Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Hakerzy łamią największe sekrety świata

Sophie Tedmanson
DAVID ROWLAND / epa
Obywatele nie powinni bać się swoich rządów. To rządy powinny się bać swoich obywateli. To jedno z ulubionych haseł grupy Anonymous, skupiającej hakerów z całego świata, która mówi o sobie: "Jesteśmy Anonymous. Jesteśmy legionem. Nigdy nie wybaczamy. Nigdy nie zapominamy. Spodziewajcie się nas".

O tym, że nie są to puste słowa, przekonały się władze amerykańskiego ośrodka Stratfor, któremu ukradli milion dolarów, a następnie przekazali na cele charytatywne. Albo policjanci, którzy starli się z członkami ruchu Occupy Wall Street - ujawnili ich personalia. Albo Departament Sprawiedliwości USA. Albo FBI. No i jeszcze Universal Music Group, organizacja RIAA i Motion Picture Association of America, których strony zaatakowali w odwecie za aresztowanie Juliana Assange'a, twórcy Wikileaks, który sam jest zdolnym hakerem.

Rządy się ich boją. Meksykańskie kartele narkotykowe też. A sądząc po tym, ilu ludzi wyległo na ulice miast na całym świecie, żeby protestować przeciwko ustawom ACTA i SOPA, którym sprzeciwia się Anonymous, zwykli użytkownicy internetu uważają ich za bohaterów. Kochają Assange'a, wspierają założyciela serwisu Megaupload Kima Dotcoma i zapowiadają, że to dopiero początek.

Kevin Mitnick swego czasu uważany był za najbardziej niebezpiecznego hakera na świecie. Dziś prawie 50-letni Mitnick robi karierę jako konsultant ds. bezpieczeństwa w sieci i pisze bestsellery. FBI polowała na niego latami. A on potrafił zostawić agentom pączki w domu, kiedy urządzili na niego obławę za włamanie do komputerów sieci Sun, Novell i Motorola.

Uznany za "komputerowego terrorystę", po zatrzymaniu siedział sam w celi bez dostępu do komputera i telefonu. Stróże prawa wierzyli, że niepozorny Mitnick byłby w stanie wywołać konflikt nuklearny, gwiżdżąc do telefonu. Aresztowano go 15 lutego 1995 roku. Z FBI współpracowali wówczas dziennikarz komputerowy John Markoff i haker, Japończyk Tsutomu Shimomura. Mitnick wyszedł w 2000 roku, ale zakaz używania internetu obejmował go o trzy lata dłużej. Dzisiaj pomaga swoim klientom bronić się przed atakami hakerów.

W wywiadach, pytany o rady, mówi: "Nie łam prawa. Nie gwałć prywatności innych. To złe. Ludzie mają prawo do kontrolowania swojej własności i do trzymania jej w tajemnicy". I dodaje, pytany o powody, dla których, zmienił zdanie: "Dorosłem".

Takich gwiazd hackingu jest więcej. Dla jednych bohaterowie, dla innych symbole łamania prawa. W końcu każdy ma coś do ukrycia, a te tajemnice coraz częściej zapisane są na twardych dyskach naszych komputerów. Podziwiamy ich umiejętności i cieszymy się, kiedy pokażą rządom, co potrafią, ale sami nie chcemy paść ich ofiarą.

Mitnick się nawrócił i działa dzisiaj. Ale sprawa Szkota Gary'ego McKinnona wciąż jest w toku. Ten haker, oskarżony o dokonanie "największego włamania do wojskowych systemów komputerowych wszech czasów", czeka na ekstradycję do USA. Jeśli oskarżony o włamanie do prawie 100 amerykańskich komputerów wojskowych i sieci NASA zostanie wydany, może dostać wyrok nawet 70 lat pozbawienia wolności. Nie wyklucza się, że zostanie osadzony w Guantanamo.
McKinnon twierdzi, iż poszukiwał informacji o UFO. W tym czasie miał rzekomo skasować niezwykle ważne pliki amerykańskiej marynarki wojennej. Skutek? Na 24 godziny zamilkły 2 tys. komputerów armii USA. Paraliż dotknął dostawy amunicji dla floty wojennej.

Dziś sprawca tego zamieszania traci, jedną po drugiej, ostatnie deski ratunku. Wszystkie jego apelacje odrzucano. I to mimo szerokiej - wspieranej przez wpływowy brytyjski dziennik "Daily Mail" - kampanii "Uwolnić Gary'ego". W akcję zaangażowały się także gwiazdy: Bob Geldof i Julie Christie.

Losy hakerów, którzy wodzili za nos możnych tego świata, pobudzają masową wyobraźnię. Ich życie i dokonania mogłyby z powodzeniem stać się scenariuszami filmowymi (tak jak w przypadku Mitnicka). Ostatnio świat emocjonuje się losami założyciela niezwykle popularnego serwisu Megaupload, multimilionera Kima Dotcoma. Kiedyś hakera, dzisiaj pirata, który z przestępczej działalności żył jak prawdziwy król.

Niemiec Kim Dotcom przed zmianą nazwiska był znany jako Kim Schmitz. Dotcoma oskarża się o naruszanie praw autorskich i spisek w celu wymuszenia. W ubiegłym tygodniu FBI zamknęło jego firmę z siedzibą w Hongkongu. Zdaniem amerykańskiej prokuratury federalnej Megaupload - jeden z największych w sieci serwisów wymiany plików - przyniósł właścicielom praw autorskich straty w wysokości 500 mln dolarów. Tymczasem sama firma zapewnia, że zawsze reagowała na wszystkie skargi w sprawie pirackich materiałów zamieszczanych przez użytkowników na jej serwerach.
Do aresztowania doszło tydzień temu, gdy w willi trwało przyjęcie z okazji 38. urodzin milionera. Gdy policja przypuściła szturm, jubilat zabarykadował się w bunkrze, zmuszając funkcjonariuszy do cięcia drzwi.
Policja przejęła luksusowe samochody o wartości 6 mln dolarów, wśród nich 15 mercedesów, różowego cadillaca rocznik 1959 i rolls-royce'a phantoma.

Założyciel Megaupload, miłośnik przyjęć i szybkiej jazdy, sam jeździł czarnym rolls-royce'em z tablicą rejestracyjną z napisem "Bóg". Prowadził życie playboya. Na zdjęciach widać go, jak wysiada z prywatnego śmigłowca, trzyma w ręku butelki Dom Pérignon, relaksuje się w pianie czy robi miny za plecami aktora Bruce'a Willisa. W 2001 roku dostał wyrok dwóch lat w zawieszeniu za działalność hakerską, a w 2002 był oskarżony o wykorzystywanie poufnych informacji. W 2005 roku założył Mega-upload, jeden z największych na świecie serwisów do przesyłania plików, który ma dziś 150 mln zarejestrowanych użytkowników, notuje około 50 mln wejść dziennie i cieszy się poparciem wielu celebrytów z muzycznego świata.

Z dokumentów FBI wynika, że w 2010 roku Dotcom zarobił ponad 42 mln dolarów. Ale zdaniem urzędników upłynie nawet rok, zanim dojdzie doekstradycji Dotcoma z Nowej Zelandii do Stanów Zjednoczonych.

Hakerzy to jednak nie tylko kradzieże danych osobowych czy włamania do kont bankowych. To także widmo cyberwojny. Jeszcze do niedawna ten termin brzmiał jak herezja rodem z kiepskiego science fiction. O tym, że to duży błąd, przekonał się rząd Estonii.

17 maja 2007 roku estońskie agendy rządowe, parlament, banki i media zostały zaatakowane przez hakerów. Paraliż trwał wiele dni. W końcu okazało się, że sprawcą był 20-letni rosyjski haker. Ukarano go grzywną. Ale za całą operacją stały rosyjskie służby specjalne, które wspomagały działania hakerów.

Napięcia na Bliskim Wschodzie też pojawiły się w cyber-przestrzeni. Najpierw ofiarą arabskich hakerów padli obywatele Izraela. W odpowiedzi hakerzy z Tel Awiwu wykradli dane kart kredytowych 200 obywateli Arabii Saudyjskiej. Do kontynuowania ataków na Izrael wzywa Hamas. Wkrótce po tym, jak Izraelczycy wykradli dane z kart, arabscy hakerzy zaatakowali giełdę papierów wartościowych w Tel Awiwie i linie lotnicze El Al.

Ale najbardziej spektakularnym atakiem, za którym - jak się podejrzewa - stały izraelskie służby specjalne, był paraliż urządzeń irańskiej siłowni jądrowej. Tajemniczy wirus o wiele miesięcy opóźnił rozpoczęcie pracy siłowni.

Internauci mobilizują siły. Piszą, że zaczęła się I wojna internetowa. Kto ją wygra? Prawdopodobnie ten, kto lepiej zna się na komputerach. Czyli ten, kto ma w swoich szeregach lepszych hakerów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto