Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tak Śląsk zdobył swoje pierwsze mistrzostwo (ZDJĘCIA)

Jarosław Maliniak*
Minęło 35 lat od chwili, gdy piłkarze Śląska Wrocław po raz pierwszy w historii zapewnili sobie mistrzostwo Polski. Sukcesy naszej drużyny wiążą się ściśle z Władysławem Żmudą, najpierw zawodnikiem, a później trenerem zespołu.

Rok 1977 zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach wrocławskiego sportu. Nasze miasto było wtedy polską stolicą piłki nożnej oraz męskiej koszykówki i piłki ręcznej. Drużyny WKS Śląsk Wrocław wywalczyły tytuły mistrzowskie w aż trzech popularnych dyscyplinach. Jednak to piłkarze stali się prawdziwymi idolami wrocławian.

Władysław Żmuda - z zawodnika trenerem

Pierwsze, najcenniejsze sukcesy piłkarzy Śląska są związane z osobą trenera Władysława Żmudy. Do dziś podkreśla się, że dla Śląska okazał się postacią tej miary, jaką dla reprezentacji był Kazimierz Górski...

Władysław Żmuda urodził się w Rudzie Śląskiej, gdzie występował jako zawodnik miejscowej Slavii. Na jesieni 1962 roku przyszedł do Śląska odbyć służbę wojskową i został w klubie… 15 lat! Do 1971 roku grał na obronie, ale był piłkarzem uniwersalnym, któremu zdarzało się grywać w pomocy czy na skrzydle. Pełnił też funkcję kapitana drużyny (w sezonach 1963/64 i 1964/65). Kiedy drużynę Śląska opuścił czechosłowacki szkoleniowiec Josef Stanko, któryś z kolegów zaproponował, że może Żmuda zostanie trenerem. Miał ku temu kwalifikacje jako absolwent warszawskiej AWF. Już wcześniej w zastępstwie trenera zdarzało mu się prowadzić treningi.

W roli trenera II-ligowego Śląska zadebiutował 8 sierpnia 1971 roku. Od tamtego czasu zaczął budować swój zespół niemal od podstaw. Przede wszystkim nie chciał, żeby zawodnicy trafiali do Śląska jedynie na dwa lata, by po odbyciu służby wojskowej odejść do innego klubu. Sięgał po utalentowanych piłkarzy z lokalnych zespołów wrocławskich i dolnośląskich. Władze klubu chciały ich związać z miastem. Stopniowo tworzyła się zgrana "paczka chłopaków stąd".

Budowanie zespołu i pierwszy medal

Jeszcze w 1971 roku do Śląska trafił utalentowany rezerwowy bramkarz Legii Warszawa, Zygmunt Kalinowski, który zastąpił na tej pozycji Jana Tomaszewskiego (ten ze Śląska przeszedł do Legii). W kolejnym sezonie - 1971/72 - drużyna zaczęła się stabilizować. Do składu doszli obrońca Marian Balcerzak oraz bramkarz reprezentacji juniorów Jacek Wiśniewski. Drużyna zajęła w rozgrywkach II ligi 5. miejsce i powoli zaczęto myśleć poważnie o możliwości powrotu do najwyższej klasy rozgrywek.

W następnym sezonie - 1972/73 - Śląsk powrócił do grona zespołów I ligi (obecnie ekstraklasy). Wtedy też doszli kolejni podstawowi zawodnicy późniejszego mistrza Polski. Józef Kwiatkowski przyszedł z Zagłębia Wałbrzych, rozpoczynając przy okazji studia we Wrocławiu. Niezwykle trafne było pozyskanie znakomitego pomocnika Arki Gdynia Jana Erlicha. Operatywnością wykazali się też działacze wojskowych, ściągając z Górnika Wałbrzych braci Ireneusza i Zygmunta Garłowskich. W drużynie grali już też Mieczysław Kopycki i Zdzisław Rybotycki, a Janusz Sybis, zdobywając 14 bramek, został królem strzelców II ligi.

Prawdziwym majstersztykiem było ściągnięcie z Zagłębia Wałbrzych Tadeusza Pawłowskiego. Do rywalizacji o jego pozyskanie włączyli się potentaci polskiej ligi - Górnik Zabrze, najbogatszy klub w polskiej lidze, oraz ŁKS Łódź pod wodzą Kazimierza Górskiego. Do tej rywalizacji wmieszał się także Śląsk, który okazał się najskuteczniejszy. Działacze wrocławskiego klubu przy wsparciu KW PZPR przyjechali do Wałbrzycha z torbą pieniędzy i pozwoleniem na przejście do WKS. W ten sposób Pawłowski został piłkarzem Śląska, dla którego wraz z Sybisem strzelił najwięcej bramek w historii klubu i jest jednym z jego najlepszych zawodników w dziejach.

Równie spektakularne było zatrudnienie Władysława Żmu-dy II (piłkarza) i "wyrwanie go" z Gwardii Warszawa. Po mistrzostwach świata w RFN w 1974 roku Żmuda był już prawdziwą gwiazdą. W Śląsku zadebiutował wiosną 1975 roku, a jego pierwszy występ przeciw Pogoni Szczecin oglądał na Stadionie Olimpijskim nadkomplet ponad 55 tys. widzów! Do dziś jest to rekord frekwencji w historii klubu.

Sezon 1974/75 okazał się przełomowy. Śląsk zajął 3. miejsce, które oprócz brązowych medali mistrzostw Polski gwarantowały udział w rozgrywkach o Puchar UEFA. Drużynę po raz pierwszy czekała rywalizacja na arenie międzynarodowej. Po zakończeniu rozgrywek ligowych Śląsk został zgłoszony do Pucharu Lata, trafiając do jednej grupy z Admirą Wacker Wiedeń, szwedzkim Atvidaberg FF i niemieckim MSV Duisburg. Była to świetna okazja do przetarcia się i zdobycia potrzebnego doświadczenia. Prawdziwym odkryciem tych meczów byli obrońcy Henryk Kowalczyk i Krzysztof Karpiński oraz napastnik Mieczysław Olesiak, którzy przebojem wdarli się do składu pierwszej drużyny.

Debiut w europejskich pucharach

Pierwszym przeciwnikiem wrocławian w Pucharze UEFA był szwedzki zespół GAIS Göteborg. W Szwecji WKS uległ 1:2, natomiast w rewanżu - po niezwykle emocjonującym meczu we Wrocławiu - zwyciężył 4:2 i awansował. Bohaterem meczu z GAIS był niewątpliwie Janusz Sybis, który strzelając kolejne trzy bramki, popisał się klasycznym hat trickiem.

Na nic jednak by się to nie zdało, gdyby nie decydująca bramka Pawłowskiego na 5 minut przed końcem spotkania. Wyczyn to nie lada, bo Pawłowski rozegrał cały mecz ze złamaną ręką! Po prostu ukrył opatrunek pod długim rękawem i na dodatek zdobył bramkę na wagę awansu. Sybis wspomina, jak w ferworze walki był tak zdezorientowany, że stracił rachubę, ile bramek potrzeba było do awansu. Podbiegł do linii bocznej, krzycząc: - Panowie, ile jeszcze potrzebujemy goli?
- Jasiu, wal ile wlezie. Musimy awansować - usłyszał w odpowiedzi.

Kolejnym przeciwnikiem był belgijski Royal Antwerp FC. To już przeciwnik z klasą, prowadzony przez słynnego trenera Guy Thysa. Za bank informacji o przeciwnikach służył Włodzimierz Lubański, grający w tamtejszej lidze. We Wrocławiu nie mógł zagrać Sybis, bo miał kontuzjowaną rękę, a Śląsk tylko zremisował 1:1. W Antwerpii duet Sybis - Pawłowski wbił Belgom dwa gole, a oni odpowiedzieli zaledwie jednym. Sybis strzelił jedną z najpiękniejszych bramek w karierze, a drużyna zagrała jeden z najlepszych meczów w europejskich pucharach.

W trzeciej rundzie losowanie przyniosło konfrontację z jednym z najlepszych zespołów Europy - Liverpool FC. Przyjazd do Polski The Reds był wielkim wydarzeniem. We Wrocławiu panowała atmosfera prawdziwego święta. Wszystkie tramwaje jadące w kierunku Sępolna były obwieszone winogronami ludzi.
26 listopada 1975 roku temperatura we Wrocławiu spadła poniżej minus 10 stopni, ale atmosfera na Stadionie Olimpijskim była nader gorąca. Już na 5 godzin przed meczem rozgrzewano się śpiewami. 50-tysięczny obiekt wypełniony był raczej ponad miarę. W tej konfrontacji Śląsk nie miał żadnych szans. Przed meczem trener Żmuda miał dylemat, czy zdjąć warstwę śniegu z boiska, czy ją pozostawić. Śnieg usunięto, lecz murawa była śliska i zmrożona. Wtedy okazało się, że Anglicy dysponowali specjalnymi butami do takiej nawierzchni. - Myśmy o takich nie mieli pojęcia - wspomina Janusz Sybis.

Różnica w sprzęcie tego dnia była zatrważająca. Śląsk uległ 1:2, a bramkę dla Wyspiarzy strzelił John Toshack, który jeszcze raz miał powrócić na tę arenę w 1987 roku jako trener Realu Sociedad San Sebastian.

W meczu rewanżowym 10 grudnia 1975 roku Liverpool na Anfield Road już ze swoją największą gwiazdą - Kevinem Keeganem - dopełnił formalności i łatwo wygrał 3:0. W ten sposób zakończyła się debiutancka przygoda WKS-u w europejskich pucharach.

Puchar Polski jest nasz!

W sezonie 1975/76 po pierwszych nieudanych ligowych meczach rundy rewanżowej pojawiło się hasło: "nastawiamy się na zdobycie Pucharu Polski". Drużyna przy pełnej mobilizacji awansowała do finału, w którym miała się zmierzyć z faworyzowaną Stalą Mielec. To drużyna Laty, Kasperczaka i Domarskiego miała podobno więcej atutów.

Wszystkie oczy piłkarskiej Polski skierowane były na Stadion Wojska Polskiego w Warszawie, gdzie w pierwszomajowe popołudnie 1976 roku sędzia Alojzy Jarguz miał dać sygnał do rozpoczęcia XXII finału Pucharu Polski. Śląsk, całkowicie zaskakując rywali, odniósł zasłużone zwycięstwo 2:0. Po końcowym gwizdku zapanowała wielka radość z historycznego sukcesu. Po odegraniu przez orkiestrę wojskową hymnu narodowego, kapitan Zygmunt Garłowski odebrał okazały puchar z rąk prezesa PZPN Jana Maja. Później podszedł z nim do sektora fanów Śląska, choć nie było to takie proste, bo puchar był tak ciężki, że ledwo go trzymał. Kibice Śląska sprzymierzeni z fanami Legii odśpiewali drużynie Śląska "Sto lat". Wzruszony trener Władysław Żmuda serdecznie wyściskał swoich piłkarzy, a Władysław Kasiński - wyróżniający się posturą kierownik drużyny, popularny "Kasza" - uśmiechając się od ucha do ucha, biegał z talerzem pokrojonych cytryn, którymi troskliwie karmił zwycięzców.

Janusz Sybis wspomina po latach jeszcze jedną anegdotę. Kiedy piłkarze wracali ze stolicy, przysiadł się do niego I sekretarz KW PZPR Ludwik Drożdż, po czym niespodziewanie zapytał: - Macie, Sybis, jakiś problem? Moglibyśmy wam jakoś pomóc?

Długo się nie zastanawiał i odparł, że przydałby mu się jakiś kąt do założenia rodziny. Kilkanaście tygodni później Sybis opuścił kawalerkę przy pl. Pereca i wprowadził się do przytulnego mieszkania w centrum Wrocławia. Zdobywcy Pucharu Polski zostali przyjęci przez dowódcę Śląskiego Okręgu Wojskowego gen. dyw. Henryka Rapacewicza, a po jakimś czasie osobiście z gratulacjami przyjechał gen. Jaruzelski. - Takich ludzi nam trzeba - stwierdził generał, poklepując Sybisa po plecach. Nazwiska piłkarzy znał wtedy cały Wrocław. Rozdawali autografy, chodzili na spotkania do szkół. W ówczesnej rzeczywistości nie mogli raczej narzekać na brak finansów. Pod koniec miesiąca otrzymywali wynagrodzenie w klubie. Sybis wspomina, że był fikcyjnie zatrudniony w kilku wrocławskich zakładach pracy. Zarówno w zarządzie klubu, jak i na trybunach można było spotkać dyrektorów największych wrocławskich przedsiębiorstw - Archimedesa, Hutmenu itd. Wtedy naprawdę dużo mogli i bardzo im zależało na Śląsku.

Ludwik Drożdż pojawiał się nie tylko na meczach Śląska, ale bywał nawet na treningach drużyny. Także generałowie ze Śląskiego Okręgu Wojskowego byli bardzo dumni z drużyny. Do historii przeszło już słynne powiedzenie, że Żmuda jest dla nich droższy niż czołg (chodziło o piłkarza).
Indonezyjska wyprawa

Po zakończeniu sezonu 1975/76 nadeszła dość nieoczekiwana propozycja z PZPN, żeby Śląsk wziął udział w tournee po… Indonezji. Śląsk był pierwszym polskim zespołem, który odwiedził Indonezję i ten rejon świata w ogóle. Podróż była niezwykle wyczerpująca. 13 tys. km ekipa przemierzyła w 26 godzin lotu z przesiadkami w Kopenhadze, Taszkiencie i Bangoku. Wrocławianie wyruszyli 18 czerwca 1976 roku, a wrócili do Polski 4 lipca. W tym czasie rozegrali cztery mecze. Najpierw pokonali indonezyjskich ligowców - 3:0 z Surabayą i 4:2 z Pimi Medan.

Najtrudniejszym przeciwnikiem była mocna ekipa angielska Stoke City z Peterem Shiltonem w bramce. Śląsk dość pechowo uległ 0:1, bo Kwiatkowski seryjnie trafiał w słupki i poprzeczkę Anglików. Mecz rozegrany wieczorem przy sztucznym świetle obserwowało 40 tys. widzów! Na koniec wojskowi pokonali 2:0 po golach Janusza Sybisa reprezentację Indonezji.

Miejscowa prasa rozpisywała się o polskiej drużynie. Podczas powrotu nie obyło się bez przygód. W niezwykle konserwatywnym Singapurze dopatrzono się zbyt długich włosów u kilku piłkarzy. Sporo czasu zajęło wytłumaczenie, że to nie hipisi i rewolucjoniści. Również pamiątkowe mieczyki dawnych wojowników jawajskich także budziły wątpliwości, ponieważ uznano to za nielegalny przywóz broni.

Mistrzowski sezon 1976/77

Już pierwszy mecz sezonu, rozegrany 22 sierpnia 1976 roku w Mielcu ze Stalą, pokazał, że Śląsk będzie groźny dla wszystkich (1:1). W 4. kolejce Śląsk rozegrał kapitalny mecz w Łodzi z ŁKS, z którym wygrał 3:2. Było to jedno z bardziej wartościowych zwycięstw - drużyna ŁKS zakończyła rundę jesienną na fotelu lidera, a Śląsk był jedynym zespołem, który z nimi wygrał.

W kolejnych spotkaniach Śląsk bez problemu wygrał z Górnikiem Zabrze 2:0 i poniósł pierwszą porażkę w rundzie jesiennej z ulubieńcami Edwarda Gierka - Zagłębiem Sosnowiec (1:2). A wszystko przez… pocałunek Sybisa! Popularny "Mały", zwany też przez niektórych "Cypiskiem", w jednym z wywiadów opowiadał, jak to robi pewne rzeczy "na wszelki wypadek". Przesądy Sybisa polegały na tym, że jeżeli jadąc samochodem na mecz, zabierał ze sobą tylko kolegę z obrony Krzysztofa Karpińskiego, to drużyna wygrywała. Jeśli wsiadł jeszcze ktoś trzeci, zespół tracił punkty. Podobnie wyglądało to z pocałunkami żony na szczęście. Pan Janusz bronił się przed nimi jak mógł. W końcu skapitulował przed wyjazdem do Sosnowca. Oczywiście Śląsk przegrał...

Nadszedł czas pokonania pierwszej przeszkody w rozgrywkach Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Śląsk szczęśliwie wylosował maltański zespół Floriana La Valetta. 23 września na The Stadium Gzira w Sliemie, na którym nie było nawet źdźbła trawy, a jedynie gruba warstwa ugniecionego piasku, Śląsk, grając bez Żmudy i Erlicha, pokonał maltańczyków 4:1. Zresztą gospodarze celowo opóźnili mecz i ociągali się z wyjściem na rozgrzewkę, bo czekali, aż ich bramkarz… wróci z pracy.

W rewanżu 29 września bez większego wysiłku pokonali Florianę 2:0. Maltańczycy po meczu byli wyjątkowo uradowani. Przyzwyczajeni do tęgiego lania w meczach wyjazdowych, doznali nikłej porażki. W jednym z sektorów Stadionu Olimpijskiego wykrzykiwano: - Brawo Malta! To dodawało im otuchy, a dodatkową przyjemność sprawiała gra na "takim zielonym dywanie". Zaskoczyła ich też polska gościnność. Do La Valletty zawieźli olbrzymi tort z napisem "Od Śląska dla Floriany", który wykonał sympatyk piłki i mistrz cukiernik Kazimierz Majda.

Piłkarze Śląska nie zamierzali zwalniać tempa i w ligowych wojskowych derbach nie dali żadnych szans warszawskiej Legii (2:1). Dłuższą przerwę w lidze Śląsk wykorzystał do odpowiedniego przygotowania się do meczów z kolejnym przeciwnikiem w II rundzie PEZP - Bohemiansem Dublin. Pewne i wysokie zwycięstwo 3:0, uzyskane 20 października na Stadionie Olimpijskim, mogło być bardziej okazałe. 3 listopada na stadionie Dalymount w Dublinie Śląsk po bramce Pawłowskiego pogrążył gospodarzy i ponownie wygrał z Bohe-miansem 1:0. Wrocławski zespół znalazł się w ósemce najlepszych drużyn PEZP.

Po wyjazdowej wygranej z Szombierkami w Bytomiu (1:0) kolejne spotkanie we Wrocławiu z drużyną ROW Rybnik było niespodziewanie emocjonujące (3:2) i … historyczne, bowiem po tym meczu WKS Śląsk Wrocław po raz pierwszy w swej historii został samodzielnym liderem ekstraklasy. Ale w końcówce rundy drużynę wrocławską dopadł kryzys. Najpierw uległa w Chorzowie Ruchowi (1:3), po czym wygrała nieznacznie (1:0) u siebie z outsiderem Lechem Poznań, by zakończyć rundę jesienną pogromem w Krakowie (0:5). Faktem jest, że ulubieńcy Wrocławia grali bez kontuzjowanych Kalinowskiego, Żmudy, Kowalczyka i Sybisa, a z kolei Wisła rozegrała kapitalny mecz. Tym niemniej po tej wpadce Śląsk był na półmetku rozgrywek wiceliderem.

Włoska przygoda

Już 11 stycznia 1977 roku Śląsk poznał rywali w ćwierćfinale PEZP. W walce o półfinał tych rozgrywek przyszło się zmierzyć z włoskim SC Napoli. Odtąd zawodnicy musieli myśleć zarówno o lidze, jak i Włochach. Już po raz piąty z rzędu drużyna WKS przygotowywała się do wiosennego sezonu w ośrodku w Kirach koło Zakopanego.

W przerwie zimowej zrodziła się ciekawa inicjatywa dotycząca hymnu klubowego. W styczniu 1977 roku ogłoszono konkurs "Jestem kibicem WKS Śląsk". Kibice śpiewali do tej pory różne piosenki (najpopularniejsza brzmiała: "Śląsku, Śląsku ty nasz, pokaż światu, jak w piłkę grasz"), ale klub hymnu do tej pory nie miał. Konkurs rozstrzygnięto jeszcze przed rundą rewanżową i zwycięska piosenka "Serce kibica" (słowa Ryszard Wojtyłło, muzyka Wincenty Bobrowicz, obaj z Impartu) miała stać się nowym hymnem, którego refren brzmiał: "Wojskowi gola, gola wojskowi… Gol! Gol! Gol! Gdy nasi grają, wszyscy śpiewają: Niech żyje Śląsk".
W pierwszym spotkaniu wiosny Śląsk zdał egzamin przed pucharami, pokonując Stal Mielec 1:0, a mecz ten oglądał II trener Napoli, Rosario Rivellino. 2 marca o godz. 15 rozpoczął się mecz, który pozostawił duży niedosyt wśród graczy i fanów wrocławskiej drużyny. Savoldi (najdroższy piłkarz Włoch), Juliano, Chiarugi czy też weteran Burgnich postawili piłkarzom z Wrocławia mur nie do przebicia, jeszcze raz potwierdzając, dlaczego słynne "catenaccio" jest włoskim wynalazkiem. Wynik 0:0 mógł zadowolić tylko Włochów, którzy nie kryli radości z uzyskanego rezultatu.

Po tym meczu graczy wrocławskich dopadł kryzys formy (0:2 z Arką w Gdyni i aż 0:4 z Widzewem w Łodzi). Krótko mówiąc, katastrofa przed rewanżem. Do Neapolu ekipa dotarła czarterowym iłem-18 w niespełna 3 godziny, po czym została zakwaterowana w nowo- czesnym hotelu Terme, niedaleko stadionu. Wojskowi rządzący klubem pozwolili każdemu zabrać osobę towarzyszącą, aby zadbać o jak najlepsze samopoczucie piłkarzy.

Kłopoty kadrowe

Jednak towarzystwo żon i narzeczonych przyniosło raczej skutek odwrotny. Na dodatek dwaj kluczowi gracze Śląska nie byli na dobrą sprawę zdatni do gry. Sybis odczuwał skutki kontuzji, jakiej doznał w meczu ligowym z Widzewem i nie był w stanie grać na swoim normalnym poziomie. Drugie nieszczęście to ostra angina Pawłowskiego, który wylądował w łóżku. Na dodatek nie miał pod ręką "Słonecznego brzegu" (był to bułgarski winiak, który służył do leczenia anginy domowymi sposobami), który już raz mu dopomógł.

Przed meczem z Liverpoolem popularny "Tedi" też miał anginę i wtedy "Słoneczny brzeg" postawił go na nogi. I wreszcie problem trzeci. Zamiast koncentrować się na meczu, wszyscy… buszowali po sklepach. We Włoszech było tanie złoto, po które ganiali przybysze zza żelaznej kurtyny. Tak więc miejscowi "tifosi" (na czele ze słynnym, chyba 300-kilogramowym Sera-fino, królem neapolitańskich kibiców) mieli powody do radości. 16 marca 1977 roku na stadionie San Paolo w Neapolu Śląsk przegrał 2:0.

- Włosi byli do ogrania, mieliśmy po tamtym dwumeczu straszny niedosyt - wspomina Sybis. Również Pawłowski najbardziej żałuje europejskich pucharów. On też uważa, że mogli w nich osiągnąć wtedy dużo więcej: - Zaważyła nasza komunistyczna mentalność. Za granicę jechaliśmy stłamszeni, przestraszeni, jak ubodzy krewni. Człowiek słyszał tylko "tego nie dotykaj, tego nie ruszaj, uważaj, bo kontrola celna itp.". A każdy z nas chciał coś "ugrać" na takim wyjeździe. Jeden sprzedał wódkę, drugi kryształy. Jeszcze inny chciał coś kupić dla rodziny. Mecze schodziły na dalszy plan.

Po serii niepowodzeń Śląsk się otrząsnął, po czym nastąpiła wspaniała seria wojskowych, którzy wygrali 5 meczów z rzędu! Po zwycięstwie nad Zagłębiem Sosnowiec (2:0) ograli w Szczecinie Pogoń (2:1). Był to kluczowy moment rozgrywek. Wtedy właśnie zespół naprawdę uwierzył, że może zakończyć rywalizację na 1. miejscu, co potwierdził kolejny mecz w Warszawie, w którym odniósł zwycięstwo nad Legią (1:0). Zespół z Opo-rowskiej objął prowadzenie w ekstraklasie, którego już nie oddał do końca.

Mistrzowie z Wrocławia

Do historii wrocławskiego klubu przeszła data 18 maja 1977 roku. Śląsk grał wyjazdowe spotkanie z ROW-em w Rybniku i zdobył tytuł mistrzów Polski. Jednak sam mecz miał swoją dramaturgię i obfitował w zwroty akcji. Drużyna miejscowych objęła prowadzenie po przerwie 1:0, lecz Śląsk po 4 minutach wyrównał. Sytuacja zmieniła się, gdy spiker ogłosił, że najgroźniejszy rywal wrocławian - Górnik Zabrze - poniósł porażkę w Sosnowcu. W takiej sytuacji wygrana zapewniłaby Śląskowi tytuł już na dwie kolejki przed zakończeniem rozgrywek.

Na 5 minut przed końcem spotkania Sybis podał do Kwiatkowskiego, który umieścił piłkę w siatce. Po końcowym gwizdku sędziego zapanowała wielka radość drużyny gości. Do Rybnika udało się kilkuset najwierniejszych kibiców Śląska, którzy po meczu znieśli na rękach piłkarzy z boiska. W górę podrzucano trenerów i opiekunów drużyny. W drodze powrotnej ekipa Śląska zatrzymała się na kolację w gliwickiej restauracji Piast, gdzie śląska orkiestra dęta odegrała na jej cześć "Sto lat". Najwierniejsi kibice czekali na drużynę przed domkiem klubowym. Wspólna feta trwała do drugiej w nocy. Nazajutrz gratulacje płynęły do klubu z całej Polski.
W pożegnalnym meczu sezonu u siebie drużyna nowego mistrza Polski pokonała chorzowski Ruch 2:0. Atmosfera na Stadionie Olimpijskim była wspaniała. Były chóralne śpiewy z życzeniami "Sto lat", reprezentacyjna orkiestra Śląskiego Okręgu Wojskowego oraz torty dla obu drużyn ufundowane tradycyjnie przez Kazimierza Majdę. Piłkarze Ruchu wyszli na boisko z kwiatkami, które wręczyli swoim rywalom.

Jednak prawdziwą ozdobą tego meczu była bramka Janusza Sybisa. Do dziś wielu kibiców twierdzi, że była to najpiękniejsza bramka w dziejach klubu. Sybis najpierw strzelił przewrotką w słupek, po czym błyskawicznie poderwał się i kozłującą piłkę wepchnął głową do bramki, co wprawiło kibiców na trybunach w prawdziwą ekstazę. 25 maja 1977 roku w ostatniej kolejce sezonu Śląsk przegrał w Poznaniu z Lechem 0:2. Dla wrocławian mecz ten nie miał już żadnego znaczenia, natomiast Kolejorz dzięki zwycięstwu utrzymał się w lidze.

Chwała bohaterom

Drużyna Śląska grała przez cały sezon bardzo równo. Kluczem do sukcesów był też stabilny skład. Zawodnicy, grając przez wiele lat razem, znali się jak przysłowiowe łyse konie. Towarzysko też tworzyli zgraną paczkę.

- Chodziliśmy do Pałacyku na studenckie dyskoteki. Tam byliśmy jako tako anonimowi. Bywaliśmy też razem w lokalach, ale właściwie nie było nas w nich widać, bo przesiadywaliśmy zwykle na zapleczach. Nie chcieliśmy, żeby kibice dzwonili do klubu z informacją: "znowu imprezują" - tłumaczy Tadeusz Pawłowski.

Po zdobyciu mistrzostwa cała ekipa świętowała sukces w ośrodku wojskowym w Czer-wieńsku. Z gratulacjami przyjechał sam Jaruzelski, ówczesny szef MON-u. Z kolei 15 czerwca przebywający we Wrocławiu I sekretarz KC PZPR Edward Gierek spotkał się z kapitanami mistrzowskich drużyn Śląska (Zygmunt Garłowski, Andrzej Sokołowski, Ryszard Białowąs), którzy wręczyli mu piłki z pamiątkową dedykacją i podpisami członków swoich zespołów…

*Autor jest historykiem, pracownikiem Ośrodka "Pamięć i Przyszłość" we Wrocławiu

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto