MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Czy nad George’em W. Bushem wisi klątwa?

Katarzyna Kaczorowska
Zabić prezydenta Każdy ma prawo do własnych poglądów. Dobrze by jednak było, gdyby potrafił demonstrować je w sposób pokojowy – to jedne z ostatnich słów prezydenta George’a W. Busha.

Zabić prezydenta
Każdy ma prawo do własnych poglądów. Dobrze by jednak było, gdyby potrafił demonstrować je w sposób pokojowy – to jedne z ostatnich słów prezydenta George’a W. Busha. Niedługo później zginie zabity przez zamachowca. Będzie październik tego roku

Nie, to nie jest wizja proroka. To fragment filmu, który wczoraj wszedł na ekrany polskich kin, a którego w swoich sieciach dystrybucyjnych nie chcą widzieć Amerykanie. I nie warto się oburzać na ich niechęć do wolności wypowiedzi artystycznej. W końcu po raz pierwszy w historii ktoś nakręcił film, w którym ginie urzędujący prezydent światowego mocarstwa, co rzeczniczka Partii Republikańskiej w Teksasie Gretchen Essel, wyraziła krótko i dobitnie: „Nie będę popierała filmu, który ukazuje zamordowanie naszego prezydenta”.
To nie jest obraz w stylu świetnego thrillera sprzed 15 lat – „Na linii ognia”, w którym największy twardziel amerykańskiego kina, Clint Eastwood grał agenta tajnych służb. Agenta z piętnem, bo 22 listopada 1963 roku, w Dallas, kiedy padły strzały, nie zasłonił Johna F. Kennedy’ego. Nawet pedantyczny psychopata wyglądający jak księgowy wielkiej korporacji – w tej roli świetny jak zwykle John Malkovich – nie ma szans w starciu z człowiekiem, który walczy o własny honor.
Według krytyków uhonorowany nagrodami „Zabić prezydenta” Brytyjczyka Gabriela Range’a jest lepszy nawet od kontrowersyjnego „JFK” Olivera Stone’a.
Bo zrealizowany w konwencji paradokumentu obraz najmniej traktuje o samym George’u W. Bushu, który ginie na samym początku filmu w czasie demonstracji przeciwko wojnie w Iraku. To analiza Ameryki po 11 września, w której na czoło wysuwa się walka z islamskim terroryzmem, a agenci służb specjalnych wiedzą o zwykłych ludziach więcej niż oni sami.

Śmierć tyranom
Amerykanie wierzą, że nad rządzącymi ich krajem prezydentami wisi klątwa „20 lat”. Wielu z nich jest przekonanych, że ci, którzy wybierani są na najwyższy urząd co 20 lat, w dodatku w roku, w którym na końcu jest zero – umierają zbyt wcześnie.
Pierwszy był William Harrison, choć akurat on odszedł z przyczyn naturalnych. Wybory wygrał w 1840. Rok później już nie żył. Zabiło go zapalenie płuc.
Abraham Lincoln pierwszą kadencję zaczął w 1860 roku. Południowe stany nie uznały jego mandatu i ogłosiły secesję. Ale to pod jego przywództwem pogardzani Jankesi pokonali konfederatów, i jakby było mało, w 1863 roku Lincoln zniósł niewolnictwo.
Druga kadencja zaczęła się jednak tragicznie. 14 kwietnia 1865 roku prezydent poszedł do Teatru Forda w Waszyngtonie. Nie wiedział, że aktor John Wilkes Booth starannie przygotował swój plan. We framudze drzwi loży, w której miał zasiąść Lincoln, zrobił wgłębienia. Kiedy w trakcie przedstawienia wśliznął się do niej, wykorzystał je do zabarykadowania drzwi deską.
Oszalały z nienawiści do Lincolna aktor strzelił
mu w głowę, a potem ranił nożem, krzycząc „Śmierć tyra- nom!”. I skoczył na scenę. Za jej tylnymi drzwiami krzyknął jeszcze raz: „Zemsta za Południe”.
To właściwie początek pechowej listy. James Garfield prezydenturę objął w 1880 roku. Zdążył umocnić władzę Białego Domu, bo jak twierdził – nie zamierzał być urzędnikiem wykonującym polecenia Senatu. 2 lipca 1881 roku na waszyngtońskiej stacji kolejowej strzelił do niego adwokat, któremu nie udało się zrobić kariery konsula. Garfield zmarł dwa miesiące później. Zabiły go infekcja i krwotok wewnętrzny.
Kolejny na pechowej liście jest William McKinley. W pierwszej kadencji pokonał Hiszpanów i podbił Kubę i Portoryko. Drugą rozpoczął w 1900 roku. 6 września 1901 w Buffalo strzelił do niego sympatyzujący z anarchistami Leon Czolgosz, syn polskich emigrantów. McKinley umierał 8 dni. Proces zamachowca odbył się błyskawicznie. Jego ostatnie słowa przed egzekucją na krześle elektrycznym 29 października brzmiały: „Zabiłem prezydenta, ponieważ był wrogiem prawych ludzi – prawych robotników. Nie żałuję swojego czynu”.
Warren Harding (wybrany w 1920) i Franklin Roosevelt (1940) zmarli gwałtownie, choć nie z rąk zamachowca. Pierwszego zabił atak serca, drugiego wylew.
Najsłynniejszy przeklęty to jednak, obok Lincolna, John F. Kennedy. Najmłodszy, najprzystojniejszy prezydent USA, w dodatku katolik stojący na czele protestanckiej republiki. W lipcu 1960 roku stanął do walki z kandydatem Partii Republikańskiej Richardem Nixonem. Momentem przełomowym, który zdecydował o jego zwycięstwie, była pierwsza telewizyjna debata kandydatów do urzędu prezydenta. 26 września w studiu zmierzyli się Kennedy i Nixon. Ten drugi nie miał szans – za bardzo się pocił.
Kilka miesięcy później, podczas zaprzysiężenia, Kennedy powiedział słowa tak chętnie cytowanie i parafrazowane przez wielu polityków na świecie: „Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie. Zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju”.

Strzały w Dallas
Zginął trzy lata później w Dallas, a o jego śmierć oskarżono zaprzyjaźnionego z kubańskimi komunistami Lee H. Oswalda. Wątpliwości wokół tego zamachu najlepiej wyraził bezkompromisowy Oliver Stone, który przedstawił swoją wersję spiskowej teorii dziejów. Głośny „JFK” miał osiem nominacji do Oscarów w 1991 roku. Co więcej, chwalony przez krytyków i publiczność film przyniósł wymierne efekty polityczne – prezydent George Bush senior podpisał przyjętą przez Kongres uchwałę ujawniającą tajne dokumenty dotyczące zamachu na Kennedy’ego.
Ostatni – jak na razie – na przeklętej liście był Ronald Reagan, który wypowiedział wojnę imperium zła. Tak filmowo nazwał Związek Radziecki były aktor. Kino – pośrednio – przyniosło dramatyczne wydarzenia w jego życiu. W 69. dniu pierwszej kadencji, 30 marca 1981 roku, Reagan został postrzelony, kiedy wychodził z Hiltona. Zamachowiec chciał w ten sposób zaimponować aktorce Jodie Foster.
Kula przeszła kilka centymetrów obok serca prezydenta, który po wybudzeniu po operacji miał powiedzieć do chirurgów: „Mam nadzieję, że wszyscy jesteście republikanami”.
Jeśli wierzyć w czarne legendy, kolejny na liście jest George W. Bush, który wyścig o pierwszą prezydenturę wygrał w 2000 roku, a który wczoraj przyleciał do Polski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

26-letni Ukrainiec próbował nakłonić Polaka do szpiegowania

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czy nad George’em W. Bushem wisi klątwa? - Wrocław Nasze Miasto

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto