18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Te miejsca to legenda Wrocławia

Weronika Skupin
Miś to miejsce, do którego wciąż przychodzą profesorowie Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy jedli tu jeszcze jako studenci
Miś to miejsce, do którego wciąż przychodzą profesorowie Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy jedli tu jeszcze jako studenci Tomasz Hołod
Miś, Jacek i Agatka, Witaminka, Mewa żyją dzięki stałym klientom, którzy przychodzą tu codziennie od kilkudziesięciu lat. Dlaczego? Sprawdzała Weronika Skupin.

Sabina Radyk przychodzi do Jacka i Aga-tki codziennie od 30 lat. Zawsze na zupę. Karol Maj w Witamince kupuje ciastka firmowe, od zawsze. We wtorki i czwartki w Misiu stołuje się Maria Klemczyńska. Jej ulubioną potrawą są kopytka i ziemniaki z dodatkami. Przychodzi z koleżankami od 10 lat. Janusz Zając wpada do Mewy na oranżadę z PRL-u, która ma smak dzieciństwa...

Walczą o Witaminkę

W ostatnich dniach ważyły się losy cukierni Witaminka w Rynku. Miasto chciało podwyższyć tam czynsz o połowę z obecnych 9 tys. zł. Ostatecznie udało się przedłużyć umowę na wynajem lokalu. Witaminka zostanie w rynku przez najbliższe dwa lata.

Czytaj więcej: WITAMINKA ZOSTAJE NA DWA LATA. ZA PONAD 14 TYS. ZŁ MIESIĘCZNIE

Gdy pisaliśmy, że gmina zamierza podnieść czynsz, a tym samym lokal może zniknąć z mapy miasta, apel w obronie cukierni podpisało w kilka godzin tysiąc osób. Bo to miejsce kultowe. Lokal działa tam od 1960 roku. - Żyjemy dzięki stałym klientom. Przychodzą na polewę czekoladową, od 30 lat z tych samych składników, czy też krem sułtański - wymienia pracownica, Teresa Kazimierowicz.

Pamięta, jak w stanie wojennym ZOMO rzucało petardami w witryny sklepu. - Rozbili nam szybę. Demonstranci po manifestacjach uciekali tu, a właścicielka, Irena Bischof, ubierała ich w fartuchy i mówiła, że to obsługa - mówi pani Teresa.

Tutaj tani barszcz

- O nas też by walczyli - mówi Cecylia Kotlik, właścicielka baru Miś przy ul. Kuźniczej. Kilka lat temu, gdy państwo groziło, że nie będzie dłużej dofinansowywać barów mlecznych, studenci pobliskiego Uniwersytetu Wrocławskiego także zbierali podpisy.

Pieniądze z budżetu państwa dostają też Jacek i Agatka przy Nowym Targu oraz Mewa przy Drobnera. Dlatego we wszystkich tych barach zjemy zupę za złotówkę, 8 pierogów za niecałe trzy złote. Wszędzie możemy wziąć obiad na wynos, wszędzie od lat przychodzą te same osoby, którym kucharki nakładają obiad bez jednego pytania... O Misiu mówią, że jest jak z filmu Barei. Tylko nie ma łyżek przymocowanych łańcuchami do stołu. Aron Staszyński studiuje na drugim roku psychologii społecznej w prywatnej wyższej szkole. Mieszka na Grabiszyńskiej koło FAT-u, ale lubi przychodzić do Misia na jedzenie. - Jest świeże i dobre. Zawsze wybieram coś innego. Ostatnio za pomidorówkę, naleśniki i kompot zapłaciłem 4,7 złotego - mówi.

KTÓRY WROCŁAWSKI BAR MLECZNY JEST NAJLEPSZY?

Jemu to miejsce polecił nauczyciel z liceum w rodzinnej Legnicy. Polonista kiedyś studiował na Uniwersytecie Wrocławskim i gdy wycieczka klasowa jechała do Wrocławia, podpowiedział, żeby szukali Misia, w którym stołował się za młodu. - Cała klasa poszła się najeść, część do fast foodu, a część znalazła Misia. Ci, co wyszli z Misia, byli bardziej zadowoleni - wspomina Aron. Wsiada w samochód i przyjeżdża. Za godzinę parkingu płaci trzy złote - czasem więcej niż na sam obiad.

- Był tu raz Wojciech Cejrowski. Przyszedł na boso, buty postawił obok stolika i zjadł obiad - mówi Cecylia Kotlik z Misia.
Smak oranżady z PRL-u

Magdalena Goździaszek Mewę prowadzi razem z mamą. Widzi zawsze te same twarze ludzi, którzy codziennie jedzą to samo. Pierogi są zawsze o godz. 13, a już wcześniej ludzie na nie czekają. Tak jak na naleśniki, które są wydawane tuż po pierogach. Najwięcej ludzi jest właśnie o 13, ale mimo że jest kolejka do drzwi, zawsze ktoś zwolni miejsce, by ktoś inny sobie usiadł.

Starsi ludzie przychodzą posiedzieć i porozmawiać. To dla nich miejsca spotkań. Są też mamy z dziećmi, studenci, samotni.

- Codziennie jest oranżada. Czerwona, w szklanych butelkach. Ta lepiej idzie niż żółta. Kojarzy się ze smakiem PRL-u - mówi pani Magdalena.

W Jacku i Agatce od 30 lat szefuje Regina Mróz. - Są tacy, co się tu zapoznali, pokochali, a teraz przychodzą z dziećmi - mówi.

Przed barem stoi krasnal nazwany "Chochelka". Pozdrawiają go starsi panowie, którzy przyjeżdżają nawet z Oporowa.

- Amantów przez lata uzbierało nam się na pęczki. Nawet pan Waldek, co i gotuje, i sprząta, i interes oporządza, ma wielbicielki. " Jak pana Waldka widzę, to mam szczęśliwy cały dzień", mówiła taka jedna pani. Słabo słyszała i głośno mówiła. Martwimy się, bo była codziennie, a coś długo ostatnio nie przychodzi. Stali klienci powoli, niestety, umierają. Czasem ktoś nagle nie przyjdzie - mówi pani Regina.

Bywa i strasznie, i śmiesznie. Kilkanaście lat temu pracownica Hali Targowej zostawiła w Jacku i Agatce torbę z kilkoma tysiącami dolarów. Ale utarg się znalazł.

- Lubię, jak czasem wpadnie Zdzisław Smektała, kabareciarz. "Cześć kochana, cho no tu, kawał ci opowiem", mówi - opowiada szefowa kuchni, pani Wiesia. Sabina Radyk, stała klientka, modli się, żeby barów mlecznych nie zabrakło. - Bo takich pierogów, jak pani Wiesia robi, to nikt inny nie ma - mówi.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto