Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ania Dąbrowska: "Marzy mi się rewolucja" [ROZMOWA NaM]

Redakcja
Bartosz Sadowski/Polska Press Grupa
- Nabrałam większej odwagi, żeby pisać o sobie i przyjąć to na klatę - mówi Ania Dąbrowska. Rozmawialiśmy z nią o jej nowym albumie "Dla naiwnych marzycieli", popie, który kocha, ale od którego chciałaby uciec i o planach na przyszłość.

Po raz pierwszy usłyszeliśmy ją w 2002 r., kiedy wzięła udział w pierwszej edycji "Idola" - i choć zajęła zaledwie ósme miejsce, żaden z uczestników tamtego programu nie zrobił takiej kariery jak ona. Dziś na swoim koncie ma już sześć albumów i grono wiernych fanów, choć - jak podkreśla - ciągle czuje niedosyt, a o swoich płytach wypowiada się zawsze ze sporą dozą asekuracji.

Jedna rzecz, którą wiemy na pewno po premierze Twojej nowej płyty to to, że definitywnie odeszłaś od retro, które – z tego co wiem – było nie tylko Twoją estetyką muzyczną, ale też zamiłowaniem prywatnym.

Tak, interesowało mnie retro wszelkiej maści: fryzury z lat 60., meble, makijaż, stroje i muzyka. To trochę zawładnęło moim życiem i zaczęło mi nieco ciążyć. Chciałam od tego odejść i dać sobie trochę więcej luzu.

Co zastąpiło tę estetykę? Co teraz Cię ekscytuje?

Jestem raczej zanurzona w teraźniejszą rzeczywistość, która bardzo mi się podoba. Słucham bardzo wielu różnych rzeczy, staram się w wolnych chwilach szukać nowych inspiracji. Dużo fajnych rzeczy słyszę w nurcie elektronicznym. Pokolenie dwudziestolatków posiada teraz inne narzędzia do tworzenia muzyki i jeszcze nie ma świadomości tego, że kiedyś istniał, powiedzmy, Marvin Gaye. To musi zatoczyć pełne koło, żeby młodzi zaczęli tworzyć inną muzykę – ale ten nurt mi się podoba. Lubię Cashmere Cata, młodego artystę ze Skandynawii, który proponuje nostalgiczną elektronikę.

Jaka będzie następna płyta – nie wiem. Jestem w tym względzie typową kobietą i raz mówię, że chcę zrobić płytę soulową, potem biorę gitarę i chcę jednak country… Teraz dałam sobie w prezencie album, na którym zerwałam definitywnie z retro i który jest popowo-neutralny. Daje mi to wolność na przyszłość.

Marzy mi się cały czas, żeby zrobić coś bardziej rewolucyjnego, coś odważniejszego, ale ciągle mnie na to nie stać. Czekam na odwagę, taki spokój wewnętrzny, który pozwoli mi zaryzykować.

Nawiązujesz do czegoś, o co chciałem zapytać: w Twoich wypowiedziach o muzyce jest bardzo duża doza skromności i asekuracji. Powiedziałaś np.: „Podziwiam artystów, którzy rzucają się w nieznane nurty i potrafią eksperymentować. Mnie na to nie stać”. Skąd to się bierze?

Trzeba by Freuda zatrudnić, żeby to ustalić. Każdy jest w takim miejscu, na jakie zasługuje. Ja niestety zasłużyłam sobie na takie dobre popowe stanowisko, gdzie ludzie mnie szanują. To bardzo fajne, że kupują płyty, przychodzą na koncerty i ciągle mam u nich kredyt zaufania. Ciekawa jestem, ile na tym kredycie jeszcze pojadę, bo sama też go sobie udzielam. Za każdym razem po wydaniu płyty mam plany, żeby zrobić coś odważniejszego i kończy się na popowych piosenkach. To nie jest łatwe, żeby zrobić rewolucję. Jestem zbyt wymagająca wobec siebie. Chcę, żeby to było naturalne, szczere, prawdziwe i żeby nie pachniało na kilometr przerostem ambicji. Nie powtarzam sobie, że chcę zrobić coś, co będzie brzmiało nie po polsku – bardzo mnie drażni, że ludzie snobują się na rzeczy „niepolskie”, bo to automatycznie oznacza, że to, co polskie, jest złe. Mam takie wewnętrzne obawy, że nie sprostam, że nie uda mi się zrobić odważnej płyty w sposób naturalny. A żeby to zrobić, trzeba się wyluzować. Widocznie przez te wszystkie lata nie byłam dość wyluzowana.

Karolina Misztal/Polska Press Grupa

Chyba w żadnym wywiadzie nie czytałem, żebyś powiedziała wprost: „zrobiłam dobrą płytę”. Zawsze jest jakieś „ale”, zawsze jest pewna asekuracja.

Pewnie jak taką płytę zrobię, to tak powiem. Zawsze mam niedosyt. Być może to wynika z tego, że oczekuję od siebie za dużo. Może tak naprawdę to wszystko na co mnie stać? Może to jak na mnie jest dobre i powinnam się z tym pogodzić? Mam apetyt na coś więcej.

Przyznam, że nie bardzo to rozumiem. Każdy Twój album, poza debiutem, zdobył platynową płytę, więc odbiór jest bardzo dobry. Jaka musiałaby to być płyta, żebyś była zadowolona?

(śmiech) Ja też sama tego nie wiem. Może chciałabym zrobić album, który zapisze się w historii jako coś więcej niż tylko płyta popowa… Wszystko jest kwestią pracy, więc trzeba się chyba wziąć do roboty.

Paradoks polega na tym, że robisz bardzo dobrą, lekką muzykę, a jednocześnie gryzie Cię, że to tylko pop.

Wiesz, ja uwielbiam pop. Uważam go za najbardziej ludzką muzykę, najtrafniej wyrażającą ludzkie emocje. Zobacz, że w każdym innym gatunku rzeczy najbardziej chwytliwe i zauważalne, to elementy i harmonie zaczerpnięte z popu. Od zawsze emocje wyrażaliśmy przy pomocy harmonii popowych, zmieniały się tylko instrumenty. Będę siłą rzeczy poruszała się zawsze w obrębie popu, ale szukając jakiejś fuzji stylów. Pop nie wyraża mnie do końca, potrzebuję też innych odcieni muzycznych.

No dobrze, powiedzmy może dla odmiany coś miłego o tej płycie…

Dobra. (śmiech)

„Bawię się świetnie” była formą poradzenia sobie z przełomowym momentem w życiu. Nowa płyta ma też charakter przełomowy, unosi się nad nią taka nostalgiczno - romantyczna aura. Jak byś ją opisała?

To płyta romantyczna. Powrót do mnie samej z pierwszej, drugiej płyty, czyli tematyki, która najbardziej mnie interesuje i która jest esencją życia – czyli do miłości. Wróciłam do tematu takiego obezwładniającego zakochania i czasów, kiedy jeszcze poziom naiwności był we mnie większy.

Naiwności w dobrym czy złym znaczeniu tego słowa?

Dobrze rozumianej naiwności. Bo nawet jeśli nie przynosi korzyści – a bardzo często nie przynosi – to lepiej i tak być naiwnym i mieć czyste sumienie, że nie postąpiło się w sposób wyrachowany. Być dobrym, szczerym człowiekiem, którego stać na taką świadomą naiwność. Kobiety na to stać, facetów częściej nie. Nawet jeśli to gorzki temat, to bardzo inspirujący.

Płyta „Dla naiwnych marzycieli” jest smutna w warstwie tekstowej, ale optymistyczna w muzycznej. Z Twojego punktu widzenia, jaki jest jej wydźwięk?

Zdecydowanie optymistyczny. Te teksty może czasem nie mówią pozytywnie o przeżyciach związanych z miłością, ale muzycznie jest dużo lżej niż na „Bawię się świetnie”. Tam dużo było elektrycznych gitar, szorstkości i mroku. Można było, mówiąc w cudzysłowie, popodcinać sobie trochę żyły przy tej płycie. Chciałam bardzo, żeby to, co muzycy grają na „Dla naiwnych marzycieli”, było lekkie, przestrzenne i optymistyczne. Cieszę się, że to się udało, bo chciałam pójść w pozytywną stronę. Nie chciałam robić alternatywnej, gitarowej płyty, którą można przesłuchać raz. Udało się zrobić coś, czego sama chętnie bym posłuchała.

Grzegorz Gałasiński/Polska Press Grupa

Ta płyta ma pozytywny wydźwięk, bo chciałaś zrobić coś, co będzie Ci się podobało, czy miała mieć charakter terapeutyczny – w kontekście pewnych wydarzeń z Twojego życia prywatnego, o których nie będziemy tu rozmawiać?

Na krążku „Dla naiwnych marzycieli” rzeczywiście dużo piosenek dotyczy mnie i moich przeżyć, ale jednocześnie na żadnej z poprzednich płyt nie ściemniałam. Może kiedyś dużo więcej było perspektywy obserwatorskiej, często pisałam w trzeciej osobie, żeby trochę się ukryć. Teraz nabrałam większej odwagi, żeby pisać o sobie i przyjąć to na klatę. Nie jest to takie straszne, jak mogłoby się wydawać. Ta płyta nie jest pamiętnikiem, nie napisałam jej w miesiąc, tylko na przestrzeni czterech lat.

Z innej beczki. Jesteś w pewnym sensie prekursorką polskich talent show. Byłaś uczestniczką pierwszej edycji „Idola” i jurorką w pierwszym „The Voice of Poland”. Po drodze minęło dziewięć lat – dużo się zmieniło? Miałaś jakieś refleksje na ten temat?

Tak. Miałam refleksję, że dużo fajniej jest być uczestnikiem. Bycie jurorem to nie jest łatwy kawałek chleba i nie nadaję się do tego. To było bardzo trudne doświadczenie. Trzeba dbać o to, jak się wygląda, czy kogoś nie urażę, jest dużo odpowiedzialności. Trzeba zawsze powiedzieć komuś: „nie przechodzisz”. Uczestnicy biorą to do siebie, a przecież koniec końców to jest tylko telewizyjne show, chodzi o oglądalność. Z punktu widzenia producenta najważniejsza jest dramaturgia i emocje, które przechodzą na oglądających. Być uczestnikiem jest łatwo. Po prostu wychodzi się i robi się to, co się kocha.

Bartosz Sadowski/Polska Press Grupa

Jako jurorka podchodziłaś do swojej roli ze zbyt dużą empatią?

Nie, po prostu jestem zbyt kiepską aktorką. Nie wchodzę łatwo w takie role. Nie umiem na bieżąco wymyślić sobie, co powiedzieć, żeby nikogo nie urazić.

Nie jestem dyplomatką, jestem zbyt szczera. Zbyt często mówię to, co naprawdę myślę.

W porównaniu z tym, co działo się jeszcze kilka lat temu, to chyba programy talent show stają się coraz mniej istotne? Coraz rzadsze są wielkie kariery.

Na pewno tych programów przybywa, więc siłą rzeczy formuła trochę się wyczerpała. Ludzi to już mniej interesuje, więc coraz mniej osób stamtąd wychodzi i robi kariery. Chociaż z drugiej strony wciąż jestem zadziwiona, ile talentów mamy w tym kraju, ciągle pojawia się tam ktoś z niesamowitym głosem i umiejętnościami. Ale to prawda, z każdą edycją coraz trudniej się im wybić i zastanawiam się, kiedy te programy znikną zupełnie. Wypłynęło kilka ciekawych postaci, jak choćby Dawid Podsiadło, Brodka, Tomek Makowiecki, ja, więc nie można powiedzieć, że nie wynika z nich nic dobrego.

Rozmawiał Marcin Śpiewakowski, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto