w społeczeństwie wielką wartością, bo przecież ludzie, którym los odmówił ich posiadania, chcieli starać się o adopcję, a decyzja o niej leżała często w rękach urzędnika.

Wspomina pan o kobietach w swoich książkach. W poprzedniej pana powieści Miasto szpiegów pokazuje pan silne kobiety. W ostatniej, w męskim świecie Mocka, panie też odgrywają ważną rolę. Są silne i przełamują monopol mężczyzn jako głównych bohaterów.

Do pewnego momentu czytelnicy stawiali mi zarzuty, że kobiety są w moich powieściach sprowadzane tylko do dwóch ról: ofiary lub prostytutki.

Ten zarzut nie do końca był niesłuszny. Było ich po prostu mało…

Rzeczywiście opisywany przeze mnie świat policjantów, to był świat męski, bo w policji pracowali głównie mężczyźni, a jeśli zdarzały się kobiety, to nieliczne i zajmowały się na przykład nieletnimi albo młodocianymi prostytutkami albo też asystowały przy badaniu lekarskim zatrzymanych kobiet. W świecie moich powieści było rzeczywiście bardzo mało kobiet – nie tylko w policji, ale również w gronie nauczycieli. I w pewnym momencie zrobiłem ukłon w stronę moich czytelniczek, które chciały, żeby w moich powieściach zaistniały silne postaci kobiece.

I w Diable Stróżu są.

W poprzedniej powieści, w Mieście szpiegów też – na przykład Leokadia, kuzynka Popielskiego, staje się postacią bardzo wyrazistą. Nie mogę obiecać, że tak będzie zawsze, bo być może silna kobieta nie będzie akurat pasowała do fabuły, a nie chcę robić niczego na siłę, żeby to nie wyglądało sztucznie.

Czy opisywane na kartach powieści zachowania kobiece konsultuje pan z żoną? A może to pana własne obserwacje?

Moje własne – mam 55 lat i dobrze poznałem życie. Ale oczywiście moją pierwszą czytelniczką zawsze jest żona, która do tych zachowań kobiecych nierzadko zgłasza rozmaite uwagi. Kieruję się jej opiniami i to i owo uwzględniam.

Przygotowanie tła historycznego – mnóstwa szczegółów, zebranie faktów zawartych w książce, odpowiednich materiałów – zanim pan siadzie do pisania, to pewnie benedyktyńska praca. Zwłaszcza, że pisarz tworzący kryminały dziejące się współcześnie, opisuje rzeczywistość, w której żyje, znaną na co dzień. Pan musi poruszać się w rzeczywistości sprzed prawie stu lat, w tamtych realiach…

Oczywiście. Pewien autor współczesnych kryminałów akcję swoich powieści osadza głównie w Warszawie w okolicach Dworca Centralnego.

I taki autor ma łatwiej, niż pan.

O wiele. Zna lokale, o których pisze, może pojechać i zobaczyć miejsce akcji. W moim przypadku jest trudniej i ja bym nigdy nie był tak dokładny i nie udało by mi się tak precyzyjnie opisać świata Republiki Weimarskiej sprzed stu lat, gdybym nie miał współpracownika-eksploratora – Mikołaja Kołyszki. To on wynajduje dla mnie rozmaite szczegóły. A muszę panu zdradzić, że w powieści Diabeł Stróż natrafił on w swojej pracy na rozmaite nieoczekiwane problemy.

Co mu sprawiło trudność?

Z jednej strony zagadnienia, które jak się wydawało, w trakcie poszukiwań mogą sprawić trudność, tej trudności mu nie sprawiły. Na przykład adopcja dzieci w Republice Weimarskiej: jakie były przepisy prawne, regulacje, czego dotyczyły. Mikołaj Kołyszko znalazł odpowiednie dokumenty, kodeksy prawnicze. I gotowe. Albo poprosiłem go, żeby sprawdził, w jaki sposób publiczne znieważenie człowieka przez policjanta może wpłynąć na karierę tegoż policjanta – myślałem, że to będzie trudne do ustalenia. A tu w ciągu jednego dnia miałem odpowiedź.
Z drugiej strony pojawiły się zagadnienia, na oko banalne, które nagle uruchomiły lawinę różnych kłopotów. Na przykład chciałem się dowiedzieć, jakie zabawki dla dzieci można było zestrzelić na strzelnicy lunaparku w Breslau sto lat temu. I okazało się, że strzelnice były nie dla dzieci – można było na nich zestrzelić... cygara albo papierosy.

A tego w prezencie dzieciom raczej nie dawano.

Chociaż w tamtych czasach dzieci – i to od małego – piły czarną kawę. Nie zdawano sobie sprawy ze szkodliwości, jaką może pociągać za sobą spożywanie kofeiny. Jednak ofiarowanie dziecku w prezencie papierosów to już zdecydowana przesada, a mnie pasowało do fabuły, żeby prezentem ofiarowanym i zdobytym w lunaparku był pluszak. Mikołaj Kołyszko powiedział mi jednak: „Marku, pluszaki były wówczas bardzo drogie, nie można było ich kupić ot tak sobie, a tym bardziej zestrzelić na strzelnicy”. I musiałem to i owo zmienić w książce, żeby zachować ówczesne realia. Ostatecznie nagiąłem rzeczywistość i napisałem, że można było zestrzelić balonik dla dziecka.

Myślimy – często błędnie – że gdy coś jest oczywiste dzisiaj, to i oczywiste było kiedyś przed laty. A ta rzeczywistość dziś – jak widać – może się bardzo różnić od czasów sprzed stu lat.

Na szczęście studia, jakie mam za sobą – filologia klasyczna – bardzo mnie uczuliły, żeby nie patrzeć na przeszłość przez współczesne okulary. Bo na przykład Rzymianin mógł się rozwieść z żoną w kilka minut, a dzisiaj rozwód może się ciągnąć miesiącami i latami. Dla nas to długotrwała procedura, a dla Rzymianina to była kwestia chwili – wystarczyło, że powiedział: „Nie chcę mieć tej żony”, i sprawa była załatwiona. Ta sytuacja pokazuje, że gdybyśmy przenosili nasze wyobrażenia współczesne na starożytność, to popełnilibyśmy bardzo poważny błąd anachronizmu. Okazuje się, że ten sam błąd możemy popełnić nawet w odniesieniu do tak niedawnych czasów. Wystarczy, że opiszemy środowisko nauczycieli w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, a to lata bliskie – bo sam się urodziłem w latach sześćdziesiątych – i również możemy się pomylić. Gdybyśmy uznali na przykład, że wszyscy mówią do siebie na „ty”, byłaby to nieprawda. Na „ty” zwracali się do siebie tylko bardzo zaprzyjaźnieni ze sobą ludzie, a dziś w pewnych środowiskach od razu przechodzi na „ty”, nawet niekiedy nie pytając o zgodę osoby, którą się „tyka”. To staje się przecież bardzo powszechne, a kiedyś nie było tak normalne. Trzeba być niezwykle ostrożnym.

Jest pan zatem narażony na różne pułapki, które mogą na pana czyhać w trakcie pisania.

I często w nie wpadam. Dlatego na końcu każdej książki w posłowiu proszę moich czytelników, żeby na podany przeze mnie mail zgłaszali mi uwagi i błędy, które znajdą. Na każdy mail odpowiadam.

Najnowsza książka, to kolejna powieść z Mockiem z roli głównej. Kolejna, której akcja dzieje się w przedwojennym Wrocławiu. Czy nie czuje pan lekkiego przesytu w opisywaniu świata w Breslau?

Nie mam, choć jakiś czas temu odczuwałem taki dyskomfort.

Wtedy, kiedy na trochę porzucił pan Mocka?

Tak, w roku 2008. Byłem dużo młodszym człowiekiem, niecierpliwym, chciałem coś zmienić w swoim życiu pisarskim. Dzisiaj bym tak nie zaryzykował i nie porzucił Mocka – jestem dużo starszy, ostrożniejszy. Dzisiaj nie czuję przesytu – jestem literackim rzemieślnikiem i buduję świat, w którym się dobrze czuję, świat, który dobrze znam. Natomiast niekiedy pojawiają się pytania czytelników: „Nie nudzi pana ten Wrocław?”, a w domyśle bardzo często się kryje drugie pytanie: „Może by pan przeniósł akcję do mojego miasta?”.

Zazdrość. Chcieliby, żeby choć na chwilę akcję powieści przenieść do Głogowa, Bystrzycy Kłodzkiej czy Trzebnicy...

I te głosy mnie bardzo cieszą, to są dla mnie wielkie komplementy. Bo jeżeli ludzie, którzy są zżyci ze swoimi miejscowościami i dobrze się czują u siebie, proponują, żebym osadził akcję w ich mieście, to znaczy, że doceniają mój talent i chcą, żeby ich miasto zostało jakoś rozsławione. Niekiedy robię więc jakąś wycieczkę do jakiegoś innego miasta, ale główna arena działań Mocka to zawsze będzie Wrocław.

Inaczej jest w przypadku drugiego bohatera literackiego, którego pan stworzył – Edwarda Popielskiego.

Tutaj trochę się poruszam po Polsce międzywojennej. A to Lwów, a to Warszawa, a to Gdańsk. Kolejna powieść o Popielskim będzie osadzona albo w Bydgoszczy, albo w Toruniu – bo tam znajdował się bardzo silny ośrodek wywiadowczy skierowany przeciwko Niemcom.

Ma już pan pomysł na najnowszą opowieść o Popielskim, która ukaże się wiosną przyszłego roku?

Nie mam jeszcze nic, bo muszę panu zdradzić, że kilka dni temu skończyłem pisać najnowszą książkę. W środę 27 października skończyłem powieść. Ostatnią kropkę postawiłem o godzinie 13.35.

O…

To jest powieść, o której powiem panu tylko tyle, że ukaże się w styczniu przyszłego roku, może na początku lutego, i że nie ma w niej ani Mocka, ani Popielskiego. Nie zdradzę też tytułu – to niespodzianka: moi czytelnicy z pewnością będą zaskoczeni. No, dodam też tylko, że jest krótsza niż moje poprzednie powieści....

A co się stało, że tak nagle, w tym pana literackim rytmie – wiosną ukazuje się Popielski, jesienią Mock, Marek Krajewski napisał trzecią książkę?

Ten mój rytm nie został zbytnio zaburzony, bo – uspokajam – Popielski ukaże się na wiosnę 2022 roku. Po spotkaniu z panem rozpoczynam rozmyślać o planie książki o Łyssym. Po prostu postanowiłem, że w tym roku napiszę trzy, a nie dwie książki.

Panie Marku, proszę zdradzić choć drobny szczegół…

Akcja dzieje się przed 1945 rokiem. Jeśli ta książka oraz ten mój literacki manewr się spodobają, to kto wie, czy nie pójdę w tym kierunku i być może będę pisał trzy książki rocznie. Zobaczymy...

Rozmawiał Robert Migdał

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto