Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Agnieszka Holland: "Nasze problemy biorą się z porażek poniesionych w przeszłości" [Rozmowa MM]

Redakcja
Kinga Czernichowska
Wybitna reżyserka opowiedziała nam o kulisach pracy nad "Gorejącym krzewem", autentyczności w kinie oraz twórczości Hanekego i Tarantino.

Agnieszka Holland to nominowana do Oscara za film „W ciemności” reżyser. Pracowała z wieloma aktorami światowej sławy. W jednym z jej filmów, „Całkowite zaćmienie”, grał nominowany kilkukrotnie do Oscara Leonardo di Caprio. Teraz Agnieszka Holland promuje film "Gorejący krzew". Kilka dni temu, 3 marca, o 20.10 premierowo można było zobaczyć pierwszy odcinek tego trzyczęściowego filmu w kanale HBO.

We Wrocławiu film był pokazywany również w kinie Nowe Horyzonty. Bardzo możliwe, że zobaczymy go ponownie na dużym ekranie przy okazji jednego z przeglądów.

"Gorejący krzew" to film o Janie Palachu - studencie z Pragi, który dokonał samospalenia w akcie protestu przeciwko bierności społeczeństwa po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.
Czy pani zdaniem ta ofiara była sensowna? Oczywiście trudno się spierać o to, że idee były szczytne, ale czy warto było za te idee poświęcić życie?
Pytanie o sens ofiary jest zawsze bardzo trudne. Nie ma miar, według których można to zmierzyć. Wiele lat po śmierci Palacha wydawało się, że nie, nie miała sensu. To poruszenie tym wydarzeniem bardzo szybko wyparowało. Po miesiącu nikt nie chciał słyszeć o kolejnej płonącej pochodni. Dogorywanie tej praskiej wiosny trwało ponad rok. Po roku wydawało się, że ta ofiara poszła na marne, ale po dwudziestu latach okazało się, że ludzie pamiętają. Zachowały się plakaty, ulotki, zdjęcia.**W styczniu 1989 roku były obchody 20. rocznicy tego wydarzenia. To była pierwsza jaskółka tej rewolucji, która przyszła dziesięć miesięcy później.
W Polsce w zasadzie tylko ofiara ma sens. Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego rodzaju myślenia.**Nie umiemy akceptować innych postaw niż cierpiętnicze. A Czesi inaczej myślą. Mają pragmatyczny stosunek do życia. Jeszcze do tego są niewierzący. Nie wierzą w życie po śmierci, stąd szkoda oddawać im tego życia, nawet dla szczytnych idei. Okazuje się, że dla tożsamości narodowej ta ofiara jest ważna. Z perspektywy czasu uważam, że tak, ofiara Jana Palacha miała sens.
Ale Palach był wierzący.
Tak, Palach był husytą. Kiedy umierał, miał powiedzieć, że Hus też spłonął.
Była pani w tamtym okresie w Czechach. Jak pani wspomina ten okres?
W chwili, gdy Palach się spalił, byłam w Polsce. Kiedy przyjechałam, poszłam na cmentarz. Było dużo zniczy.**Wtedy byłam bardzo naiwna, kierowałam się ideami.
To był czas pani młodości. O czym pani wtedy marzyła? Czy te marzenia udało się spełnić?
O wielu rzeczach, jak to młodzi ludzie. Chciałam robić filmy, zobaczyć świat. Pamiętam, że nie mogłam wyjechać. Przez ponad jedenaście lat nie dali mi paszportu. Marzyłam wtedy, żeby wsiąść w pociąg i pojechać odkryć wolny świat. Marzyłam też kiedyś o tym, żeby mieszkać w hotelu. Teraz ciągle mieszkam w hotelach. Janusz Korczak powiedział kiedyś takie zdanie, które bardzo utkwiło mi w pamięci: "Nasze marzenia prawie zawsze się spełniają, tylko w takiej formie, że ich nie poznajemy".
Gorejący krzew to też przesłanie biblijne. Mamy Boga, który ukazując się Mojżeszowi płonie, a jednak się nie spala. Czy właśnie tak ocenia pani postawę Jana Palacha? **

Nie miałabym odwagi, by tak to porównać. Ten tytuł wymyślił młody, czeski scenarzysta, Stepan Hulik, a trzeba tu przypomnieć, że Czechy są bardzo niereligijne. I to przesłanie ma w moim odczuciu znaczenie bardziej moralne aniżeli religijne. Czy jest tak rzeczywiście? Każdy sam na to pytanie powinien sobie odpowiedzieć.

Przy okazji filmu "W ciemności", chociaż dopiero na etapie montażu, miała pani okazję poznać Krystynę Chiger, jedną z bohaterek. Poznała pani Dagmar Buresovą, główną bohaterkę "Gorejącego krzewu"?

Nie miałam okazji. Próbowaliśmy do niej dotrzeć, ale dowiedzieliśmy się, że jest chora. Nie wiem, co jej jest, ale już od dłuższego czasu nie spotyka się z ludźmi. Może demencja starcza, nie wiem. Rozmawiałam tylko z jej rodziną i córkami. Jedna z moich bliskich przyjaciółek, pisarka czeska, która pracowała z Havlem i była minister w tym pierwszym okresie jego rządów znała dobrze Buresovą i mi o niej opowiadała. Bardzo elegancka, piękna kobieta - staraliśmy się, by Tatiana właśnie tak wyglądała. Zresztą wiem też, że Buresova nigdy nie uważała się za bohaterkę - sądziła, że zrobiła tylko to, co do niej należało. Wywodziła się z podobnego środowiska jak Havlowie. Jako dziecko bawiła się z Ivanem, bratem Vaclava Havla. Wspomniałam też o elegancji, ale to była także elegancja wewnętrzna. Dagmar charakteryzowała się ogromną siłą charakteru i wolą walki o to, co sprawiedliwe. Nigdy nie żałowała swoich decyzji. Niektórzy po latach mówią: "Ale zmarnowałam sobie życie!". Ona nie miała tego rodzaju problemów.

Film daje widzowi poczucie autentyczności tego, co ogląda.
Cieszę się, że czuje się tę autentyczność. Na tym mi właśnie bardzo zależało.
Wydaje mi się, że nie chodzi nawet o to, że film oparty jest na faktach, ale chociażby o grę aktorów, którzy pokazują "najbardziej ludzką naturę człowieka", gdy tak jak my muszą stawać przed różnymi dylematami. Tak jak Dagmar, którą gra Tatiana Pauhofová. Co Panią ujęło w tej aktorce?

To jest naprawdę niebywale utalentowana aktorka. Trudno byłoby mi wybrać coś konkretnego, co szczególnie zwróciło moją uwagę na nią. Tatiana jest wyjątkowo wrażliwym medium. Zmienia się, w zależności od tego, co gra. Chyba na tym polega jej siła.

Wiem, że poznała ją pani wcześniej. Tatiana grała przecież w "Janosiku. Prawdziwej historii".

Tak, od razu przykuła moją uwagę. Jest bardzo wyrazista. Nie wszyscy aktorzy dają się poznać od tej strony.

Wspomniałam o autentyczności w filmie. Duże wrażenie robi scena, kiedy główny bohater, Jan Palach, podpala się. Jak wyglądały kulisy kręcenia tej sceny?

Muszę przyznać, że to była najtrudniejsza scena. Nie mogliśmy kręcić tego jeden do jednego. Musieliśmy nagrać to na zielonych tłach i potem dorabiało się różne rzeczy. Dość długo pracowaliśmy nad tym. Zresztą, potem zajmowała się tym już głównie moja córka, Kasia Adamik. To, co sprawdziło się przy realizacji zdjęć do tej sceny to fakt, że to wszystko dzieje się jakby mimochodem. To trochę jak w tym wierszu Zbigniewa Herberta "Dedal i Ikar" o obrazie "Upadek Ikara" Petera Brueghla. Oracz orze ziemię, ktoś łowi ryby, a gdzieś w rogu obrazu upada Ikar. Tutaj jest podobnie. Na spacer wyszła matka z dzieckiem, jakiś student poszedł do kiosku, a nagle widzimy Jana Palacha, który płonie. Nikt nie rozumie, co się dzieje.

W polskim kinie brakuje tej autentyczności?

Nie mogę krytykować polskiego kina, bo wyszłoby na to, że się wymądrzam. Ale sądzę, że jest za mało ważnych tematów w polskim kinie. Myślę o takich tematach z niedalekiej przeszłości, a są one ważne dlatego, że mówią nam o tym, jacy jesteśmy dzisiaj. I tutaj znowu przyszło mi na myśl porównanie, bo to trochę tak jak przy psychoanalizie. Kiedy się ją przeprowadza, to najczęściej wraca się do okresu dzieciństwa, bo dzięki temu jesteśmy w stanie zrozumieć samych siebie. Nagle odkrywamy, że wszystkie nasze problemy i patologie, jak alkoholizm czy przemoc i agresja wobec innych biorą się z porażek poniesionych w przeszłości.

A jak to się pani zdaniem przekłada na polskie społeczeństwo?

Mam wrażenie, że Polacy nie mogą sobie poradzić z taką bezradnością samopoznawczą - tak bym to ujęła. To widać na wszystkich płaszczyznach - artystycznej, politycznej i obyczajowej. Kino też może mieć sobie na tym polu dużo do zarzucenia.

A "Drogówka"? Oglądała pani? Może Smarzowski ze swoją wyrazistą narracją w filmie przełamuje te schematy?

"Drogówka"? Miałam okazję oglądać tylko dziesięć minut. Czytałam też scenariusz. Wierzę w wielki talent Wojtka Smarzowskiego. Trudno w tej chwili jeszcze oceniać, czy to będzie jeden z jego ważniejszych filmów, czy też nie. Widać, że zainteresowanie jest bardzo duże, ale to było do przewidzenia. Ale czy powie coś ważnego o nas samych, tego nie potrafię ocenić, musiałabym zobaczyć całość.

A udało się pani obejrzeć chociaż fragment filmu "Wałęsa"?

Jeszcze nie. Możliwe, że zobaczę go w tym tygodniu.

Jak pani sądzi, to był dobry pomysł - filmować życie Lecha Wałęsy?

Po pierwsze, trudno robi się filmy o żyjących ludziach. To, że on żyje, jest jakimś problemem w przypadku robienia o nim filmu. Po drugie, Wałęsa dla jednych stał się sztandarem, dla drugich jakąś kloaką. Podziały polityczne spowodowały, że jest postrzegany w zideologizowany sposób. Jedni będą go bronić, drudzy będą go pogrążać. Sam człowiek w tym wszystkim ginie. Podziwiam Wajdę, że się tego podjął. Ale wiem też, że Wajda jest mu wdzięczny. To przeżycie sierpnia było czymś bardzo ważnym w jego życiu i za to należy się Wajdzie pewien rodzaj artystycznego podziwu i szacunku.

Pani stoi po której ze stron? Kim jest dla pani Lech Wałęsa?**Sztandarem czy kloaką?**

Mam ambiwalentny stosunek do Wałęsy. Ale jako bohater filmu wydaje mi się bardzo ciekawy, zwłaszcza dlatego, że jest postacią niejednoznaczną. To taki plebejski bohater, a widzowie takich bohaterów uwielbiają. Dzięki tym wszystkim sprzecznościom wokół Wałęsy można wiele opowiedzieć o jego życiu. Można przy tym zawrzeć w filmie sporo komizmu. To taki czeski bohater, prawda? Można zrobić wielki film o Wałęsie - to nie budzi moich wątpliwości. Nie wiem, czy już teraz może się to udać, ale kiedyś na pewno. To idealny bohater na film.

Z córką, Kasią Adamik pracowała już Pani przy wielu filmach, również - jak pani wcześniej wspomniała - przy "Gorejącym krzewie". Jak wyglądają relacje matka-córka na planie filmowym? Rozumiecie się?

Bez słów. W zasadzie nie muszę prawie nic mówić. Mogę być pewna, że to będzie takie jak chciałam albo lepsze. Mogę z pełnym zaufaniem powierzyć jej najtrudniejsze sceny. Jest to rodzaj porozumienia w pracy nad filmem.

Kiedy jesteśmy na planie jednocześnie, jak przy "Janosiku. Prawdziwej historii", to czasami zdarzają się różnice zdań. Ale kiedy pracujemy na dwie ekipy, to każda robi swoje, wcześniej rozmawiamy, omawiając szczegóły.

A w życiu?

Mamy do siebie zaufanie. Kochamy się, więc staramy się to pełne porozumienie osiągnąć na płaszczyźnie życia prywatnego. Chociaż wydaje mi się, że najłatwiej nam to wychodzi w pracy nad filmem. Myślę, że nasze relacje umacnia to, że razem coś robimy.

Za nami Oscary, więc chciałam jeszcze zapytać o to, jakie były pani zdaniem najlepsze filmy. Zgadza się pani z wyborem Akademii?

Niestety, mi często podobają się takie filmy, które nie mają żadnej nominacji. Duże wrażenie zrobił na mnie "Mistrz" Paula Thomasa Andersona i "Kochankowie z Księżyca" Wesa Andersona. Natomiast spośród tych filmów, które dostały nominację do głównej nagrody, głosowałam na Tarantino, które wprawił mnie w zachwyt.

Za co pani ceni Tarantino?

Niebywałą wolność i fantazję, które czuje się w jego filmach. On prowokuje kino, stwarzając różne światy o wymiarze czysto ludycznym i komicznym zarazem. Jego filmy to dla mnie marzenie o radykalnej sprawiedliwości wobec świata, który nas otacza. Uwielbiam jego filmy. Zawsze dobrze się bawię, oglądając je.

Czytałam, że jednym z pani ulubionych reżyserów jest Michael Haneke.

To prawda. Jego "Miłość" to na pewno jeden z najwybitniejszych filmów tego konkursu. To bardzo optymistyczne, że Amerykanie dali mu aż pięć nominacji. To dość niespotykane.

Może to oznacza nowy trend w światowej kinematografii?

Trudno powiedzieć. Można też inaczej na to spojrzeć. Większość akademików to ludzie wiekowi, więc może po prostu ten film do nich trafił. Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli po jednym roku mówić o trendzie. Ale trzeba przyznać, że rok 2012 obfitował w dobre filmy. Może poza "Miłością" Hanekego nie było filmów wybitnych, ale na pewno były to filmy jak wspomniałam dobre.

Mnie zastanawia to, czy może Amerykanie zaczęli zwracać uwagę na kino europejskie?

Nie, gdyby analizować liczby, to zdecydowanie nie. Oczywiście, troszkę wygląda to lepiej niż w latach ubiegłych. Widownia na obcojęzycznych filmach jest większa niż bywało to kiedyś. Może jest to jakiś powolny trend, ale równie dobrze może to być przypadek.

Pracuje pani teraz nad filmem na podstawie powieści Olgi Tokarczuk pt. "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Czy mogłaby Pani zdradzić naszym Czytelnikom szczegóły?

Mogę na razie powiedzieć jedynie, że mamy pierwszą, już taką zaawansowaną wersję scenariusza. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to na początku przyszłego roku zaczęlibyśmy pracę nad filmem.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

rozmawiała
Kinga Czernichowska

Zobacz inne materiały na MMKrakow.pl


Lodowiska w Krakowie Coke Live MusicKoncerty 2013 w Krakowie
Zoo w Krakowie zimą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto