Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Te dziewczyny mają czarne pasy w karate kyokushin

Paweł Witkowski
Wrocławskie zawodniczki karate kyokushin. Od lewej Agata Kaliciak, Alicja Staszczyńska i Anna Brzezicka-Bojda
Wrocławskie zawodniczki karate kyokushin. Od lewej Agata Kaliciak, Alicja Staszczyńska i Anna Brzezicka-Bojda Janusz Wójtowicz
Na zajęciach wylewają siódme poty, a później odczuwają ból nawet we włosach. Jednak nic nie zrazi ich do treningu. Po pracy zrzucają strój naukowca, projektantki mody czy pracownika banku - wkładają kimono i wracają na matę. O wrocławskich karateczkach pisze Paweł Witkowski

Połowa! Przyspiesz! Kiedy skończysz rozgrzewkę? - to ulubione zwroty z treningu jednej z najbardziej utytułowanych zawodniczek Wrocławskiego Klubu Karate Kyokushin Jacka Lamota, Agaty Kaliciak. Na podobną motywację mogą liczyć też pozostałe ćwiczące. Po zajęciach padają ze zmęczenia, zdarza im się nawet płakać, ale nic nie jest w stanie zniechęcić do treningu.

Szkoła - praca - trening
- Oprócz ćwiczeń na macie, mamy zajęcia w siłowni. Najtrudniej było na początku, gdy przyszłam do klubu. Nie miałam siły podnieść najlżejszych ciężarów. Jednak, widząc koleżanki, które dźwigają je bez problemów, czułam, że też dam radę. Chciałam być lepsza i to mnie motywowało - mówi Kaliciak.

Wielokrotna mistrzyni Polski ukończyła wrocławski AWF (specjalność turystyka i rekreacja). Jednak nie znalazła zatrudnienia w wyuczonym zawodzie. Pracuje jako specjalistka do obsługi klientów francuskojęzycznych. Mowa mieszkańców kraju serów i win na tyle jej się spodobała, że poszła na romanistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Jak pogodzić szkołę, pracę i treningi? Przecież przed turniejami ćwiczy się nawet 13 godzin w tygodniu. - Chcieć znaczy móc. Wcześniej też sobie radziłam. Wszystko zależy od odpowiedniej organizacji - uważa.

A co na to jej chłopak? - Dobrze wiedział, na co się pisze - uśmiecha. - Pogodził się z tym i pojawia się na moich zawodach - dodaje. Para poznała się na... jednej z wycieczek. Oboje byli opiekunami grup dziecięcych.

Agata pochodzi z Dańca (woj. opolskie). Treningi karate rozpoczęła w wieku 7 lat. Ojciec woził ją i jej młodszego brata na zajęcia do pobliskiego Tarnowa Opolskiego. - To było coś innego niż zwykły WF. Poczułam tę nutkę orientu, klimatu wschodnich sztuk walki - opowiada.

Do karate przekonała nawet ojca. - Skoro nas woził i już był na miejscu, to postanowił poćwiczyć. I dobrze, bo dzięki temu uniknął większych problemów z kręgosłupem. Tato zdobył nawet brązowy pas - mówi.

Na studia wybrała się do Wrocławia. - Zawsze podobało mi się te miasto. Mój pierwszy sensei Andrzej Ochowicz chwalił stolicę Dolnego Śląska, mówiąc, że tam można dobrze zjeść - uśmiecha się. - Do WKKK zapisałam się dopiero w listopadzie. Znałam senseia Lamota ze zgrupowań kadry. Wzbudzał grozę wśród zawodników z powodu ciężkich treningów. Dlatego długo zwlekałam. Gdy w końcu odważyłam się zapisać, on już pierwszego dnia zapytał: "Gdzie kimono?" i czy nie chcę wejść na matę - wspomina

Naukowiec na macie
Oporów przed zgłoszeniem się na treningi nie miała inna uczestniczka tegorocznych mistrzostw Europy w Antwerpii, Iwona Płowaś. - Do karate trafiłam przez przypadek i późno, bo w wieku 14 lat. Namówiła mnie koleżanka, która bała się sama iść. Gdy poszłam po nią, wystraszona zrezygnowała, i to ja w pojedynkę udałam się na zajęcia - opowiada.

Wcześniej chodziła na tenis stołowy i jazdę konną. O karate wiedziała tyle, co zobaczyła w filmach, które oglądała z tatą. Do treningów przekonała ją filozofia tego sportu. - Możliwość samodoskonalenia się. Wcześniej myślałam, że czarny pas to ostatni etap. Teraz, gdy go zdobyłam, wiem, że to jednak dopiero początek - tłumaczy.

Na studia wybrała fizykę na UWr. Na czwartym roku zdecydowała, że spróbuje jeszcze swoich sił na chemii, w Zespole Ferroelektryków i Ciekłych Kryształów. Nauka wciągnęła ją na tyle, że w poprzednim roku uzyskała tytuł doktora. Jej dyscyplina to chemia fizyczna i teoretyczna. Jak zapewnia, na zajęciach ze studentami nigdy nie musiała wykorzystywać umiejętności nabytych w dojo. - Najwyżej byłam przyłapana, jak podczas rozmowy z przełożonym użyłam określenia "os". To taki zwrot grzecznościowy, którym na macie potwierdzamy zrozumienie polecenia - mówi.

Swojego partnera poznała w WKKK. To Paweł Korus, kilkukrotny medalista mistrzostw Polski. W domu sparingów między sobą nie próbują, ale lubią aktywnie spędzać czas. Na wakacje prędzej wybiorą góry niż plażę.

W sportach walki nieuniknione są drobne, ale widoczne urazy. - Znajomi wiedzą, że trenuję karate, jednak czasem można się spotkać z krzywymi spojrzeniami przechodniów. Kiedyś przez przypadkowe starcie nabawiłam się lima. Gdy szłam za rękę z Pawłem, mijający nas ludzie nieciekawie się w niego wpatrywali - uśmiecha się.

Skąd te siniaki?

Anna Brzezicka-Bojda pracuje w administracji Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. W pracy wszyscy już wiedzą, że Ania uprawia sporty walki. To zresztą ciężko ukryć. - Siniaki na rękach i nogach kobiety kojarzą się jednoznacznie. Kiedyś na korytarzu dostrzegł je dyrektor naszej placówki. Zainteresował się sprawą i zaczął podpytywać koleżanki z pracy, czy u mnie wszystko w porządku. Teraz już wszystko obracamy w żart. Najczęściej dowcipkuje na ten temat mama. Niedawno powiedziała mojemu mężowi: "Nie wpuszczę cię do domu, jak jeszcze raz zrobisz to mojej córce" - mówi karateczka.

Treningi w klubie senseia Lamota zaczęła na studiach. - To był mój powrót do karate. W szkole średniej przerwałam treningi, bo uznałam, że nie poradzę sobie z nauką i zajęciami sportowymi. A tłuszczyk się zbierał. Gdy studiowałam zaocznie socjologię na uniwersytecie, próbowałam aerobiku, ale to nie było to. Wtedy uznałam, że znów spróbuję karate - mówi.

Swoją przygodę z tym sportem zaczęła w rodzinnym Stroniu Śląskim. - Właściwie to nie miałam wyboru. W mojej miejscowości była tylko piłka nożna i karate, a chciałam uprawiać sport. Pójść drogą taty. Wybrałam karate, bo wiadomo, że piłka była dla chłopaków - tłumaczy. Jej ojciec - Józef Brzezicki - to medalista mistrzostw Polski w zapasach, był członkiem kadry narodowej. - Chciałam trenować zapasy, ale tata mi je odradził. Powiedział: "Szkoda mi ciebie. Rozbuduje ci się kark. To raczej nie jest sport dla kobiet" - opowiada.

Ani do karate nie udało się namówić męża - Tomasza Bojdy. - Nawet nie próbowałam. Uważam, że każdy powinien mieć pewien własny obszar życia. Nie można przecież przebywać ze sobą 24 godziny na dobę - mówi. Mimo że oboje pochodzą ze Stronia, poznali się dopiero we Wrocławiu na studiach. Małżeństwem są od trzech lat.

To nie tylko mięśnie
Do karate swojego partnera nie przekonała też Natalia Janocha. - Próbowałam, ale się nie dał. Szkoda, bo chciałabym, żeby też ćwiczył - żałuje najpiękniejsza sportsmenka na Dolnym Śląsku według Czytelników "Gazety Wrocławskiej". To dziwne, że próba się nie powiodła, bo Janocha pracuje jako negocjator telefoniczny w kancelarii prawnej. Z pewnością sztukę negocjacji ma opanowaną jak mało kto. - Tym razem się nie udało - ucina z uśmiechem. Może powinna namówić go przez telefon?

Trenować karate Janocha zaczęła pod wpływem filmu "Amerykanin z Shaolin". Miała wtedy 6 lat. - Na początku byłam trochę zawiedziona, że nie zaczynam od walk w turniejach. Jednak do treningów się nie zraziłam - opowiada. Próbowała też gry w siatkówkę i piłkę nożną. - Przygoda z futbolem skończyła się, gdy wybiłam sobie zęby podczas upadku. To ciekawe, bo mogłoby się wydawać, że prędzej można je stracić podczas sportów walki - mówi.

Z racji urody Natalia na brak powodzenia u płci przeciwnej narzekać nie mogła. - Jest taka opinia, że kobiety uprawiające sporty walki są duże, umięśnione i mało atrakcyjne. To nieprawda. Jak każda kobieta, karateczka lubi założyć sukienkę. I wcale nie czujemy skrępowania. Nie mamy przecież takiej muskulatury jak mężczyźni. A lekko zarysowany mięsień nawet dobrze wygląda - uważa.

Karate i moda
Podobnie twierdzi Alicja Staszczyńska. A stroić się lubi - jest projektantką mody. Skończyła fizjoterapię, ma też tytuł menedżera sportu. Jednak wybrała dziedzinę swojej matki. Obecnie prowadzi z nią firmę. Po ojcu Alicja ma pociąg do adrenaliny. Tato najpierw zaprowadził ją na balet, ale szybko uznali razem, że to nie to. Więc zaczął zabierać ją na karate, na które sam uczęszczał. - Próbowałam też snowboardu, ale mocno się połamałam i zrezygnowałam z tego sportu. Mam spore osiągnięcia w windsurfingu freestyle'owym. A na pewnych zawodach poznałam mojego partnera - opowiada.

Alicji udało się go sprowadzić do Wrocławia, a nawet namówić do trenowania w WKKK. Sama ćwiczyć zaczęła w wieku 7 lat. - Na początku zdarzało się udawać, że boli mnie nóżka, aby się wymigać, ale wkrótce spodobało mi się. Stało się to częścią mojego życia. Odpowiada mi atmosfera i to, że mogę sprawdzić swoje możliwości - twierdzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto