Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Frasyniuk przewodniczącym Unii Wolności

Grzegorz Żurawiński
Fot.Gazeta Wrocławska
Fot.Gazeta Wrocławska
-Wiem, że są książki, w których tata występuje jako postać historyczna. Ale nie chcę tego czytać. Nie wiem, dlaczego, ale nie chcę - tak, sześć lat temu, o Władysławie Frasyniuku mówiła Mariuszowi Szczygłowi jego córka ...

-Wiem, że są książki, w których tata występuje jako postać historyczna. Ale nie chcę tego czytać. Nie wiem, dlaczego, ale nie chcę - tak, sześć lat temu, o Władysławie Frasyniuku mówiła Mariuszowi Szczygłowi jego córka Joanna, wówczas 19-letnia uczennica wrocławskiego ogólniaka. W historycznym sierpniu 1980 roku miała zaledwie cztery lata. W ciągu paru tamtych dni jej 26-letni ojciec z anonimowego kierowcy wrocławskiego autobusu stał się jednym z najbardziej znanych ludzi w Polsce.

I. „SOLIDARNOŚĆ”. CZY WARTO BYŁO OBALAĆ KOMUNĘ?

26 sierpnia 1980 roku Władysław Frasyniuk, wąsaty i błękitnooki kierowca MPK, właściciel dżinsowej tureckiej kurtki, miał wolne. Od kilku dni, tak jak wszyscy, z uwagą nasłuchiwał wieści ze strajkującego wybrzeża.
- Wyszedłem rano na balkon i zobaczyłem potwornie przeładowany autobus. Od razu pomyślałem, że coś się dzieje. Nie wiedziałem jeszcze, co i gdzie. Pojechałem do swojej zajezdni, a tam mówią, że na Grabiszyńskiej jest strajk. Pojechałem. Byłem wyszczekany, nie bałem się, jak niektórzy starsi, więc szybko wypchnięto mnie do komitetu strajkowego. Zostałem kimś w rodzaju rzecznika prasowego. Wcześniej żadnych opozycyjnych doświadczeń nie miałem. Parę razy miałem w ręku bibułę - wspomina późniejszy lider dolnośląskiej "Solidarności".

Entuzjazm i czołgi

To był ten wyjątkowy czas, w którym uciążliwy i paraliżujący miasto strajk MPK, wywołał entuzjazm.
- Ludzie, ci sami którzy zmuszeni byli do wielokilometrowych spacerów, zatrzymywali tramwaje, które jeszcze jeździły, i grozili motorniczym.
Potem następuje pamiętnych 16 miesięcy pierwszej "Solidarności", gdy świat parokrotnie wstrzymuje oddech spodziewając się najgorszego, z inwazją radzieckich czołgów włącznie. Wreszcie w mroźną niedzielę 13 grudnia generał Wojciech Jaruzelski kończy sen o możliwości współistnienia "Solidarności" i PZPR-owskiej władzy. Dla Władysława Frasyniuka, który uniknął aresztowania, stan wojenny oznacza konieczność zejścia do podziemia.
Dziesięć lat później powie: - Nie wierzyłem w obalenie ustroju komunistycznego za pomocą narodowego powstania. Już w 1981 roku pomyliliśmy się, co do magicznej siły dziesięciomilionowego związku.

Aresztowanie

Jednak wówczas, w kwietniu 1982 roku Frasyniuk (wraz ze Zbigniewem Bujakiem, Władysławem Hardkiem, Bogdanem Lisem i Eugeniuszem Szumiejką) staje na czele konspiracyjnej struktury „Solidarności”. Wspólnie wyrażają gotowość do rozmów z władzami, pod warunkiem uwolnienia tysięcy uwięzionych kolegów.
Odpowiedź władzy nadeszła po pięciu miesiącach. Władysław Frasyniuk zostaje aresztowany i w błyskawicznym tempie osądzony i skazany. Oskarża go (dwa lata starszy od niego) prokurator Jacek Kaucz, powołany kilka miesięcy wcześniej w skład specjalnego działu śledczego wrocławskiej prokuratury zajmującego się wyłącznie sprawami politycznymi.

Drakoński wyrok

Prokurator obciąża Frasyniuka m.in. odpowiedzialnością za śmiertelne ofiary stanu wojennego, za zastrzelonych 31 sierpnia 1982 roku przez ZOMO manifestantów z Lubina i Wrocławia. Żąda drakońskiej kary - 10 lat więzienia:
- Wysoki Sądzie (...). Nie należy zapominać, do ilu nieszczęść w polskich domach przyczynił się oskarżony gdy wiele osób, które mu zaufały, podjęły na jego wezwanie nielegalną działalność i ponosi teraz skutki i konsekwencje tej działalności. (...) Myślę, że surowość tej kary w tym przypadku będzie odstraszeniem nie tylko dla oskarżonego, ale również wszystkich tych, którzy do dnia dzisiejszego prowadzą działalność konspiracyjną, prowadzą walkę polityczną z tym państwem, wszystkich tych, którzy chcieliby pchnąć ten kraj do nieszczęścia - powie w mowie końcowej Jacek Kaucz.
Wyrok jest także bezprecedensowo surowy: 6 lat więzienia.

Gruba kreska

12 lat później, już w demokratycznej Polsce rządzonej przez koalicję SLD-PSL, Jacek Kaucz został prokuratorem wojewódzkim. Możliwość taką otworzył mu jednak wcześniej, w czasie weryfikacji prokuratorów "umoczonych" w procesy polityczne, sam... Władysław Frasyniuk (czym zresztą
naraził się swoim kolegom z "Solidarności").
- Siedziałem po to, by żyć w normalnym kraju. Nie po to by wyjść i pozabijać wszystkich, których nie lubię.
Dla Frasyniuka podziemna działalność związkowa w latach 80-tych to łącznie dwa wyroki (ten drugi: 3.5 roku więzienia) i przesiedziane cztery lata.
- Ojciec twierdził, że trafię do kryminału. Wygląda na to, że miał częściowo rację - żartował.

To mój tata

- Ciągle fizycznie odczuwałam brak ojca. Moja młodsza siostra Dominika, jak tata wrócił z więzienia po czterech latach, przyprowadziła wszystkie dzieci z podwórka, postawiła pod drzwiami i powiedziała: "patrzcie, to jest mój ojciec". Dopiero wtedy uwierzyły, że ma tatę. Bo cały czas myślały, że nasza mama nie ma męża - wspominała Joanna Frasyniuk.
- Dlaczego warto było obalić komunę? Nie wiem, ale jakoś to odbieram, że warto - dodawała
- Jak wspominam stan wojenny? No, nie było tak źle. Spore szanse dawała zwłaszcza godzina milicyjna. Pewne panie chętnie korzystały z możliwości udzielenia pomocy i schronienia człowiekowi ściganemu przez ubecję - śmieje się Władysław Frasyniuk.

II. BIZNES. NIE WSZYSCY MIELI CZYSTE RĘCE

- Ludzie tacy jak ja, chcący zajmować się polityką, muszą mieć poczucie finansowej niezależności, by nie stać się partyjnymi urzędnikami gotowymi na każdy kompromis, byle przetrwać i dalej brać pieniądze w partii czy związku - tak na początku lat 90-tych Władysław Frasyniuk uzasadniał swój pociąg do biznesu
Pierwszą firmę transportową założył razem z kolegą z Solidarności i Unii Demokratycznej Włodzimierzem Mękarskim. Wspólnie kupili dwie stare ciężarówki i wozili co się dało. Pierwsza lekcja biznesowa zakończyła się szybkim bankructwem i nauką, że w biznesie najważniejsze są dobre kontakty. Te mieli ludzie obalonego systemu, z dawnej nomenklatury i służb specjalnych.

Urok gangstera

Największą firmę transportową we Wrocławiu miał wówczas Zdzisław Kmetko, oficjalnie usunięty z SB w 1984 roku. Wcześniej, funkcjonariusz odpowiedzialny za rozpracowywanie miejscowego podziemia politycznego, w tym za werbowanie agentów. W roku 1990 w swojej firmie Keram zatrudnił sześciu swoich byłych kolegów ze służby, wszystkich z Wydziału Operacyjnego rozwiązanej SB. Tak powstało imperium transportowe tego człowieka, którego ukoronowaniem był zakup dwustu ciężarówek MAN. Kmetko wyraźnie imponował Frasyniukowi.
- To gangster z urodzenia. Ma ścisk buldoga. Nie puści, dopóki nie dopnie swego. Ale zrobił wielką rzecz. Zbudował najsilniejsze chyba prywatne przedsiębiorstwo transportowe w Polsce. Kmetko jest świetnym biznesmenem - mówił w 1993 roku Władysław Frasyniuk.

Własna firma

- Postawa Frasyniuka była przychylna Kmetce i pomogła mu w interesach, zapewniając świetną osłonę - wspomina Robert Luft, autor serii publikacji w "Gazecie Wyborczej" demaskujących kulisy ciemnych interesów transportowego imperatora. Wkrótce do akcji wkroczył UOP. Gdy okazało się, że Kmetko zalega bankom ze spłatami wielkich kredytów, został aresztowany, potem trafił do więzienia. Dziś jest już na wolności tyle, że... zniknął.
W firmie Kmetki oprócz byłych ubeków pracowało także dwóch posłów, w tym znajomy Frasyniuka z Unii Demokratycznej Henryk Michalak. Ten miał mniej szczęścia od swojego pryncypała. Wkrótce po aresztowaniu Kmetki został brutalnie zamordowany.
Nieco wcześniej Władysław Frasyniuk ponownie wystartował do transportowego biznesu. Tym razem z właścicielem fabryki mebli Forte Maciejem Formanowiczem. W styczniu 1993 roku obaj panowie założyli firmę Fracht. Było zatem już co wozić, tylko czym?

Flota Solorza

Pomogła znajomość z najbardziej dynamicznym i kontrowersyjnym wrocławskim biznesmenem Zygmuntem Solorzem i jego ludźmi: Andrzejem Rusko i mecenasem Józefem Birką.
- Chciałem założyć firmę transportową, a oni mieli dwie ciężarówki. Stały na placu, bo nie mieli pomysłu, co z nimi zrobić. Zaproponowałem, że wezmę je w dzierżawę - tłumaczył Władysław Frasyniuk.
W ten sposób spółka Fracht powiększyła się o kolejnego udziałowca, którym formalnie został Andrzej Rusko. Ten działał jednak wyłącznie w imieniu Zygmunta Solorza, właściciela wielu paszportów wystawionych przez PRL-owską misję wojskową w Berlinie Zachodnim, publicznie podejrzewanego o (co najmniej) kontakty z polskim wywiadem wojskowym.
Do dziś ciężarówki Solorza (odkupione i dzierżawione) to drogowa flota Frasyniuka. Ubiegający się o koncesję dla Polsatu Solorz omija rafy, jakimi były wątpliwości (UOP i prokuratury - pisała o tym Rzeczpospolita) o źródłach zgromadzonego majątku.

Obrońca prezesów

Krok po kroku wrocławski parlamentarzysta zbliżał się do ludzi zajmujących kluczowe pozycje w dolnośląskiej gospodarce i biznesie. Na Władysława Frasyniuka szczególnie mogli liczyć ówcześni prezesi Banku Zachodniego, KGHM i jeleniogórskiej Jelfy. Wszyscy, bliscy politykom SLD i zagrożeni utratą stanowisk po zmianie rządu w 1997 roku.
- Odradzają się struktury, które kiedyś nazywały się PZPR. To nie premier Buzek podejmuje decyzje zasadnicze dla funkcjonowanie państwa. To robi biuro polityczne z Marianem Krzaklewskim na czele - argumentował na posiedzeniu władz swojej (współrządzącej) partii.
Dzięki Frasyniukowi prezes Jelfy zachował stanowisko. Podobna akcja podjęta dla obrony prezesa KGHM Stanisława Siewierskiego nie przyniosła jednak powodzenia. AWS dopięła swego obsadzając na czele Polskiej Miedzi Mariana Krzemińskiego.
- Ta zmiana to absolutna patologia wynikająca z niedojrzałości polskiej klasy politycznej. To kompromitacja - mówił wiosną 1999 roku dziennikarzom na spotkaniu w Legnicy.

Oczarowany kasą

W tym latach coraz bliższe związki zaczęły łączyć Frasyniuka z Pawłem Rojkiem, właścicielem biznesu paliwowego (sieć stacji DEX) ostro inwestującym także w nieruchomości. To wtedy do politycznej kariery w Unii Wolności wystartował brat Pawła, legnicki mecenas Piotr Rojek. Wybrany na radnego sejmiku został przewodniczącym Rady Dolnośląskiej Regionalnej Kasy Chorych. Później, ostro popierany przez Frasyniuka, powiatowym szefem Unii Wolności w Legnicy i kandydatem tej partii na posła.
- W towarzystwie ludzi biznesu Frasyniuk ulega dziwnemu zauroczeniu. Nie, nie chodzi o to, że chce coś na tym skorzystać. Przeciwnie. To on, często cynicznie, bywa wykorzystywany - ocenia jego partyjny kolega, też dawny związkowiec.

III. POLITYKA. POKĄSANY PRZYWÓDCA WILCZEGO STADA

Ministrem mógł być już dwanaście lat temu, gdy w 1989 roku rząd formował pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki. Odmówił.
- Jeśli chodzi o moje kompetencje, to mogę zostać kierowcą premiera - wypowiedziane wówczas zdanie dziś traktuje jako przejaw naiwności i głębokiej wiary, że w wolnej Polsce ważne i strategiczne funkcje w państwie będą pełnili ludzie wykształceni, przygotowani do tego ze względu na swoją wiedzę. Mazowiecki chciał powierzyć Frasyniukowi tekę ministra pracy.

Odmówił premierowi

Cztery lata temu historia się powtórzyła. W ramach uzgodnień między tworzącymi rząd AWS i UW premier Jerzy Buzek w 1997 roku był gotów oddać Frasyniukowi, wówczas jednemu z liderów koalicyjnej partii, stanowisko ministra transportu.
- Nie jestem po uniwersytecie, ale po... zajezdni autobusowej - te słowa także wówczas zapamiętano. - Też odmówiłem. Nie mam duszy urzędnika ani cech, które sprawiałyby, że dobrze czułbym się na ministerialnym stanowisku - tłumaczył jesienią 1998 roku, w chwili, gdy wielu widziało go już w roli przyszłego lidera Unii Wolności. Ówcześnie, przynajmniej na funkcji przewodniczącego klubu parlamentarnego współrządzącej partii.

Poparł Mariana

Dużo wcześniej, w 1990 roku, jako lider odrodzonej po Okrągłym Stole dolnośląskiej „Solidarności” mógł być także następcą Lecha Wałęsy na funkcji krajowego przewodniczącego związku.
- Był to czas, gdy cieszyłem się w związku pewnym mirem - wspomina.
Nie wystartował. Na szefa „Solidarności” zaproponował.... Mariana Krzaklewskiego. Później gorzko to sobie wyrzucał, ale było to równoznaczne z powolnym odejściem ze związku. Gdy w wyborach prezydenckich poparł Mazowieckiego przeciw Wałęsie, stało się jasne, że to koniec.
- Chociaż nikt mnie nie atakował, uświadomiłem sobie, że takie poglądy jak moje są w mniejszości - mówił.

Droga Labuda

Wraz ze Zbigniewem Bujakiem stworzył ROAD (Ruch Obywatelski - Akcja Demokratyczna) przekształcony później w Unię Demokratyczną. Identyfikowany z lewicowym skrzydłem tej partii zostaje jej wiceprzewodniczącym. Po przegranych przez polityków „Solidarności” wyborach parlamentarnych 1993 roku Donald Tusk (Kongres Liberalno-Demokratyczny) i Tadeusz Mazowiecki (Unia Demokratyczna) łączą siły; powstaje Unia Wolności. We Wrocławiu w jednej partii znajdują się Władysław Frasyniuk i Grzegorz Schetyna. Miłe złego początki?
Pierwszy poważny konflikt toczy się o zdecydowanie antyklerykalną i proaborcyjną Barbarę Labudę. Jej postawa wywołuje zdecydowany sprzeciw liderów takich jak: Tadeusz Mazowiecki, Hanna Suchocka, Jan Maria Rokita. Obrońcy są nieliczni. Ale tylko jeden nie owija niczego w bawełnę. Frasyniuk mówi ostro, dla wielu zbyt dosadnie:
- Nie możemy milczeć tylko dlatego, że kilku kolegów boi się księdza proboszcza.

Ostry ozór

- Frasyniuk często sprawia wrażenie, że najpierw mówi, potem myśli. Czasami chlapie wręcz bez opamiętania, zwłaszcza na konferencjach prasowych i wobec ładnych, a wpatrzonych w niego jak w obrazek, młodych dziennikarek - ta, wypowiedziana kilka lat temu, opinia powtarzana jest do dzisiaj.
Gdy w 1995 roku Labuda wylądowała w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego okrzyknięto ją zdrajczynią (tych słów nie używano przedtem, ani potem, mimo wielu rozstań) co natychmiast wypomniano Frasyniukowi. Także i to, że już rok wcześniej (tworząc w Unii Forum Demokratyczne) dążył do rozłamu w partii.
- To była próba ratowania Unii przed zniknięciem ze sceny politycznej, przed przekształceniem partii o kilkunastoprocentowym elektoracie w niewielkie ugrupowanie chadeckie - tłumaczył wówczas. Przypomniał kolegom jak długo zastanawiali się przed decyzją o poparciu prezydenckiej kandydatury Jacka Kuronia.

Pompowanie kół

Dolnośląski konflikt liderów (Frasyniuk-Schetyna) przybierał na sile. Wybuchł skandal z „pompowaniem kół”. Okazało się, że przed zjazdem regionalnym liczebność niektórych kół potrafiła wzrosnąć o... tysiące procent. Niektórzy członkowie partii nawet nie wiedzieli, że do niej należą. Frasyniuk oskarżył Schetynę. Wskazywał na wrocławskie uczelnie, Polkowice, Legnicę. Uchwałą zarządu krajowego partii zawieszono 11 kół na Dolnym Śląsku. Tak się złożyło, że tylko te sprzyjające Schetynie.
- Ludzie Frasyniuka robili to samo - twierdzą zwolennicy Schetyny. Nie do końca bezzasadnie.
- Byłem pewny, że grupa Schetyny zacznie pompować - tłumaczył Grzegorz Stryjeński, współpracownik Frasyniuka. - Postanowiliśmy ich uprzedzić. Pracowałem przez rok, by koło na prawie i administracji uniwersytetu wzrosło o niemal 1000 proc.

Klęska wygranych

Frasyniuk wygrał, żołnierzy Schetyny wycięto. Rok później sytuacja powtórzyła się na szczeblu krajowym. Liberałowie na czele z Donaldem Tuskiem powiedzieli - dosyć. Już wcześniej głosowali na prezydenturę dla Andrzeja Olechowskiego, którego nie były w stanie poprzeć władze partii z Leszkiem Balcerowiczem. Ani nikogo innego, choć nieliczni liczyli wówczas na Władysława Frasyniuka.
Było to pyrrusowe zwycięstwo ludzi „starej Unii” i nowego lidera partii Bronisława Geremka. Dziewięć miesięcy później „uciekinierzy” weszli do Sejmu wraz z Platformą Obywatelską. Wyborcza porażka Unii była porażająca.
- Tacy ludzie jak Frasyniuk solidnie pracowali na klęskę już od 1994 roku. Zachowywali się podobnie jak krytykowana przez nich prawica. Im więcej mówili o jednoczeniu, tym częściej prowokowali podziały. Co gorsze, byli straszliwie aroganccy i zapatrzeni w siebie. Takie wyrocznie ostatecznej mądrości - mówi jeden byłych z młodych działaczy UW. Dziś w SLD.

Kochany i słaby

- W wilczym stadzie przywódca musi potrafić walczyć. Jeśli nie potrafi, to odchodzi, albo go ktoś zagryza - mówił przed laty Władysław Frasyniuk.
- Władek potrafi zaatakować własną partię, pójść przeciwko sali, nie bacząc na koszty. On to przetrzyma, ale jego zwolennicy polegną. Dlatego ich traci. Trudno przy nim rozwinąć skrzydła. Można go kochać, nawet nosić za nim teczkę, ale razem z nim nie można robić kariery - tak go oceniał dwa lata temu jeden z jego sojuszników.
- To bardzo barwna i nietuzinkowa postać. Samorodek i genialny samouk. Technik-mechanik, który o ekonomii potrafi mówić mądrzej niż niejeden profesor. Związkowiec, który został gospodarczym liberałem. Ale czy dobry polityk? Wątpię... - to także opinia politycznego przyjaciela.

To koniec?

Na początku lat 90-tych wielu wróżyło Frasyniukowi wielką karierę. - Miał wspaniałą przyszłość przed sobą - twierdzili zgodnie jego zwolennicy i przeciwnicy.
Miał przyszłość? Władysław Frasyniuk ma 47 lat. Wygląda na mniej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto