Sabina Radyk przychodzi do Jacka i Aga-tki codziennie od 30 lat. Zawsze na zupę. Karol Maj w Witamince kupuje ciastka firmowe, od zawsze. We wtorki i czwartki w Misiu stołuje się Maria Klemczyńska. Jej ulubioną potrawą są kopytka i ziemniaki z dodatkami. Przychodzi z koleżankami od 10 lat. Janusz Zając wpada do Mewy na oranżadę z PRL-u, która ma smak dzieciństwa...
Walczą o Witaminkę
W ostatnich dniach ważyły się losy cukierni Witaminka w Rynku. Miasto chciało podwyższyć tam czynsz o połowę z obecnych 9 tys. zł. Ostatecznie udało się przedłużyć umowę na wynajem lokalu. Witaminka zostanie w rynku przez najbliższe dwa lata.
Czytaj więcej: WITAMINKA ZOSTAJE NA DWA LATA. ZA PONAD 14 TYS. ZŁ MIESIĘCZNIE
Gdy pisaliśmy, że gmina zamierza podnieść czynsz, a tym samym lokal może zniknąć z mapy miasta, apel w obronie cukierni podpisało w kilka godzin tysiąc osób. Bo to miejsce kultowe. Lokal działa tam od 1960 roku. - Żyjemy dzięki stałym klientom. Przychodzą na polewę czekoladową, od 30 lat z tych samych składników, czy też krem sułtański - wymienia pracownica, Teresa Kazimierowicz.
Pamięta, jak w stanie wojennym ZOMO rzucało petardami w witryny sklepu. - Rozbili nam szybę. Demonstranci po manifestacjach uciekali tu, a właścicielka, Irena Bischof, ubierała ich w fartuchy i mówiła, że to obsługa - mówi pani Teresa.
Tutaj tani barszcz
- O nas też by walczyli - mówi Cecylia Kotlik, właścicielka baru Miś przy ul. Kuźniczej. Kilka lat temu, gdy państwo groziło, że nie będzie dłużej dofinansowywać barów mlecznych, studenci pobliskiego Uniwersytetu Wrocławskiego także zbierali podpisy.
Pieniądze z budżetu państwa dostają też Jacek i Agatka przy Nowym Targu oraz Mewa przy Drobnera. Dlatego we wszystkich tych barach zjemy zupę za złotówkę, 8 pierogów za niecałe trzy złote. Wszędzie możemy wziąć obiad na wynos, wszędzie od lat przychodzą te same osoby, którym kucharki nakładają obiad bez jednego pytania... O Misiu mówią, że jest jak z filmu Barei. Tylko nie ma łyżek przymocowanych łańcuchami do stołu. Aron Staszyński studiuje na drugim roku psychologii społecznej w prywatnej wyższej szkole. Mieszka na Grabiszyńskiej koło FAT-u, ale lubi przychodzić do Misia na jedzenie. - Jest świeże i dobre. Zawsze wybieram coś innego. Ostatnio za pomidorówkę, naleśniki i kompot zapłaciłem 4,7 złotego - mówi.
KTÓRY WROCŁAWSKI BAR MLECZNY JEST NAJLEPSZY?
Jemu to miejsce polecił nauczyciel z liceum w rodzinnej Legnicy. Polonista kiedyś studiował na Uniwersytecie Wrocławskim i gdy wycieczka klasowa jechała do Wrocławia, podpowiedział, żeby szukali Misia, w którym stołował się za młodu. - Cała klasa poszła się najeść, część do fast foodu, a część znalazła Misia. Ci, co wyszli z Misia, byli bardziej zadowoleni - wspomina Aron. Wsiada w samochód i przyjeżdża. Za godzinę parkingu płaci trzy złote - czasem więcej niż na sam obiad.
- Był tu raz Wojciech Cejrowski. Przyszedł na boso, buty postawił obok stolika i zjadł obiad - mówi Cecylia Kotlik z Misia.
Smak oranżady z PRL-u
Magdalena Goździaszek Mewę prowadzi razem z mamą. Widzi zawsze te same twarze ludzi, którzy codziennie jedzą to samo. Pierogi są zawsze o godz. 13, a już wcześniej ludzie na nie czekają. Tak jak na naleśniki, które są wydawane tuż po pierogach. Najwięcej ludzi jest właśnie o 13, ale mimo że jest kolejka do drzwi, zawsze ktoś zwolni miejsce, by ktoś inny sobie usiadł.
Starsi ludzie przychodzą posiedzieć i porozmawiać. To dla nich miejsca spotkań. Są też mamy z dziećmi, studenci, samotni.
- Codziennie jest oranżada. Czerwona, w szklanych butelkach. Ta lepiej idzie niż żółta. Kojarzy się ze smakiem PRL-u - mówi pani Magdalena.
W Jacku i Agatce od 30 lat szefuje Regina Mróz. - Są tacy, co się tu zapoznali, pokochali, a teraz przychodzą z dziećmi - mówi.
Przed barem stoi krasnal nazwany "Chochelka". Pozdrawiają go starsi panowie, którzy przyjeżdżają nawet z Oporowa.
- Amantów przez lata uzbierało nam się na pęczki. Nawet pan Waldek, co i gotuje, i sprząta, i interes oporządza, ma wielbicielki. " Jak pana Waldka widzę, to mam szczęśliwy cały dzień", mówiła taka jedna pani. Słabo słyszała i głośno mówiła. Martwimy się, bo była codziennie, a coś długo ostatnio nie przychodzi. Stali klienci powoli, niestety, umierają. Czasem ktoś nagle nie przyjdzie - mówi pani Regina.
Bywa i strasznie, i śmiesznie. Kilkanaście lat temu pracownica Hali Targowej zostawiła w Jacku i Agatce torbę z kilkoma tysiącami dolarów. Ale utarg się znalazł.
- Lubię, jak czasem wpadnie Zdzisław Smektała, kabareciarz. "Cześć kochana, cho no tu, kawał ci opowiem", mówi - opowiada szefowa kuchni, pani Wiesia. Sabina Radyk, stała klientka, modli się, żeby barów mlecznych nie zabrakło. - Bo takich pierogów, jak pani Wiesia robi, to nikt inny nie ma - mówi.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?