Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ziemiański opowiada o Breslau we Wrocławiu

Michał Potocki
Michał Potocki
O krwi wyssanej przez miasto, konfabulacyjnej chorobie i najnowszej książce "Ucieczka z Festung Breslau" rozmawiamy z wrocławskim pisarzem Andrzejem Ziemiańskim.

Andrzej Ziemiański - wrocławski pisarz science fiction i fantasy, autor kilkunastu książek i jednego słuchowiska. Najbardziej znany z trylogii "Achaja" oraz opowiadań zebranych m.in. w tomie "Zapach szkła". Akcja jego najnowszej powieści ''Ucieczka z Festung Breslau" rozgrywa się oczywiście w stolicy Dolnego Śląska.

Pisarz opwiada nam m.in. o krwi wysysanej przez miasto i o tym, jak będzie wyglądał Wrocław za kilkadziesiąt lat.

Najnowsza pana książka ma tytuł "Ucieczka z Festung Breslau", a nie "The Holmes", jak pan wcześniej planował. Dlaczego?

Tak postanowił wydawca. Decyzja poparta była badaniami rynkowymi. Identyczne okładki z różnymi tytułami pokazano ludziom. Badani mieli wskazać te atrakcyjniejszą i ogromna większość wybrała właśnie "Ucieczkę z Festung Breslau".

Czy ten Breslau tak dobrze się sprzedaje, czy ludzie zaczynają po prostu używać częściej tej nazwy?

Bardzo często mi się zdarza używać oryginalnych nazw domów towarowych. Nie mówię nigdy Renoma tylko Wertheim, nie mówię Feniks tylko Barcia Barasch. I tak samo jest z Breslau. Towarzyszyło mi właściwie od początku studiów, kiedy zacząłem konotować, że kiedyś to miasto tak się nazywało. Nazwę Wrocław, choć używaną już wcześniej, wypromowała komunistyczna propaganda, wywodząc ją od Wratislavii. Dla mnie to wszystko jedno. Mogę powiedzieć: "Jestem wrocławianinem" albo "Ich bin ein Breslauer". Dzisiaj nie ma to już żadnych konotacji politycznych.

Czy w swoich książkach sprzedaje pan Wrocław, czy kupuje od niego pomysły?

Nie, nie, nie. To są skomplikowane zależności, gdzie występuje sprzężenie zwrotne. Wrocław mnie wychował, tutaj żyłem, dorastałem, pobierałem nauki. Fascynował mnie od samego początku. Ale nie należę do pisarzy, którzy spędzają tygodnie w archiwach. Nie dociekam dokładnie, co i gdzie się stało, tylko jaka jest aura danego miejsca. Wszystko, co piszę, to jest moja wizja tego miasta, a nie archiwalna fotografia.

Pisarze podpierają się często specjalistami z rożnych dziedzin...

Każdy tak musi robić. Sam budzę czasem kolegów o drugiej czy trzeciej w nocy. Bez tego się nie da pracować, bo można zacząć bzdury wypisywać. A najlepiej nie pchać się na nieznane sobie terytoria. Fachowiec może dopomóc, ale nie zastąpi pisarza. Wolę jak profesjonalista po prostu mi powie, w co mam po prostu nie brnąć.

Na broni podobno się pan dobrze zna?

Jak na pisarza nieźle strzelam. Jeśli chodzi o broń palną, to tak. Wyznaję taką zasadę: nie wolno pisać o tym, o czym człowiek nie ma zielonego pojęcia. Jeżeli ktoś nie strzelał z pistoletu, niech nie opisuje celności i wrażeń. Jeżeli nie skakał ze spadochronem, niech się powstrzyma od opisu takiej sceny.

Pan skakał?

Przy moim pierwszym skoku miałem w głowie trzy podręczniki na ten temat. Jak człowiek skoczy, to zobaczy, że to nie jest tak łatwo wyciągnąć linki przednie, bo są twarde jak druty stalowe. Jak ktoś nie jeździł pojazdem pancernym, też niech nie opisuje, co się w czołgu dzieje, bo tam się nic nie dzieje. W środku nie ma powietrza, nic nie słychać i jest trochę strasznie. Nigdy na przykład nie opisuję owoców morza, bo ich nie cierpię.

Czy powoli przerzuca się pan na kryminały?

W żadnym wypadku. Poza jednym opowiadaniem żadnego kryminału nie stworzyłem. W pewnym sensie można zarzucić Lemowi, że stworzył kryminały, jak "Śledztwo" czy "Katar", a Dostojewski napisał "Zbrodnię i karę". W sumie "Biblia" jest takim kryminałem, zawsze tam kogoś zabiją czy aresztują, dźgają, zbrodnie popełniają. Kryminał moim zdaniem to jest opis jakiejś zbrodni i powolne dochodzenie do tego, kto ją popełnił. W żadnej z moich książek nie jest to kwestia istotna.

Czyli np. w "Zapachu szkła", które zaczyna się od zbrodni, a Marek Hofman przez całe życie próbuje wyjaśnić, co zaszło i zostaje z tego powodu policjantem, kryminału na próżno się dopatrywać?

Ale przecież nie jest wyjaśnione, kto zabił i dlaczego. Nie ma ani słowa na ten temat. Wykonawcy zbrodni są znani, ale nie ma ich mocodawców. Nie jest powiedziane, w jakiej sprawie kazali zabijać ani co chcieli osiągnąć.

Praca policji opisana w tym opowiadaniu jest dość szczegółowo opisana.

Kręciłem kilka lat programy o policji - "Gliniarze, potem "Wrocławscy gliniarze". I wiele wydziałów odwiedzałem osobiście, stąd wiem np. że z raportu policyjnego ciężko się czegoś dowiedzieć.

Chyba lubi pan pisać?

Pisanie to dla mnie choroba konfabulacyjna. To nie jest tak, że pewnego dnia postanowiłem zostać pisarzem. Po prostu muszę pisać. Cierpię na to od dziecka. Nawet jak nie znałem jeszcze liter, to zamęczałem wszystkich historiami, które wymyślałem. Teraz piszę dla siebie.

A jak Wrocław może wyglądać za kilkadziesiąt lat? Czy tak jak przedstawiał go pan w "Autobahn nach Poznań", czyli istny raj. Czy raczej z ogniskami na ulicach, tak jak w "Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła"?

Za kilkadziesiąt lat Wrocławia pewnie nie poznamy. Każde miasto, które żyje, jest jak wampir. Musi wysysać świeżą krew. Wystarczy zobaczyć po młodych ludziach, którzy przyjeżdżają tu na studia i zostają. Miasto wybiera osoby najbardziej agresywne, inteligentne i najlepiej radzące sobie w życiu. Cała reszta jest wypluwana. Jeśliby nie ewoluowało, zamieniłoby się w skansen albo zaczęło pożerać samo siebie. W obu przypadkach oznacza to kres.

A Wrocław za 50 lat?

To jest nie do określenia. Różnica jest dramatyczna, wystarczy spojrzeć, jaki był 50 lat temu. To co pamiętam ze swojego dzieciństwa to szarość i nuda, a z drugiej strony dostęp do książek, porządnej nauki. Teraz na pewno nie miałbym czasu studiować tak dogłębnie, ale też wtedy coś odstręczało mnie od świata, w którym żyłem. A dziś, czuję się jakbym wtedy zamknął oczy i teraz obudził się w raju - wszędzie jakieś superwynalazki, nieprawdopodobne technologie, dostępność dóbr na wyciągnięcie ręki.

Akcja w pana starszych powieściach i opowiadaniach umiejscowiona była w np. w Australii czy na lodowych planetach, a teraz skupił się pan na Wrocławiu.

Nie, kiedyś nie można było pisać o konkretnym miejscu. Tu się jeździło syrenką lub trabantem, a potem odrabiało swoje osiem godzin w pracy i siadało przed telewizorem. Teraz już każdą akcję można umieścić we Wrocławiu. A piszę o tym mieście, bo je znam i kocham.

W "Ucieczce z Festung Breslau" główną postacią jest Dieter Schielke, który ma wiele cech polskiego agenta o pseudonimie Holmes. Poznając postać niemieckiego agenta, trudno nie odnieść wrażenia, że to Ziemiański we własnej osobie.

Dokładnie, nie ma tam innego bohatera. Holmes i Schielke to jest jedna osoba, która ze sobą dyskutuje. Jeden ma pomysły, drugi daje energię.

Czy pan tak jak Schielke ma swojego Holmesa?

To jest wyraźnie opisane w "Ucieczce". Kiedyś, gdy miałem czasem problem do rozwiązania patrzyłem na kolegę, który mi imponował i myślałem, jak on by to zrobił. Teraz pytam sam siebie, jak postąpić. Każdy dobrze wie, co powinien w życiu zrobić, tylko brak mu często energii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto