Autor:

2016-10-21, Aktualizacja: 2016-10-21 11:31

Sakwa to machina, która ruszyła jak „pancerny pociąg”

Wchodzą w ciasne i ciemne tunele, przeczesują stare zamki i zarośla. Poszukiwacze z grupy Sakwa zawsze są gotowi na przygodę. Choć odkryli wiele zabytków, wszystkie oddali do muzeów. Zawsze działają w zgodzie z prawem. O ich pracy, odkryciach i pasji, dzięki której mają zajęty każdy weekend, rozmawiamy z eksploratorem Michałem Antczakiem.

Czy grupy poszukiwawcze stały się bardziej znane po historii „złotego pociągu” z Wałbrzycha?

Do dziś z chłopakami z Sakwy śmiejemy się, że historia „złotego pociągu” zaczęła się od nas. Być może wynikła z naszego żartu.

To znaczy?

Co roku jesteśmy zapraszani na Festiwal Tajemnic do zamku Książ w Wałbrzychu. Dwa lata temu robiliśmy tam pokaz i wykład: „Jak szuka się skarbu?” Przyjechały też media i pokazaliśmy, jak działa georadar. Ten wskazał anomalię, która może być pustką, ale równie dobrze szybem do windy wybudowanej przez hitlerowców. Wtedy dla żartów powiedzieliśmy w mediach, że być może odkryliśmy „bursztynową komnatę” albo „złoty pociąg”. To był spontaniczny żart, o którym media wiedziały. Następnego dnia usłyszeliśmy, że właśnie zaczynają się poszukiwania „złotego pociągu”. Ale być może to tylko zbieg okoliczności.

© Stowarzyszenie Sakwa

Zdjęcie Stowarzyszenia Sakwa

Zaczęliście wielką gorączkę złota, ale nic nie udało się znaleźć. Czy „złoty pociąg” to nie jest święty Graal poszukiwaczy?

To nie my zaczęliśmy. Mówię to tylko z naszej perspektywy, punktu widzenia i tego, co było.
„Złoty pociąg” stał się świętym Graalem, ale dla włodarzy miasta Wałbrzycha. Zamek Książ był odwiedzany przez około 250-300 tys. turystów rocznie. Teraz ta liczba zwiększyła się kilkukrotnie. Tam "złoty pociąg" pewnie zakręcił już ze trzy razy (śmiech). Powstał „Browar Złoty Pociąg”, ciasteczka, zapalniczki, a kelnerki ubrane są w specjalne fartuchy z pociągiem.

Turystyka kwitnie. To dobry pomysł na promocję miasta, ale dla poszukiwaczy to trochę dziwne. Sam pomysł uważam jednak za dobry chwyt marketingowy. Podczas apogeum poszukiwań i doniesień medialnych nawet konserwator zabytków widział z „wykresów georadaru” armaty, ale ostatecznie nic nie odkryto. My w tę historię nie wierzyliśmy i nie wierzymy. Mamy inne informacje odnośnie legendy tego pociągu.

Jednak nie o pociągu chcę z Panem dzisiaj rozmawiać. Jako eksploratorzy ze stowarzyszenia Sakwa odkryliście m. in. radziecki samolot, pieczęć antypapieża… Z drugiej strony są wędrówki po podziemiach, tajemnych szlakach. Co wolicie - odkrywanie przedmiotów czy eksplorację?

Nam nie zależy na zyskach, a na rzetelnych badaniach i odkryciach, bo wiemy, że wszystko to, co w ziemi, należy do skarbu państwa i należy to pokazywać. Działamy zgodnie z literą prawa. Dostajemy też pewne obostrzenia, że np. musimy wybrać muzeum, gdzie potencjalne zabytki trafią, uzyskać wszystkie zgody. Chociażby samolot Petlakov, który odkryliśmy w zeszłym roku, już trafił do muzeum, które go zakonserwowało. Zresztą dzięki temu odkryciu powstała tam piękna wystawa.

Pieniądze są chyba dla poszukiwaczy tematem tabu. Sakwa nie dostaje wsparcia od państwa. Jak sobie radzicie?

Od dziesięciu lat działamy za własne pieniądze. Traktujemy to jako przygodę. Od roku jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego, jednak jeszcze nie mieliśmy możliwości skorzystania z jakichkolwiek pieniędzy przeznaczonych na naszą organizację. Jak tylko dostaniemy jakieś fundusze, na pewno wykorzystamy je należycie i nie będą to pieniądze stracone. Wszystko przekażemy na nasze badania i odkrycia dla dobra kultury.

© Stowarzyszenie Sakwa

Zdjęcie Stowarzyszenia Sakwa

Ale to nie jest tanie hobby?

To prawda. Mamy jednak szczęście, że przyciągamy do siebie pozytywnych ludzi, chociażby przedstawicieli firm handlujących supernowoczesnym sprzętem do poszukiwań, w tym georadarami, profesjonalnymi wykrywaczami ramowymi czy urządzeniami elektrooporowymi, jak również magnetometrami protonowymi. Oni mają w sobie żyłkę poszukiwacza. To wspaniali ludzie z całej Polski i niejednokrotnie społecznicy. Natomiast unikamy tych, którzy są nastawieni tylko na zysk, a przeżycie niezapomnianej przygody nie ma dla nich większej wartości.

Jak Państwo, jako profesjonalna grupa poszukiwawcza, reagujecie na takich eksploratorów, którzy zakładają kamerkę go-pro i włamują się do różnych miejsc nocą, odkrywając ich tajemnice?

Wszystko jest dobre, jeśli odbywa się zgodnie z literą prawa i warunkami BHP. Musimy mieć pewność, że nic nam nie spadnie na głowę. Trzeba mieć odpowiednie pozwolenia na tego typu przygodę. Poza tym nie chcemy, żeby zabytki znalezione w takich miejscach były sprzedawane na „czarnym rynku”. Czasem nawet małe odkrycia potrafią "wydatować" okres działalności ludzkiej na tym obszarze. To doskonały i bezcenny materiał dla archeologów.

Jest taki mit, że 10 procent znaleźnego można sobie zostawić. To prawda?

Wszystkie zabytki i to, co znajduje się w ziemi, należą do skarbu państwa. Nagrodę specjalną może ufundować minister kultury. Jednak prawo mówi wyraźnie, że zabytki odnalezione przy pomocy wykrywacza lub innego sprzętu elektronicznego nie podlegają pod jakąkolwiek nagrodę. Poszukiwaczy do ujawniania swoich znalezisk zniechęcają konsekwencje prawne, dlatego zazwyczaj eksploratorzy mogą zapomnieć o odznaczeniach i nagrodach, a co za tym idzie - wiele odnalezionych zabytków nie zostaje ujawnionych.

Szkoda.

Uważam, że prawo powinno delikatnie się zmienić. Tak, by zachęciło pasjonatów do oddawania muzeum artefaktów, które odnajdują.

© Stowarzyszenie Sakwa

Zdjęcie Stowarzyszenia Sakwa

Nie czujecie się pokrzywdzeni? Poza funduszami, także naukowcy z dużym dystansem patrzą na poczynania takich grup jak Wasza.

Czujemy, że przez środowiska konserwatorskie czy archeologiczne jesteśmy postrzegani trochę jak insekt, który wchodzi i czegoś szuka. Z drugiej strony są też wśród nich świetne osoby, które proszą nas o pomoc w badaniach. My jesteśmy stowarzyszeniem, które po prostu jedzie w teren i pomaga w różnorakich odkryciach. Niestety, prawo za nami nie nadąża. Niedługo mamy umówione spotkanie z politykami. Być może po konsultacjach, do których wszystkie strony są chętne, nastąpi nowelizacja tej ustawy.

Słyszałem, że Wasze skrzynki mailowe są zapełnione informacjami o kolejnych miejscach i rzeczach do okrycia.

Sakwa to machina, która ruszyła jak „pancerny pociąg” (śmiech). Gdy odkryliśmy podziemia templariuszy w Ptkanowie (woj. świętokrzyskie), skrzynka mailowa momentalnie zapełniła nam się doniesieniami o podziemiach i tunelach z całej Polski. Innym razem, kiedy odkryliśmy skarb monet, to ludzie pisali o skarbach np. armii Napoleona. Staramy się wszystkie te tematy sprawdzać.


To są w większości prawdziwe historie, czy raczej legendy?

Przed przystąpieniem do działania robimy kwerendę historyczną. Gdy ktoś pisze, że u niego na polu jest skarb, to zostawiamy to sobie na później, jeśli uważamy, że historia może być mało prawdopodobna (to już wychodzi z rozmowy z informatorem). Tam, gdzie są jakieś materiały archiwalne, jest prościej i pewniej. Wtedy mamy mniej więcej 80 proc. prawdopodobieństwa.

A jak wygląda sama praca? Bo domyślam się, że nie wygląda tak, jak w filmach o poszukiwaczach.

Wyjaśnię to na przykładzie. Przed przystąpieniem do poszukiwań podziemia templariuszy zrobiliśmy kwerendę archiwalną. Zajrzeliśmy w księgi kościelne i cofnęliśmy się do roku 1839. Dowiedzieliśmy się, że ówczesny ksiądz wszedł do podziemi, lecz w pewnym momencie zgasła mu świeca. Ta informacja była dla nas motorem napędowym, bo podejrzewamy po prostu, że brakowało tam tlenu. Były zapiski, że wejście do podziemi znajduje się pod dzwonnicą, która została zasypana gruzem. Gdy wywieźliśmy stamtąd trzydzieści wozów ziemi pomieszanej ze szczątkami, które później razem z księdzem pochowaliśmy, okazało się, że w tym miejscu nie ma nic.

© Stowarzyszenie Sakwa

Zdjęcie Stowarzyszenia Sakwa

Naszemu koledze Mariuszowi podczas ekspedycji przyśniło się, że coś tam przegapiliśmy i musimy prześwietlić to miejsce. Wzięliśmy wykrywacz metali i okazało się, że trafiliśmy na skarb monet z okresu Zygmunta III Wazy. Nadal jednak nie znaleźliśmy wejścia. Poprosiliśmy księdza, żeby zapytał o to z ambony i poszukał parafian, którzy być może wiedzą coś na ten temat. Zgłosił się człowiek, który powiedział, gdzie jest wejście do tych podziemi. Okazało się, że było u sióstr zakonnych, kilometr dalej. Znaleźliśmy głęboką sztolnię i jakieś podziemia. W tym roku chcielibyśmy je zabezpieczyć i wejść do nich.

To chyba największa nagroda, odkryć coś zapomnianego przez lata?

Wspaniały jest ten moment, gdy wiemy, że jesteśmy pierwszymi osobami od setek lat, które dotykają artefaktów i namacalnej historii w tym miejscu.


Mają Państwo swój wewnętrzny ranking najbardziej spektakularnych odkryć?

Dla mnie osobiście najciekawszym odkryciem jest radziecki samolot – Petlakov. Odkryliśmy go dzięki suszy. 18 stycznia 1945 rozbił się pod Wyszogrodem. Został zestrzelony przez armię niemiecką, która teoretycznie nie powinna już tam stacjonować. To był lot zwiadowczy. Być może Rosjanie chcieli zniszczyć most. Znaleźliśmy na pokładzie samolotu aparat i oddaliśmy do Instytutu Fotografii, ale okazało się, że załoga nie zdążyła zrobić żadnego zdjęcia. Wyciągnęliśmy ogromną liczbę pozostałości po tym samolocie, w tym trzy sztuki broni osobistej załogi, karabiny pokładowe, silnik, śmigła, a nawet koła tego samolotu. Wszystko to można zobaczyć w Wyszogrodzie w woj. mazowieckim. Potem zidentyfikowaliśmy całą załogę i dotarliśmy do rodziny, która po ponad siedemdziesięciu latach dowiedziała się o losach swoich bliskich. W tym roku, 25 października, odbędzie się pogrzeb załogi.

© Stowarzyszenie Sakwa

Zdjęcie Stowarzyszenia Sakwa

Wyszogród, gdzie trafił samolot, również odnotowuje dość spory napływ turystów do miasta. Powstało tam piękne muzeum z historycznymi artefaktami, po części odnalezionymi przez nas. Można tam zobaczyć np. topór z okresu bitwy pod Grunwaldem czy unikalną, ołowianą plombę, czyli pieczęć, stosowaną do zabezpieczania dokumentów, najpewniej stanowiącą niegdyś własność księcia Bolesława III Płockiego, zwanego Bolkiem.

Ile czasu trwała cała akcja z samolotem?

Ponad rok. Od momentu odkrycia, wydobycia, identyfikacji załogi, a kończąc na pogrzebie i spotkaniu z rodziną. O wszystkich tych wydarzeniach kręcimy film dokumentalny. Będzie trwał godzinę. Jest także ciąg dalszy historii z samolotem. Dziś w tej sprawie zgłaszają się do nas szkoły z całej Polski. Proszą o przeprowadzenie tzw. „lekcji historii w nowym stylu”, która cieszy się ogromnym zainteresowaniem.

A jak do Waszej pasji podchodzą Wasze partnerki?

Cieszymy się, że mamy wyrozumiałe żony i dziewczyny, które pozwalają nam na działanie. Dziękujemy im za to. Te odkrycia są możliwe również dzięki nim. Czujemy się bardziej spokojnie, gdy wiemy, że mamy ich poparcie. One również mają swoje pasje, ale pomagają nam w poszukiwaniach, jak tylko mogą. Obecnie wyruszamy na poszukiwania co weekend. Dostajemy informacje nie tylko z Polski, ale także zza granicy. Mamy nadzieję, że starczy nam życia, żeby sprawdzić choć część tych miejsc, o których wiemy.

© Stowarzyszenie Sakwa

Zdjęcie Stowarzyszenia Sakwa

Rozmawiał Piotr Wróblewski, dziennikarz naszemiasto.pl

Stowarzyszenie Sakwa jest ogólnopolską organizacją pożytku publicznego. W rocznym rozliczeniu skarbowym można jej przekazywać 1% swojego podatku. Działa na terenie całego kraju. Jej przedstawiciele są w Płocku, Krakowie, Sandomierzu, Szczecinie, Warszawie czy Lublinie. Udało się im odkryć kilka tysięcy obiektów, zabytków, tajemnych tras, armatę, krypty Arcybractwa Dobrej Śmierci przy słynnym "oknie papieskim". Szukali również pomieszczeń, w których - według opowieści - znajdują się przykute do ściany szczątki żołnierzy prawdopodobnie z II rozbioru Polski. Co weekend wyruszają na kolejne poszukiwania. Więcej informacji na stronie sakwa.org
  •  Komentarze

Komentarze (0)