– Doszedłem do wniosku, że bez żużla żyć nie potrafię. Nie wiem jeszcze w jakiej roli, ale na pewno przy tym sporcie zostanę – deklaruje Krzysztof Cegielski. Na wózku inwalidzkim porusza się już blisko cztery lata
Od momentu tragicznego wypadku (3 czerwca 2003) wychowanek Stali Gorzów nie pojawiał się na żużlowych stadionach regularnie. Sporadycznie tylko przyjmował zaproszenia od przyjaciół z toru czy stacji telewizyjnych. Wolał się skupić tylko i wyłącznie na rehabilitacji. Również z tego powodu na później odłożył plany stworzenia teamu opartego o dwóch, trzech obiecujących zawodników. W tym sezonie Cegły winno być na wizji więcej. Co nie znaczy, że stracił wiarę w pracę nad odzyskaniem sprawności.
– W tej kwestii nic się nie zmieniło. Wciąż ćwiczę w Krakowie, gdzie nawet spędziłem minione święta i gdzie ugościłem rodziców. Do domu wracam naprawdę rzadko. Pływam codziennie po 25-30 minut. W tym czasie jestem w stanie pokonać jakieś 600-700 metrów. Samochodem też jeżdżę. Takim przystosowanym, rzecz jasna. Rehabilitacja jest na tyle wyczerpująca, że popołudniami już na nic nie mam sił. A kilkudniowe przerwy trzeba jednak robić. Po nich właśnie zauważam postępy. Mój stan cały czas się poprawia. O troszeczkę – zdradza 28-latek. Właśnie te przerwy z czystym sumieniem może przeznaczać na kontakt ze speedwayem.
Przy sitku w Lonigo
– Doszedłem do wniosku, że bez żużla żyć nie mogę i na pewno przy nim będę. Jak tylko usłyszę gdzieś piosenkę, przy której swego czasu się motywowałem, gęsia skórka z miejsca pojawia się na całym ciele. Kiedyś myślałem o stworzeniu teamu i sądzę, że jeszcze to zrealizuję. W lany poniedziałek byłem na meczu w Tarnowie, a pod koniec kwietnia wybieram się z Canalem + do Lonigo na pierwsze w tym roku Grand Prix. I jadę tam z wielką chęcią – zastrzega. Przed kamerą i z sitkiem w ręku sprawdzał się już wielokrotnie. Wie, czym można „kupić” kibica. Taki żużlowy Wojciech Drzyzga (ten od siatkówki – dla mniej wtajemniczonych).
Dodajmy, że gwiazdą rzeczonego teamu, o której wspomina Cegielski, miał być tarnowianin Janusz Kołodziej – indywidualny mistrz Polski z 2005 roku. Początek sezonu ma jak na razie kiepski.
Spał trzy godziny
– Moje zdanie jest takie, że Janusz powinien sobie odpuścić ligę angielską. Zimą przygotowywał się najlepiej jak mógł. Pracował fizycznie, mentalnie, poczynił sprzętowe inwestycje jak nikt inny. Jego angielscy pomocnicy jednak się nie sprawdzają. Przed meczem z Atlasem Janusz spał trzy godziny, a dzień wcześniej miał na Wyspach dwa mecze, gdzie go jeszcze poturbowali. I wynik był, jaki był (5+1 pkt – red.), ale poszedł w świat. Owszem, można pogodzić występy w trzech ligach, ale trzeba mieć wszystko logistycznie dopracowane od a do z, łącznie z posiłkami – kończy Cegielski. Jak widać, wciąż żyje żużlem.
Czy Biało - Czerwoni zatriumfują w stolicy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?