W Wołowie kilkaset osób zostało bez pracy. Szefowie każą im czekać na lepsze czasy.
W środę pracownicy firmy elektronicznej Sono Polska z Wołowa dowiedzieli się, że pracy w zakładzie nie będzie. Ani w listopadzie, ani w grudniu. A może wcale.
Ludzie już w poniedziałek domyślali się, że z fabryką dzieje się coś złego. W weekend niespodziewanie wywieziono z niej całe wyposażenie, m.in. maszyny do produkcji tunerów do odbioru telewizji cyfrowej i linie do ich montażu. Ktoś nawet wezwał policję, bo obawiał się, że złodzieje okradają hale. Okazało się, że sprzęt wywożą właściciele.
W wołowskim zakładzie pracowało ponad pół tysiąca ludzi. Już w poniedziałek do fabryki nikt nie mógł wejść. Nie wyjaśniono pracownikom, dlaczego. Ludzie spekulowali, że w taki sposób Sono po prostu kończy swoją działalność w Wołowie. Witold Bugajski, prezes firmy, milczał dwa dni, zanim zorganizował spotkanie z ludźmi.
W środę po południu pod fabrykę przyszło kilkaset osób. Domagali się wyjaśnień. Prezes dziennikarzy za bramę nie wpuścił, ale zza płotu można było usłyszeć, że sytuacja jest poważna.
- Będę szukał partnera, który pozwoli nam rozwinąć produkcję - przekonywał pracowników prezes Bugajski. Nie potrafił im jednak wyjaśnić, dlaczego wywiózł maszyny i wstrzymał pracę.
- O szczegółach będziemy informować - napisał w oficjalnym oświadczeniu na stronie internetowej Sono Andrzej Krowiński, pełnomocnik zarządu. Zapewnił, że będzie się starał, by utrzymać zatrudnienie. Ale o konkretach nic nie powiedział.
Choć dla pracowników nie ma żadnego zajęcia i nikt nie wpuszcza ich do fabryki, formalnie nie zostali zwolnieni.
- Kazali nam czekać na telefon i wziąć bezpłatne urlopy - irytuje się Mariola Szmit, która pracowała przy taśmie produkcyjnej.
- Będziemy siedzieć bezczynnie w domu i ani pieniędzy nie będzie, ani pracy - denerwuje się Kamila, która chce zostać anonimowa. Już postanowiła, że poszuka sobie nowej pracy i nie będzie czekać na propozycje prezesa Bugajskiego. - To niepoważne traktowanie ludzi. My tu zarabiamy i tak niewiele. Na rękę jakieś osiemset złotych - mówi.
Większość pracowników deklaruje, że odejdzie, bo ma już na oku inne zajęcie. Część chce zarejestrować się w urzędzie pracy. Nikt z szefostwa Sono nie chciał z nami rozmawiać. Zatrzymanie produkcji albo ewentualna likwidacja sporego zakładu to dramat setek ludzi. Do fabryki dojeżdżali mieszkańcy całego powiatu, ale także Ścinawy i Wąsosza. Firma wynajmowała dla nich specjalny autobus. - Kursy zawiesiła - mówi Andrzej Adamczak, z PKS w Wołowie.
Sono, które zaczęło działać w 2005 r., już na początku nie miało szczęścia. Firma miała wielkie problemy ze znalezieniem pracowników. Ogłaszała się nawet w kościołach.
- Przewidywałem, że tak się skończy. W Polsce produkcja zaczyna być zbyt droga - ocenia burmistrz Wołowa Witold Krochmal. - Firmy zaczną stąd uciekać - martwi się.
Ale obiecuje, że poszuka pracownikom Sono innego zajęcia.
Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?