Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Fabryka pod kluczem

Magdalena Kozioł
Kilkuset pracowników dowiedziało się jedynie, że mogą wziąć bezpłatne urlopy. Produkcja może jednak nie ruszyć Fot. Tomasz Hołod,
Kilkuset pracowników dowiedziało się jedynie, że mogą wziąć bezpłatne urlopy. Produkcja może jednak nie ruszyć Fot. Tomasz Hołod,
W Wołowie kilkaset osób zostało bez pracy. Szefowie każą im czekać na lepsze czasy. W środę pracownicy firmy elektronicznej Sono Polska z Wołowa dowiedzieli się, że pracy w zakładzie nie będzie.

W Wołowie kilkaset osób zostało bez pracy. Szefowie każą im czekać na lepsze czasy.
W środę pracownicy firmy elektronicznej Sono Polska z Wołowa dowiedzieli się, że pracy w zakładzie nie będzie. Ani w listopadzie, ani w grudniu. A może wcale.

Ludzie już w poniedziałek domyślali się, że z fabryką dzieje się coś złego. W weekend niespodziewanie wywieziono z niej całe wyposażenie, m.in. maszyny do produkcji tunerów do odbioru telewizji cyfrowej i linie do ich montażu. Ktoś nawet wezwał policję, bo obawiał się, że złodzieje okradają hale. Okazało się, że sprzęt wywożą właściciele.
W wołowskim zakładzie pracowało ponad pół tysiąca ludzi. Już w poniedziałek do fabryki nikt nie mógł wejść. Nie wyjaśniono pracownikom, dlaczego. Ludzie spekulowali, że w taki sposób Sono po prostu kończy swoją działalność w Wołowie. Witold Bugajski, prezes firmy, milczał dwa dni, zanim zorganizował spotkanie z ludźmi.
W środę po południu pod fabrykę przyszło kilkaset osób. Domagali się wyjaśnień. Prezes dziennikarzy za bramę nie wpuścił, ale zza płotu można było usłyszeć, że sytuacja jest poważna.
- Będę szukał partnera, który pozwoli nam rozwinąć produkcję - przekonywał pracowników prezes Bugajski. Nie potrafił im jednak wyjaśnić, dlaczego wywiózł maszyny i wstrzymał pracę.
- O szczegółach będziemy informować - napisał w oficjalnym oświadczeniu na stronie internetowej Sono Andrzej Krowiński, pełnomocnik zarządu. Zapewnił, że będzie się starał, by utrzymać zatrudnienie. Ale o konkretach nic nie powiedział.
Choć dla pracowników nie ma żadnego zajęcia i nikt nie wpuszcza ich do fabryki, formalnie nie zostali zwolnieni.
- Kazali nam czekać na telefon i wziąć bezpłatne urlopy - irytuje się Mariola Szmit, która pracowała przy taśmie produkcyjnej.
- Będziemy siedzieć bezczynnie w domu i ani pieniędzy nie będzie, ani pracy - denerwuje się Kamila, która chce zostać anonimowa. Już postanowiła, że poszuka sobie nowej pracy i nie będzie czekać na propozycje prezesa Bugajskiego. - To niepoważne traktowanie ludzi. My tu zarabiamy i tak niewiele. Na rękę jakieś osiemset złotych - mówi.

Większość pracowników deklaruje, że odejdzie, bo ma już na oku inne zajęcie. Część chce zarejestrować się w urzędzie pracy. Nikt z szefostwa Sono nie chciał z nami rozmawiać. Zatrzymanie produkcji albo ewentualna likwidacja sporego zakładu to dramat setek ludzi. Do fabryki dojeżdżali mieszkańcy całego powiatu, ale także Ścinawy i Wąsosza. Firma wynajmowała dla nich specjalny autobus. - Kursy zawiesiła - mówi Andrzej Adamczak, z PKS w Wołowie.
Sono, które zaczęło działać w 2005 r., już na początku nie miało szczęścia. Firma miała wielkie problemy ze znalezieniem pracowników. Ogłaszała się nawet w kościołach.
- Przewidywałem, że tak się skończy. W Polsce produkcja zaczyna być zbyt droga - ocenia burmistrz Wołowa Witold Krochmal. - Firmy zaczną stąd uciekać - martwi się.
Ale obiecuje, że poszuka pracownikom Sono innego zajęcia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto