MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Dziś polska premiera Shreka Trzeciego!

Maciej Czujko
Przaśnego ogra poznajemy, gdy siedzi w swojej latrynce. Przewraca nam przed nosem strony książki o śpiącej królewnie i czyta... Po chwili z rechotem wyrywa jedną z kartek.

Przaśnego ogra poznajemy, gdy siedzi w swojej latrynce. Przewraca nam przed nosem strony książki o śpiącej królewnie i czyta... Po chwili z rechotem wyrywa jedną z kartek. Po co? By nam uświadomić, że tym, co do tej pory wiedzieliśmy o bajkach, możemy się co najwyżej podetrzeć

eść niedomaga, Fiona brzemienna, zaginął dziedzic tronu – takie kłopoty czekają na Shreka w trzeciej części filmu. Jakby tego było mało Książę z Bajki znów snuje swoje intrygi. Na szczęście dzielny bohater ma do pomocy Osła, Kota w butach i wszystkich swoich przyjaciół z twardym jak Chuck Norris ciasteczkiem na czele – „Tylko nie guziczki! Nie moje lukrowane guziczki!”...
Jak zwykle będą walczyć, uciekać, ścigać i mówić. Mówić, mówić i mówić. Bo dialogi są główną zaletą tego filmu. To dzięki nim zwijamy się ze śmiechu w fotelach sal kinowych i trzymamy za obolałe od chichotu brzuchy.

Zwięzła bomba wieloznaczeń
„Z dwojga złego lepiej tą stroną”, „Mam smoka i nie zawaham się go użyć”, „Daleko jeszcze... to daleko jeszcze czy nie..?”. Jak wielkie znaczenie dla popularności filmu mają cytaty jak te? Ogromną. One przyciągają do kin dorosłych.
– Pamiętam, że po premierze pierwszej części ludzie trochę wstydzili się chodzić na Shreka – mówi profesor Wiesław Godzic, medioznawca i szef czasopisma „Kultura Popularna”. – Kto miał dziecko, brał je ze sobą, maskując tym sposobem swoją ciekawość. Pamiętam, że ja poszedłem w celach naukowych – śmieje się.
Zaznacza jednak, że nie ma się czego wstydzić, bo Shrek ma dwie strony medalu.
– Pierwsza to ta bajkowa, dla dzieci. Druga – dla dorosłych. To wszystkie podteksty, mrugnięcia okiem. Słowem, treści wpisane między wierszami. Mamy tu też grę stereotypami, np. kochliwa smoczyca. Pełno tu erotycznych aluzji. Ci, którzy je zrozumieją, mają dodatkowy ubaw, ci którzy nie, zadowalają się treściami podanymi wprost – wyjaśnia profesor.
Według niego Shrek rozbija tę disneyowską konwencję bajki i pozwala nam na nowo tworzyć symbole, bawić się nimi, przypisywać inne znaczenia.
Wszystko to podane w lekkiej, niepoważnej formie służy zapracowanym, zaganianym ludziom, którzy wymagają takiej właśnie komediowej, lapidarnej, ale błyskotliwej formy.

Primo: załapać, o co chodzi
– Ogromnie ważne jest tu słowo – podkreśla profesor. – Zatrzymujemy się na nim, zastanawiamy, zwracamy uwagę, jak wyrażane są treści – dodaje.
Kto jest za to odpowiedzialny? Oprócz autorów oryginału, Bartosz Wierzbięta. To właśnie jego pracę, tłumaczenie dwóch części Shreka, profesor Godzic nazywa majstersztykiem.
– Najważniejsze jest załapać, o co chodzi, a potem już jakoś idzie – mówi pan Bartosz.
– Trzeba po prostu pamiętać, że nie tłumaczy się dla wąskiego grona ludzi. Używać słów, które będą bawić i przekazywać treści wszystkim. Dzieciom, dorosłym, inteligentom i robotnikom. Poza tym nie ma co chwytać za modne, nowo powstałe słówka, bo one szybko z mody wychodzą – dodaje.
Podkreśla też, że należy wyważać dowcip, by nie przesadzić i nie odebrać śmieszności oryginałowi, by nie być zbyt nachalnym i dozować humor oparty na aktualnych wydarzeniach. Trzeba też znać kulturę i ludzi.
Niestety, człowiek, który bawi nas wszystkich polskim dubbingiem, jednocześnie sam pozbawiony jest przyjemności oglądania Shreka na świeżo.
– Kopia, która przychodzi do mnie, jest wersją antypiracką – opowiada pan Bartosz. – Nie ma muzyki, dźwięk jest zniekształcony, obraz czarno-biały, a przez ekran przelatuje wielki napis ostrzegający przed kopiowaniem – wzdycha ciężko.
Czy trzecia część, którą w tych warunkach tłumacz oglądał jako jeden z pierwszych, przypadła mu do gustu?
– Dla mnie największą zabawą w tym filmie są, oczywiście, dialogi – mówi autor ich tłumaczenia. – Dlatego jedynka podobała mi się bardziej od dwójki, bo właśnie słów jest w niej więcej niż pościgów i walki. Zdradzę, że trójka mierzy gdzieś pomiędzy, więc jest ok. •

Teksty, które kochamy
„Uuu, stary, naprawdę zainwestuj w tic-taki, bo ci jedzie!”
„Ogry są jak cebula... Śmierdzą? Płacze się przez nie? A jak zostawi się je na słońcu, robią się brązowe i wyrastają im włoski?”
„Shrek, ale pamiętaj jak zobaczysz ciemny tunel, to nie idź w stronę światła”.
„Uuu, Shrek, wypsło ci się? Ty uprzedzaj, zanim popuścisz, ja tu się cieszę górskim powietrzem!”
„Kandydatka numer 2 to śpiąca piękność, o której marzą mężczyźni. Przyznaje się do związku z siedmioma krasnalami, ale podkreśla, że nie jest łatwa. Pocałuj jej zimne, martwe usta, a przekonasz się, jaka jest gorąca. Brawa dla... Śnieżki”.
„Nie no, bomba, ja się będę musiał terapii jakiejś poddać po tym wszystkim – o, już mi oko lata...”

Do osła niepodobny
Rozmowa z profesorem Jerzym Stuhrem, aktorem i rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie

• Panie profesorze, czy trudno jest zagrać inteligentnego osła?
– Hmm... Grać to za dużo powiedziane w tym przypadku. Grać to można Hamleta. W tej produkcji moja rola ograniczała się jedynie do podkładania głosu. Jeśli więc kwestionuję zasadność słowa „gra” w tym pytaniu, chyba nie ma sensu, bym na nie odpowiadał.

• Jaka zatem była rola Shreka w Pana karierze aktorskiej?
– Żadna. To była po prostu zabawa. Tak się złożyło, że moja była studentka jest w tym filmie reżyserem dźwięku i znając moją ekspresję, zaprosiła mnie do udziału w jej dziele.

• A czy ta zabawa popularności Panu nie przysporzyła?
– Popularność wypracowałem sobie na długo przed pojawieniem się tej bajki. Jedyne, co się zmieniło od czasu pierwszej części Shreka, to moja rozpoznawalność wśród dzieci. Kiedy tylko odezwę się w ich towarzystwie, zaraz wytykają mnie palcami: „O! To ten osioł!”. „Ale wcale niepodobny” – dodają jednak wielkodusznie. Nie jest to jednak moja zasługa. To efekt pracy autorów Shreka.

• No właśnie: niepodobny. Rektor, profesor, autorytet, a udaje zwierzę, które jest symbolem głupoty i uporu. Ta przewrotna figlarność musi pociągać.
– Mnie nie pociąga. Pewnie dlatego, że w ogóle tak tego nie odbieram. Ja po prostu mam poczucie humoru i dlatego zdecydowałem się na udział w tej produkcji. Udowodniłem je chyba już 20 lat temu, gdy z opolskiej sceny skrzeczałem na cały kraj: „Śpiewać każdy może”. Mam jednak nadzieję, że mój humor jest bardziej wyrafinowany niż ten ze „Shreka”.

• To znaczy, że film o ogrze nie jest dobry?
– Tego nie powiedziałem. Jest to dobra produkcja. Ale są filmy ambitniejsze. Taki właśnie mam nadzieję będzie mój nowy obraz. To właśnie z jego planu wyjeżdżałem co jakiś czas podkładać głos osła. I to jest prawdziwa praca: mozolna, trudna, ciężka, ambitna. Oczywiście widowni takiej, jaką zgromadzi zielony ogr i jego postrzelony przyjaciel, się nie spodziewam. Ale taką mamy rzeczywistość.

• I to Pana irytuje.
– Nie... Tak było zawsze. Fellini nie mógł zebrać pieniędzy na kolejny film, mając w kieszeni kilka Oscarów, z podobnymi problemami borykał się Kieślowski. Większość ludzi woli to co łatwe i przyjemne. Nie chce im się myśleć i głęboko przeżywać.

• Ale pojawiają się głosy, że ten stan rozleniwienia i ogłupienia widowni się pogłębia.
– Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Moim zdaniem, widzowie coraz chętniej sięgają po ambitne produkcje. Powstał Państwowy Instytut Filmowy, który robi wiele dobrego, zajmuje się filmami trudnymi. Nawet komercyjne stacje telewizyjne wykazują zainteresowanie nimi. Np. Polsat, który współprodukuje mój najnowszy film.

• Co więc denerwuje Jerzego Stuhra, aktora?
– To, że równocześnie coraz więcej ludzi nie odróżnia ambitnych obrazów od telenowel. Zawsze, gdy kręci się film na ulicy, schodzą się ciekawscy. Problem polega na tym, że ostatnimi czasy prawie wszyscy pytają: A co kręcicie: „M jak miłość” czy „Klan”?«. Jakby w tym kraju nie powstawało nic innego. To mnie denerwuje.

• Bo Pana nigdy nie kusiło, by zrobić coś nieambitnego. Jak to mówią – dla kasy, pod publiczkę.
– Nie. Chociaż wiem, że bym potrafił. Nigdy jednak nie dałem się skusić. Może dlatego, że nigdy nie byłem bezrobotny, zawsze miałem co grać. Zresztą ja się znam, jak mi coś łatwo przychodzi, to jest słabe, jak z trudem, to już znacznie lepsze.

• Zawsze jest zapotrzebowanie na Jerzego Stuhra. Syn też jest wybitnym aktorem. Jak to się dzieje? Przekazał mu Pan porcję odpowiednich genów?
– Oj, wybitnym aktorem to on jeszcze nie jest...

• Z punktu widzenia profesora pewnie nie, z mojego, owszem.
– Niech będzie. Maciek po prostu od małego z aktorstwem i kabaretem miał kontakt. Już jako mały berbeć siedział przy mnie, gdy byłem jurorem w przeglądzie kabaretów PAKA. Poznawał moich przyjaciół, też aktorów. Tym sposobem chłonął fach.

• I konieczną wrażliwość.
– Niekoniecznie. Wrażliwość nie jest niezbędna do bycia aktorem, a na pewno nie wystarcza. Nie twierdzę, że Maciek nie posiada tego daru, tylko wyjaśniam zasadę. Wiele razy oblewałem na egzaminach dzieci moich przyjaciół – niewątpliwie wrażliwe osoby. A aktor pozbawiony tej cechy też jest aktorem, może grać np. w reklamówkach. Tacy też są potrzebni.

• Czy bez wątpliwości wrażliwy profesor Jerzy Stuhr zachowuje się czasami jak osioł?
– No tak. Od czasu do czasu robię głupie dowcipy i się przechwalam!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie żyje Jan A.P. Kaczmarek. Zdobywca Oscara miał 71 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto