O ile takie terminy, jak studentka czy dziennikarka wydają się naturalne i nie robią już na nikim większego wrażenia, o tyle psycholożka, filolożka i socjolożka wciąż mają zabarwienie feministyczne. A absolwentki wrocławskiej filologii polskiej (Katarzyna Hołojda, Patrycja Krysiak, Agnieszka Małocha-Krupa, Marta Śleziak) takich nazw do zaproponowania mają o wiele więcej. Skąd ten trend? Wystarczy przypomnieć sobie rozmowę z Joanną Muchą, która zażyczyła sobie, by mówiono o niej "ministra", nie "minister". To, na ile feminatywy (tak w językoznawstwie określa się żeńskie nazwy) rzeczywiście przejdą do języka, pozostaje kwestią dyskusyjną.
„Słownik nazw żeńskich polszczyzny”, bo taki tytuł nosi publikacja, gromadzi ponad 2100 nazw żeńskich określających kobiety: ich zawód, aktywność, pełnioną funkcję, rolę społeczną, cechy indywidualne etc. Autorki zebrały przykłady użycia form żeńskich od II połowy XIX wieku do współczesności, sięgnęły do takich źródeł, jak literatura, prasa, telewizja, internet, wydawnictwa ulotne. Każde hasło zawiera cytat, który dokumentuje wystąpienie danego słowa, a także informację o kontekście, w jakim zostało ono użyte, dane na temat źródła oraz definicję. W historii polskiej leksykografii to pierwszy taki słownik.
Znajdziemy w nim na przykład takie terminy, jak sekserka (kobieta zajmująca się rozpoznawaniem płci piskląt), nawijaczka (kobieta, która obsługuje maszyny fabryczne, takie jak te służące do nawijania taśmy), wyspiarka (mieszkanka wyspy) czy straganiarka (kobieta zajmująca się drobnym handlem).
Jakie jest Wasze zdanie: feminatywy są potrzebne czy sztuczne? Używacie ich na co dzień? Zapraszamy do komentowania.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?