Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Faye Dunaway pomoże Balladynie

Kinga Czernichowska
Kinga Czernichowska
O tym, czy Słowacki wielkim poetą był, kaprysach Faye Dunaway i o tym, jak całuśne są dziewczyny rozmawiamy z Dariuszem Zawiślakiem, reżyserem filmu "Balladyna".

4 września we wrocławskim kinie Warszawa odbyła się światowa premiera "Balladyny" w reżyserii Dariusza Zawiślaka, który był obecny na pokazie.

Sam film już teraz można obejrzeć w kinach studyjnych. Pokazywany był także w ponad 30 innych krajach. Chyba po raz pierwszy o polskim wieszczu, Juliuszu Słowackim usłyszy tak wielu ludzi. I chociaż "Balladyna" Zawiślaka nie jest wiernym odzwierciedleniem słynnego dramatu, reżyserowi udała się rzecz najważniejsza: na pewno przybliżył on twórczość Słowackiego tym, którzy o polskim wieszczu nigdy nie słyszeli. 

Filmu nie należy traktować jak streszczenia lektury

Filmu nie należy traktować jak streszczenia lektury


Tych uczniów, którzy zamiast czytać "Balladynę", zechcą wybrać się do kina i potraktować obraz Dariusza Zawiślaka jako streszczenie książki, ostrzegamy: film to współczesna wersja dramatu. Akcja została osadzona w dzisiejszych realiach i bez lektury raczej się nie obejdzie.

Warto też pochwalić reżysera za sam pomysł: wartka akcja oraz przenoszenie się w różne momenty dramatu to doskonałe połączenie, które nawet jeśli na początku drażni, to potem staje się zupełnie zrozumiałe.

Dlaczego światowa premiera odbywa się właśnie we Wrocławiu? Czy głównym powodem jest to, że trwa u nas Juliuszada z okazji 200. rocznicy urodzin Słowackiego?

Dariusz Zawiślak: Rzeczywiście, w porównaniu na przykład do Warszawy bardzo dużo dzieje się we Wrocławiu. Ale jednym z głównych powodów jest również to, że tutaj mamy Komitet Obchodów 200-lecia Urodzin Juliusza Słowackiego i stąd też moja wizyta we Wrocławiu. Cieszę się, że jest tu tylu sympatyków Słowackiego, a pani Izabela Koziej, dyrektor IX LO (i wiceprzewodnicząca Komitetu Obchodów 200-lecia Urodzin Juliusza Słowackiego - przyp. red.) tak wpływa na młodzież. W tych młodych ludziach jest naprawdę dużo entuzjazmu.

Czy to znaczy, że w polskiej szkole nie obowiązuje już hasło, że "Słowacki wielkim poetą był"?

To był błąd nauczania. Śmiał się z tego Gombrowicz w "Ferdydurke". Młodym ludziom wpajano, że "był", ale nie tłumaczono dlaczego. Ale to są błędy systemowe. Ja chciałem zobrazować tylko fragment dramatu. Nie sposób przenieść go na ekran w całości. Oczywiście jest to wykonalne, ale film trwałby wówczas trzy godziny albo nawet i więcej. Skupiliśmy się na najbardziej istotnym fragmencie, w którym dowiadujemy się, że nie można rządzić sprawiedliwie, jeśli do władzy dochodzi się w tak okrutny sposób. To jest właśnie główne przesłanie dramatu. Pokazuję je w uproszczony sposób, ale jest to zrozumiałe nie tylko w Polsce, ale i za granicą.

To współczesna wersja dramatu Słowackiego. Myśli pan, że w ten sposób uda się zachęcić młodych do czytania "Balladyny"?

To nie tylko chodzi o młodzież. Zauważyłem takie przypadki, że ludzie, którzy czytali "Balladynę" lata temu, po tym filmie ponownie sięgają po dramat Słowackiego i dokonują jego kolejnych interpretacji. I właśnie na tym mi zależało. Podejrzewam nawet, że ja sam nie dostrzegłem jeszcze wielu aspektów, które są ukryte w dziele polskiego wieszcza.

Nie boi się Pan, że taka współczesna wersja dramatu wywoła wiele kontrowersji? Zresztą, pierwsze negatywne recenzje już się pojawiły...

Świetnie by było, gdyby recenzenci mogli przeczytać ten dramat i wtedy porównać go z filmem. Bazując na opinii nauczycielek języka polskiego, które obejrzały film, jest w nim 60 procent Słowackiego. Nie mogło to być 100 procent - to oczywiste. Poza tym staraliśmy się też o to, by język był zrozumiały dla współczesnego widza, ale również ukryliśmy w filmie część cytatów. I polecam teraz taką zabawę, żeby sięgnąć po lekturę i odnaleźć je w dramacie.

Oczywiście, każdy ma swoją wizję Słowackiego. Ja mam taką: film to nie jest dramat, to raczej impresja na temat "Balladyny" Słowackiego. Przed zdjęciami dramat przeczytałem kilkanaście razy. Postanowiłem skupić swoją uwagę na głównej bohaterce, którą zagrała Sonia Bohosiewicz.

Kadr z "Balladyny"

Kadr z "Balladyny"



Skąd wziął się pomysł, by Skierka wystąpił w roli korespondenta? Albo raczej to korespondent występuje w roli Skierki...

Media odgrywają bardzo ważną rolę w naszym życiu. Mówi się czasami, że to jest czwarta władza. W dramacie Słowackiego mamy świat realny i świat baśniowy. Tutaj mamy świat realny i ten nierealny, należący do dziennikarzy, którzy go kreują. Czasami bardziej istotne jest to, że zdarzył się jeden z milionów wypadków, niż ten cały pozostały milion. Ta kreacja tworzy właśnie baśniową otoczkę. Media od zawsze sprzedawały nam bajki.

A tkwi w panu może taka pokusa, żeby zrobić film będący ekranizacją dzieła jakiegoś innego, znanego, polskiego twórcy?

Tym powinien zająć się teatr. Filmowanie dramatów w ich pierwotnej wersji nie jest zachęcające. Dla przykładu: mamy "Romea i Julię" w reżyserii Franco Zefirelliego, później mamy "West Side Story" (zupełnie inny klimat) i ostatni w reżyserii Luhrmanna z udziałem Leonardo di Caprio (współczesna wersja). Trudno mi powiedzieć, która z tych adaptacji jest najlepsza. Ale widzimy, że ten sam dramat można pokazać w naprawdę różny sposób.

To znaczy, że nie pociągają Pana raczej wierne interpretacje dramatów?

Myślałem wcześniej trochę o "Antygonie", ale też we współczesnej wersji. A to dlatego, że taki sposób przekazu jest po prostu bardziej zrozumiały. Myślę, że zadaniem zwykłego widza nie jest doszukiwanie się najistotniejszych wątków w filmie. To my mamy je tak przedstawić, żeby były dla publiczności czytelne. Zastanawialiśmy się na przykład, kim mógłby być dzisiaj Grabiec z dramatu Słowackiego. Co by robił, gdzie pracował? Próbujemy szukać powiązań ze współczesnością. Toczyliśmy na przykład dyskusję na temat sceny, w której Goplana chce, by Grabiec ją pocałował. Omawiając ją, rozmawiamy o tym, jak całuśne są dziewczyny, czy lubią się całować, czy nie. Ten dramat staje się przez to bardziej realny, bo rozmawiamy o tym, co się dzieje wokół nas.

Zapowiadając film na premierze powiedział pan, że lubi pan w filmach baśniowość. Wspomniał pan o "Karolci". Czego jeszcze możemy się spodziewać w przyszłości?

Akurat "Balladyna" była specyficznym dramatem, ponieważ zbliżała się okrągła rocznica urodzin wieszcza. Najważniejsza jest jednak sama historia, z której można wyciągnąć morał. "Karolcia" znowu jest o tym, że marzenia się spełniają. Jak ktoś bardzo chce, to jego marzenie się spełni. Tak też było i ze mną. Udało mi się przekonać Faye Dunaway, żeby zagrała w "Balladynie". Jeżeli ktoś bardzo chce, żeby w jego filmie zagrał George Clooney czy jakiś inny sławny aktor, to musi uwierzyć, że to się uda. W "Balladynie" mamy świetną czołówkę gwiazd. Krytyka może być od lewej do prawej: począwszy od kiczu aż do świetnej współczesnej interpretacji dramatu. Ale my pokazujemy film, który nie jest hermetyczny.

Faye Dunaway w "Balladynie"

Faye Dunaway w "Balladynie"


Długo trwały negocjacje z Faye Dunaway?

Żadną gwiazdę nie jest łatwo przekonać. Przyjechała do Polski, zagrała w filmie, a my nie jesteśmy studiem amerykańskim, które może zapewnić wszystko. To jest jednak ten dalszy zakątek Europy. To nie Paryż (Amerykanie lubią stolicę Francji), a mimo to się udało.

To czym udało się przekonać taką gwiazdę jak ona?

Jak widać, po prostu się udało (śmiech). Trzeba było dużo cierpliwości, bo rozmowa z aktorką o roli to jedno, a negocjacje z agentem o warunkach to zupełnie odmienna sprawa. Ta rola nie jest olbrzymia, ale bardzo pomoże w promocji przekazu Słowackiego. Wreszcie zaczęliśmy mówić o Słowackim poza granicami kraju.

Chciał Pan, żeby Faye Dunaway zareklamowała ten film?

Może nie tyle zareklamowała, ale dzięki niej ten film zostanie zauważony. Znam mechanizmy promocyjne i wiem, że obsada jest bardzo ważnym elementem. Nasze myślenie opiera się na czymś w rodzaju: "jest znane nazwisko, to zobaczmy, co to za film". Bardzo dużo filmów, nawet lepszych od tego, nadaje się do emisji w telewizji, ale nikt ich nie zauważa. Ogromne znaczenie ma fakt, czy w filmie gra jakaś międzynarodowa gwiazda. Na tym polega show-biznes. Nie robi się filmów bez gwiazd, bo to przecież one przyciągają ludzi do kin.

Faye Dunaway miała jakieś kaprysy podczas kręcenia filmu?

Jak to gwiazdy. Zawsze zdarzają się na planie takie rzeczy. Ona zresztą sama mówi: "jeśli nie ma ziarenka w środku, to nie będzie i perły". Starcie musi być, ale może okazać się konstruktywne. Moja metoda pracy polega na tym, że wiele rzeczy uzgadniam z aktorami, nie narzucam bezwzględnie swojej wizji. Myślę, że się udało. 4 września poza Polską film został wyświetlony w 31 krajach na świecie. To  zasługa całego zespołu, także i tych, dzięki którym ta premiera mogła mieć miejsce we Wrocławiu.

Dziękuję i życzę kolejnych udanych filmów!

Dziękuję.


Czytaj też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto