Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

9 lat temu w cukrowni "Głogów" zginęło 7 osób, winnych nie ma...

Grzegorz Żurawiński
Rzecznik legnickiej prokuratury Leonard Michalak jest przekonany, że przy zgodnych opiniach ekspertów nie ma przesłanek do wznowienia umorzonego śledztwa.
Rzecznik legnickiej prokuratury Leonard Michalak jest przekonany, że przy zgodnych opiniach ekspertów nie ma przesłanek do wznowienia umorzonego śledztwa.
(LEGNICA) To była największa katastrofa przemysłowa lat 90-tych w regionie. W wyniku eksplozji potężnego warnika w cukrowni "Głogów" śmierć poniosło siedmiu pracowników zakładu, dziesięciu zostało okaleczonych.

(LEGNICA) To była największa katastrofa przemysłowa lat 90-tych w regionie. W wyniku eksplozji potężnego warnika w cukrowni "Głogów" śmierć poniosło siedmiu pracowników zakładu, dziesięciu zostało okaleczonych. Eksperci i prokurator szybko i zgodnie uznali, że do wypadku doszło bez czyjejkolwiek winy, na skutek nieprzewidywalnej reakcji chemicznej. Nie wszyscy podzielają ten pogląd. Interwencje sięgnęły ostatnio nawet prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Tymczasem za rok sprawa ewentualnej odpowiedzialności za katastrofę ulegnie przedawnieniu...

Cukrownię "Głogów" wybudowano jeszcze przed II Wojną Światową. Dopiero w latach 80-tych przystąpiono do jej modernizacji tak, by mogła produkować nie tylko tzw. cukier żółty, ale i ten konsumpcyjny, znany wszystkim. Feralny warnik był najważniejszą częścią nowego wydziału, który uruchomiono krótko przed katastrofą.

- Rozruch po modernizacji był prowadzony w sposób bałaganiarski, nieporadny i nieskoordynowany - twierdzi do dziś, ówczesny główny energetyk i szef związku zawodowego pracowników cukrowni, Leszek Wochna.

Nowy wydział (tzw. produktownia) ciągle sprawiał kłopoty, mnożyły się awarie i przestoje, warnik pracował źle i na "pół gwizdka". Związkowcy naciskali na dyrektora, by bardziej zainteresował się produkcją i organizacją pracy w fabryce. Efektem było porozumienie, które podpisano 26 października. Niespełna tydzień później - doszło do tragedii...

- Zbliżał się dzień Wszystkich Świętych i niedziela. Od 30 października do wypadku produktownia pracowała bez nadzoru głównego technologa - wspomina Leszek Wochna.

1 listopada wczesnym popołudniem seria awarii urządzeń warnika sprawiła, że pracownicy nie mogli spuścić z niego gorącej cukrzycy. Kilka godzin później, pół godziny po północy, doszło do eksplozji. Jej siła była tak ogromna, że warnik został rozerwany, a jego ważąca 32 tony część wystartowała jak rakieta; przebiła dach fabryki, przeleciała 80 metrów i głęboko wryła się w wybrukowany fabryczny plac.

Trzy osoby zginęły od razu, cztery kolejne zmarły w szpitalu głównie na skutek potwornych oparzeń spowodowanych gorącym syropem.

4 listopada wojewoda legnicki powołał Komisję Ekspertów dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. To jej ustalenia ze stycznia 1992 roku stały się podstawą do umorzenia śledztwa prowadzonego przez legnicką Prokuraturę Wojewódzką, co nastąpiło w czerwcu tego samego roku.

"Katastrofa wystąpiła w wyniku braku dostatecznej wiedzy, na skutek wystąpienia ciśnienia gazów powstałych w termochemicznej reakcji rozkładu składników cukrzycy" - napisali eksperci.

Bardziej zagadkowe było zachowanie Głównego Inspektora Pracy Tadeusza Sułkowskiego. Bezpośrednio po wypadku dziwiło go, że "mimo realnego zagrożenia nie przerwano produkcji". Te słowa odnotowali w gazetach lokalni dziennikarze. Później zespół GIP radykalnie zmienił zdanie, twierdząc, że "instrukcje technologiczne oraz BHP nie przewidywały opisanego zagrożenia".

- Mieliśmy wrażenie, że świadkowie są typowani przez dyrektora. W dobrym tonie było milczeć o tragedii. Trwa to do dziś, z obawy przed zwolnieniami z pracy - pisał przed rokiem do miesięcznika "Bezpieczeństwo Pracy" Leszek Wochna.

Ryszard Czaplikowski, technik energetyk z Katowic (dziś na emeryturze), o katastrofie dowiedział się, nazajutrz po niej, z telewizji. Znał głogowską cukrownię. Przez dwadzieścia lat prowadził w niej remonty. Ustalenia ekspertów od początku wywołały w nim zdecydowany - i trwający do dzisiaj - sprzeciw.

- To nie niezwykle rzadka i nieznana reakcja chemiczna lecz brak nadzoru i błąd ludzi, którzy - niezgodnie z technologią - doprowadzili do warnika parę wodną pod wysokim ciśnieniem, były przyczyną wybuchu i tragedii - twierdzi uparcie emeryt z Katowic.

Odpowiada mu się grzecznie, ale bez żadnych zobowiązań i konsekwencji.

"Z prawdziwą przyjemnością zapoznałam się z nadesłanymi przez Pana dokumentami; naszemu Krajowi bardzo potrzeba takich ludzi jak Pan, zaangażowanych, pełnych zapału i nie pozwalających sobie na bezczynność w sytuacjach, w których, być może, mogą jeszcze coś zrobić. Nie zajmujemy się ustalaniem odpowiedzialności personalnej za zaistniałe wypadki i nie mamy uprawnień ani możliwości prowadzenia śledztwa w tych sprawach" - napisała Czaplikowskiemu w listopadzie 1997 r. Dyrektor Centralnego Instytutu Ochrony Pracy prof. Danuta Koradecka.

Czaplikowski interweniuje u Prokuratora Generalnego. W lipcu ubiegłego roku Czaplikowski po raz pierwszy zeznaje przed prokuratorem w Legnicy. Powtarza swoją tezę przyczyn wybuchu.

- Główny Inspektor Pracy Tadeusz Sułkowski wiedział, że mam rację, ale chciał ukryć swój błąd, co było zbieżne z celami komisji rządowej - twierdzi do protokołu przesłuchań.

We wrześniu prokurator wzywa byłego przewodniczącego Komisji Ekspertów (aktualnie także emeryta) Antoniego Fornaleka. Ten całkowicie odrzuca hipotezę Czaplikowskiego twierdząc, że w cukrowniach nie doprowadza się do warników pary pod ciśnieniem.

- Czaplikowskiemu już w 1993 roku umożliwiono wejście do głogowskiej cukrowni. Wtedy usłyszał od głównego technologa i w obecności kierownika BHP, że "do hali warników szła rura z parą wysokiego ciśnienia" - twierdzi Leszek Wochna w cytowanej już publikacji.

Tymczasem Antoni Fornalek przekonuje prokuratora, że podobna tajemnicza reakcja chemiczna była przyczyną trzech wybuchów warników na Ukrainie i jednej w Niemczech. W tej sytuacji prokurator w październiku ub.r. stwierdza brak podstaw do wznowienia umorzonego śledztwa.

Ryszard Czaplikowski sięga po - jak mu się wydaje - broń ostateczną. We wrześniu tego roku pisze list do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Odpowiedź jest szybka, po trzech tygodniach, ale znowu przynosi rozczarowanie:

"Uprzejmie wyjaśniamy, że Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej nie nadzoruje działalności Prokuratora Generalnego." - czyta w odpowiedzi z Biura Listów i Opinii Obywatelskich.

Zrezygnowany Ryszard Czaplikowski napisał do nas...


Pominięta hipoteza

Mówiąc najprościej Ryszard Czaplikowski podejrzewa, że w cukrowni samowolnie dokonano przeróbki instalacji, z którą były wyraźne kłopoty. Czyżby feralnego dnia pracownicy przestraszyli się, że cukrzyca w warniku, której nie mogli spuścić na skutek awarii, ulegnie zbryleniu (niczym cement w betoniarce) i postanowili sobie trochę pomóc doprowadzając parę wodną pod ciśnieniem, w efekcie powodując wybuch? To nadal tylko hipoteza...

Kto wie więcej?

Prosimy o kontakt (nawet anonimowy) świadków wydarzeń lub osoby, które znają kulisy katastrofy. Czekamy na listy na adres redakcji w Legnicy pl. Katedralny 2 lub telefony:

Grzegorz Żurawiński (Legnica) 0-601-777-085

Katarzyna Jedynak (Głogów) 0-602-285-446

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 9 lat temu w cukrowni "Głogów" zginęło 7 osób, winnych nie ma... - Wrocław Nasze Miasto

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto