Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bez strachu przed wodą - powódź we Wrocławiu w 1903 roku

Mariusz Kotowski
Stara gorzelnia przy obecnej ulicy Cybulskiego podczas powodzi w lipcu 1903.
Stara gorzelnia przy obecnej ulicy Cybulskiego podczas powodzi w lipcu 1903. wroclaw.hydral.com.pl
Wtargnięcie wody na ulice Wrocławia 13 i 14 lipca 1903 roku miało przebieg dramatyczny. Scenerią była często wielkomiejska zabudowa, co dodawało całej sytuacji większej grozy i niesamowitości. O życiu codziennym w zalanym mieście w czasie powodzi z 1903 roku pisze Mariusz Kotkowski

Gdy Odra wdarła się na ulice Staromłyńską, św. Anny, Zyndrama z Maszkowic, na wyspy Bielarską i Słodową, ulice Krakowską oraz Traugutta, właściciele mieszkań i sklepów z lokali piwnicznych w pośpiechu wynosili cenniejsze rzeczy. Kiedy poziom wody podniósł się jeszcze bardziej, zalewając ulice często na wysokość ponad 1 metra, rozpoczęła się ewakuacja ludzi z najniżej położonych mieszkań, a także z budynków grożących zawaleniem. 14 lipca woda z dużym impetem wtargnęła przez bramę i parterowe lokale kamienicy nr 6 na ulicę Krakowską, w pomieszczeniach piwnicznych znajdowała się kobieta ze swoją córką. Gdy ostatnim wysiłkiem udało się jej dostać wyżej i zawołać o pomoc, szybko zbiegło się kilku mężczyzn, którzy wyciągnęli zanurzoną po pierś w wodzie dziewczynkę. Wkrótce pomieszczenie było już całkowicie zalane. Wieczorem 15 lipca z powodu dużego zagrożenia z rozkazu policji budowlanej ewakuowani zostali mieszkańcy trzech kamienic stojących na Wyspie Wodnej (sąsiaduje ona od południa z wyspą Piasek, dziś nie posiada zabudowy). Ludzie ci należeli do biedniejszych warstw społecznych. Bardzo smutne wrażenie na obserwatorach zrobiła skromnie ubrana, zrozpaczona kobieta z małym dzieckiem na ramieniu i sprzętem domowym w ręku.

Tramwajem elektrycznym przez wodę nie pojedziesz

Dla mieszkańców powódź oznaczała utrudnienia w ruchu. Przez sporą część podtopionych ulic prowadziły trasy tramwaju elektrycznego, najważniejszego i najnowocześniejszego ówcześnie środka komunikacji miejskiej. 14 lipca z powodu zalania części ulicy Kościuszki tramwaj linii nr 3, firmy ESB (Elektrische Straßenbahn Breslau - Tramwaje Elektryczne Wrocław Spółka Akcyjna), kursujący między ul. Pułaskiego a Krakowską nie mógł dojechać do swej stacji końcowej i zatrzymywał się przy skrzyżowaniu z ulicą Więckowskiego. Także tramwaje drugiego wrocławskiego przewoźnika BSEG (Breslauer Straßen-Eisenbahn-Gesellschaft - Wrocławskie Towarzystwo Ulicznej Kolei Żelaznej Spółka Akcyjna), tzw. niebieska linia, kursujący od Popowic do skrzyżowania ulic Traugutta z Kościuszki z powodu obawy o spięcie elektryczne dojeżdżał tylko do szpitala ewangelickiego Bethanien (dziś szpital im. Marciniaka). Wkrótce znaleziono jednak rozwiązanie tego problemu. Pasażerowie przesiadali się przy ul. Więckowskiego do wozu ciągniętego przez konia, kontynuującego podróż przez zalaną część ul. Kościuszki i Krakowskiej. Koszt przejazdu wynosił 10 fenigów i była to, jak podaje jedna z ówczesnych gazet, ciekawa rozrywka dla mieszkańców. Naturalnie cały czas przez zalane ulice poruszać się można było pieszo, ale brodzenie w mętno-żółtej wodzie nie było zbyt przyjemne, przynajmniej dla przeciętnego mieszkańca.

15 lipca ciągły wzrost poziomu wody spowodował częściowe zalanie ulicy An der Kasernen na Kępie Mieszczańskiej (dziś ulica Jagiełły). Początkowo zarówno tramwaje linii "czerwonej", jak i linii obwodowej jeździły przez wodę. Gdy poziom wzrósł jeszcze bardziej, obie wyłączono z ruchu, aby wznowić go kolejnego dnia.

Jeżeli chodzi o komunikację pieszą, to najwięcej kłopotów mieli mieszkańcy zalanych wysp odrzańskich. Ludzie okazali się jednak bardzo pomysłowi i radzili sobie na różne sposoby. Jako środek transportu służyły im drzwi, koryta dla świń oraz różnego rodzaju łódki. Najbardziej przedsiębiorczy młodzieńcy wyczuli świetny interes w świadczeniu usług transportowych i oferowali za niewielką opłatą przewóz w drewnianym własno-ręcznie przez nich ciągniętym wózku lub po prostu na barana. Młodzież dostarczała także sąsiadom kanki z mlekiem i wodą oraz kosze z produktami spożywczymi, taka przysługa nie zawsze musiała być odpłatna.

Ludzie, którzy nie dysponowali zbyt dużymi środkami finansowymi albo byli oszczędni, sami, w miejscach, gdzie było to bezpieczne, brodzili przez wodę. Dodać należy, że często jedyną możliwością dostania się na zalaną ulicę z własnego mieszkania było zejście po drabinie z okna.

O ile dla dorosłych mieszkańców powódź stanowiła powód do zmartwień i przemyśleń, to dla dzieci i młodzieży była okazją do doskonałej zabawy. W wielu miejscach przez całe dnie rozbawione latorośle, nie zwracając uwagi na dorosłych, zażywały kąpieli w powodziowej wodzie. Nieskrępowana zabawa trwała wiele godzin na zalanych ulicach. Czasami kąpiele ocierały się o skandal obyczajowy - i tak np. w powodziowych bajorkach utworzonych w dalszych częściach parku Szczytnickiego, młodzi ludzie bez skrępowania paradowali nago, ignorując do tego próbujących ich wygonić policjantów. Takie wybryki traktowane były jednak z lekkim przymrużeniem oka. Większą troskę mógł wzbudzać stan sanitarny wody powodziowej.

Powódź nie zawsze stanowiła przeszkodę do zerwania z codziennymi nawykami. Nawet gdy część ulic była już zalana, wrocławianie w dalszym ciągu odwiedzali znajdujące się na nich ulubione knajpy. Gdy woda wdarła się 13 lipca na część ulicy Zyndrama z Maszkowic, jedna ze znajdujących się tam restauracji była wypełniona gośćmi, którzy, jak podaje gazeta, przyszli na tradycyjny wieczorem kufel piwa. Dopiero nocny wzrost poziomu Odry, który spowodował zalanie restauracji, uniemożliwił odwiedzanie jej przez gości. Gdy 14 lipca wieczorem woda odcięła wejście i wyjście z restauracji zwanej Kupferhammer, przy ulicy Staromłyńskiej, trzeba było zrobić inne.

Goście byli przenoszeni na barana w suche miejsce, niewykluczone, że zatroskany o bezpieczeństwo swoich klientów gospodarz sam zapewnił ten sposób transportu, wykorzystując kelnerów.

Gdy na Wyspie Bielarskiej woda odcięła wyszynk przy renomowanej wytwórni wódek i likierów Henninga, właściciel zrobił dla miłośników swoich trunków specjalną kładkę, po której mogli oni przejść do knajpy i skosztować ulubionych wyrobów, a w szczególności markowego likieru. Gazeta ostrzegała jednak, żeby nie przesadzać z ilością wypitego alkoholu, ponieważ postawiona kładka jest wąska i mogłoby dojść do wypadku.

15 lipca był bardzo nerwowym dniem dla mieszkańców Szczytnik, Bartoszowic i Dąbia. O godzinie 14 zostali oni poinformowani, że z powodu poważnego zagrożenia przerwania wału na wysokości etablissementu Wilhems-hafen (Braci Gierymskich 149) muszą oni być przygotowani do natychmiastowej ewakuacji.

W zoo w tym czasie znajdowała się już spora grupa osób oczekująca na mający się tam odbyć koncert. Zostali oni, wraz z obsługą, wyproszeni przez służby porządkowe na zewnętrz. Policja zamknęła także dla wszelkiego ruchu mosty Zwierzyniecki i Szczytnicki, odcinając tym samym cały zagrożony teren dla postronnej publiczności.

Nie wszyscy rozumieli jednak powagę sytuacji. W tym samym czasie w znajdujących się na Szczytnikach popularnych restauracjach Kaiser Park i Birkenwäldchen w najlepsze trwało biesiadowanie przy piwie i kawie, w utworzonym nieopodal przez wodę powodziową jeziorku kąpieli zażywała rozbawiona młodzież, a na pobliskich kortach grano nawet w tenisa.

W ciągu następnych godzin przestraszeni restauratorzy wraz z obsługą zaczęli przenosić wyposażenie na wyżej położone kondygnacje oraz przygotowywać prowiant na ewentualne kilkudniowe odcięcie od miasta. Goście z polecenia policji opuszczali Szczytniki.

Cała ta sytuacja nie zrobiła jednakże wrażenia na kilku miłośnikach skata, którzy bardzo mocno protestowali przeciwko pozbawianiu ich stolika, na którym mogli prowadzić swoją ulubioną grę.

Następnego dnia, kiedy woda opadła znacznie - o kilka centymetrów, most Zwierzyniecki został znów otwarty dla ruchu.

Ciekawi wydarzeń

Od początku powódź wzbudzała dużą ciekawość mieszkańców miasta, którzy chcieli oglądać ją z jak najbliższej odległości. Oto, jak dziennikarz "Breslauer Zeitung" opisuje reakcję wielu wrocławian na katastrofę: "Podczas gdy gęste tłumy mieszkańców miasta po zamknięciu sklepów i po kolacji grupami i rodzinami w najlepszym porządku i w jak najbardziej pogodnym nastroju pielgrzymują do koryta Odry, która swoim obliczem wzbudza w nich silne podniecenie, i przy ogólnie panującym optymizmie, rzadko są odczuwalne nerwowe reakcje, nie zauważa się jednak faktu, że powódź tak samo jak pożar w obrębie miasta jest bardziej straszną katastrofą niż publicznym przedstawieniem".

Czasem ze względów bezpieczeństwa policja musiała blokować niektóre mosty i ulice, aby tłum gapiów nie dostał się w zagrożone miejsca.

Zamknięto m.in. ul. Grodzką, od wylotu ul. Szewskiej do placu Nankiera, mostek prowadzący na Tamkę, promenadę przy moście Piaskowym, ul. Wodną, św. Anny, Staromłyńską i Wyspę Bielarską. Niezrażeni jednak niczym ludzie szli od strony Nowego Targu (Neumarkt) przez most Piaskowy i dochodzili do zapór, które uniemożliwiały im dalszą wędrówkę.

15 lipca wieczorem na wszystkich czynnych mostach ustawione zostały podwójne straże, które odpowiedzialne były za zachowanie płynności w ruchu. Przez cały czas słychać było głośną komendę: "iść dalej".

Olbrzymia masa ludzi stojąca na osłabionych konstrukcjach stanowiła duże zagrożenie dla ich stabilności i w konsekwencji dla nich samych. Władze ze względów komunikacyjnych nie mogły zamknąć wszystkich zagrożonych przepraw, ponieważ sparaliżowałoby to całkowicie miasto.

Nad ranem 16 lipca policja rozwiesiła czerwone plakaty z surowym zakazem zatrzymywania się na mostach. Do ruchu dopuszczona została ulica Grodzka, zabroniono jednak zatrzymywania się przy nadbrzeżu.

Gdy gruchnęła wiadomość o niebezpieczeństwie zalania Szczytnik i okolic od strony miasta, w ich kierunku zaczęły przemieszczać się masy ludzi. Tramwaje jadące wzdłuż ulicy Skłodowskiej-Curie były przepełnione. Ku wielkiemu rozczarowaniu wszyscy zostali zatrzymani przed mostem Zwierzynieckim.

Do wieczora nadbrzeże starej Odry wypełniło się setkami ciekawskich gapiów, którzy chcieli na żywo śledzić rozwój sytuacji. Brak konkretnych informacji przez następne godziny spowodował rozprzestrzenianie się domysłów i plotek. Niektórzy zaczęli opowiadać, że gdy zoo zostanie zalane, to miasto zaatakują lwy i niedźwiedzie, które umieją przecież pływać i mogą nawet wejść do mieszkania przez okno.

Po drugiej stronie trwała dramatyczna walka o utrzymanie wałów, jednak nie wszyscy ludzie zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Bardzo ożywiony ruch panował także na ulicy Pasterskiej, z której rozciągał się ciekawy widok na zalane tereny pomiędzy Zaciszem a Psim Polem.

od 12 lat
Wideo

Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto