Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sekielski i Morozowski: Dobrze nam płacą

Redakcja
Być może polowali na TVN, a złapali Weronikę Marczuk-Pazurę - mówią w wywiadzie Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski z programu "Teraz My".

Panowie, lubicie sobie publicznie dokuczać, droczyć się ze sobą, co widać na wizji. To zagrywki reżyserowane czy naturalne reakcje?

Tomasz Sekielski:
– Nasz program powstał, bo często się z Andrzejem spieraliśmy publicznie i wtedy na korytarzach TVN zbierała się wokół nas grupka ludzi. Widząc to, szef TVN 24, wpadł na pomysł, aby nasze kłótnie przenieść na wizję. Uznał, że to będzie ciekawe. I tak się stało. Oczywiście im dłużej ze sobą pracujemy i bardziej się dotarliśmy, tych sporów jest coraz mniej.

Andrzej Morozowski: – Byłoby szaleństwem tracić czas antenowy na popisywanie się elokwencją. Ale czasem dawne przyzwyczajenia biorą górę i skaczemy na siebie. Oczywiście, nie mamy rozpisanych ról, że ja w piątej minucie mówię to, a ty w ósmej tamto.

TS:
– Praca w duecie to codzienne kompromisy. Raz ustępuje Andrzej, raz ja. On jest partnerem, z którym trzeba się liczyć i z którym ja chcę się liczyć. Choć były sytuacje w naszym związku, że trzaskaliśmy drzwiami...

Kto trzasnął?

TS: – Ja. Trzasnąłem, aż się tynk posypał. I sobie poszedłem.

O co poszło?

AM: – Nie pamiętamy już.

Obaj? Nie wierzę.

AM: – Naprawdę, nie pamiętamy.

O poglądy? O sprawy warsztatowe? O to, jak ukąsić tego czy innego polityka?
TS: – Pewnie o jakieś sprawy warsztatowe. To był moment, kiedy trzeba było wyjść, by nie doszło do jeszcze większej eskalacji konfliktu. W stacji zapanowało przerażenie, że programu nie będzie. Po kilku godzinach, gdy obaj się uspokoiliśmy, wróciłem i razem zrobiliśmy superprogram.

A czy prywatnie, po programie, przyjaźnicie się? Robicie sobie prezenty, jeździcie razem na wakacje, zapraszacie na imieniny?
AM:
– Oczywiście, że się przyjaźnimy. Ja niedawno byłem na działce u Tomka z całą rodziną. Na Podlasiu sobie wyszykował działkę.

Który z was jest bardziej pracowity?

– .....

AM: – I tu zapadła długa, wymowna cisza... Obaj ciężko pracujemy. To się wydaje, że jak mamy program raz w tygodniu, to jest luz, ale przecież taki program to ogrom przygotowań, zbierania materiału, rozmów, omawiania wariantów.

Duży macie sztab?

AM: – 8 osób.

A macie jakiś tajny kod? Przekazujecie sobie podczas programu jakieś znaki? Kopiecie się pod stołem?

AM: - Kiedyś w "Prześwietleniu” siedzieliśmy koło siebie, więc się mogliśmy szturchać. Teraz czasem wykonujemy różne ruchy palcami. Które znaczą: kończ, daj jemu głos, nie przeszkadzaj, pomóż... No i wzrokiem się czasem piorunujemy.

TS:
– Bo bywają sytuacje, że jeden z nas się zagalopuje i tak pa-ta-taj-pa-ta-taj...gada i gada.

Promujecie swoją książkę "Piękna dwudziestoletnia. 12 rozmów o wolnej Polsce”. Tytuł nawiązuje do "Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłaski. A ile wy mieliście lat, gdy w 1989 roku zdychała Polska Ludowa i rodziła się ta piękna – dziś dwudziestoletnia?

TS: – Ja miałem 15 lat, jestem z tego pokolenia, które przez stan wojenny straciło Teleranek. Pamiętam jakieś czołgi i żołnierzy na ulicach. No i to, że rozmowy przez telefon były podsłuchiwane.

To tak jak teraz.

TS: – Ale wtedy to było wiadomo przynajmniej, że ktoś podsłuchuje, bo służby o tym lojalnie informowały (śmiech). Rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana...

A jak sądzicie, was też podsłuchiwały obecne służby?

AM:
– Nie wiemy tego.

Ale ja nie pytam, czy wiecie, lecz jak sądzicie.

AM: – Niektórzy politycy mówili nam, że jesteśmy słuchani. Na przykład Lepper mówił, że jemu tak powiedział Kaczyński. Ale czy politykom można wierzyć? No, ale fakt faktem, że zakulisowa teoria jest taka, że to, iż złapano Marczuk-Pazurę, wynikło z tego, że polowano w istocie na TVN. Otóż wcześniej stacja robiła badania, co mogłoby jej wizerunkowo zaszkodzić. No i wyszło, że taką szkodliwą okolicznością byłoby uwikłanie się gwiazd stacji w jakieś nieczyste interesy. Nie dyrekcji, nie prezesów, lecz gwiazd. Może więc zapolowano na gwiazdy i trafiła się Marczuk-Pazura.

Skoro sprawdzacie, z kim politycy jedzą, piją i się kolegują, to sami też na to uważacie? Czy było tak, że musieliście zakończyć znajomość z jakimś Ryśkiem, Mietkiem?

TS: – Moja żona, gdy się poznaliśmy, pracowała w firmie PR, ocierającej się o politykę. Baliśmy się, że może dojść do konfliktu interesów między jej pracą a moją. I to był jeden z powodów, ze względu na który zrezygnowała z pracy w PR.

Czy tę ostrożność TVN jakoś wam wynagradza?

AM: – My nie możemy narzekać, jesteśmy bardzo dobrze opłacanymi dziennikarzami.

No dobrze, a ile lat miał Andrzej Morozowski, gdy przyszła na świat piękna dwudziestoletnia?

AM: – Ja to byłem już po studiach, koło trzydziestki, i w ogóle to się uważam za akuszera tej pięknej dwudziestoletniej.

A co was w tej pięknej dwudziestoletniej urzeka szczególnie?

AM:– Choćby uśmiech. Dziś nikt już tego nie pamięta, ale w PRL nikt się do nikogo nie uśmiechał: ani na ulicy, ani w sklepie, ani w urzędzie. Jak się wracało z zagranicy, to pierwsza myśl była taka: ależ my jesteśmy ponurzy. A dziś, jak się komuś przypadkiem spojrzy w oczy, to on się uśmiecha.

...a kiedyś rwał się do bicia. Dziś takie zacięte twarze widać już chyba tylko na ulicach miast byłego ZSRR.

TS: – Ten tytuł książki jest trochę przekorny. Bo my, Polacy, mamy taką naturę, że narzekamy. Jak się spotykamy na urodzinach u kogoś, to jest na początku "Sto lat! Sto lat!”, a potem: "O Jezu, stary, ale mi źle...”. Jest źle, tragicznie, fatalnie i w ogóle... A za miastem fajny dom, a w garażu fajny samochód...

Wszystko na kredyt.

TS: – Na pewno nie wszystko. A jeśli nawet coś jest na kredyt, to jednak większość Polaków te kredyty spłaca! Wzięli je, bo wiedzą, że ich na nie stać.

No ale ta piękna dwudziestoletnia ma chyba jakieś szpetne blizny?

TS: – Drogi, drogi i jeszcze raz drogi. To jest największa blizna Polski. Wciąż w złym stanie jest też służba zdrowia.

AM: – Chyba nam się lustracja też nie udała. Jestem jej zwolennikiem, ale się nie udała.

Ponoć po tym jak ujawniliście tak zwane taśmy Beger, wasza stacja, TVN, bała się zamachu na siebie ze strony PiS-owskiego państwa.

TS: – Proszę się wczuć w atmosferę tamtych dni. Ruszają taśmy. Wybucha wielka polityczna afera. Bracia Kaczyńscy atakują nas, że na zlecenie WSI przygotowaliśmy nagonkę na PiS, niemal zamach stanu. Państwo w całości jest wtedy w ich rękach. Cała wielka machina wrogo nastawiona do TVN. Pojawia się teoria, że ABW chce wszcząć śledztwo, wejść do stacji i zażądać twardych dysków. I to jest wtedy dla TVN katastrofa, bo wszystko u nas jest na twardych dyskach, wszystkie materiały do emisji. I nagle – nie byłoby emisji! Zero programu, ciemny ekran.

Pan Tomasz nie miał Teleranka, a teraz miliony ludzi nie miałoby "Tańca z gwiazdami”...
AM: – No i powstał pomysł, że na wypadek zamachu, kamery będą na żywo i do samego końca pokazywały wejście służb do TVN. Zamontowano specjalne kamery, w pogotowiu czekał non stop prawnik, który w razie draki miał się użerać z agentami na oczach milionów Polaków. Na szczęście, nic się nie stało.

TS: – Bo TVN jest mimo wszystko za silną stacją. Łatwiej jest kneblować dziennikarzy małych stacji, ale wbrew pozorom nie politycy są tu najgorsi.

A kto?

AM: – Koncerny. Bo one dają reklamy. Pamiętam, jak jeszcze pracowałem w Radiu Zet i o coś zahaczyłem w rozmowie przyjaciela polityków… Zadałem na antenie niewygodne pytanie. On był wtedy przedstawicielem sieci supermarketów. I on mówi wtedy: No, trzeba się zastanowić, czy nie wycofać reklam z tego Radia Zet. Żarcik, ale znaczący. Ale gdyby to było małe radyjko, a nie Zetka, to kto wie, jakby się skończyło. A wiecie, kto jest dziś największym reklamodawcą w Polsce? Fundusze emerytalne. Kolega z prasy już mi mówił, że gdy zaczęli się czepiać funduszy, to jeden z prezesów zadzwonił do tej gazety i powiedział: Wyluzujcie...

TS: – A dlaczego poza "Top Gear” nie ma magazynu, który by się ośmielił skrytykować jakiś samochód? Bo wszystkie stacje i gazety żyją z reklam samochodów. Polityk może zadzwonić do radia lub gazety i co najwyżej pokrzyczeć na dziennikarza czy redaktora naczelnego. Problem jest, gdy do szefa gazety, radia czy TV zadzwoni prezes dużego koncernu i powie: Mam tu rachunki, w tym roku daliśmy wam 30 milionów na reklamy, ale w przyszłym nie damy nic. I niech pan podziękuje redaktorowi XY.

Który zarabia 2 tysiące miesięcznie.

AM: – I to jest problem, proszę pana. I to jest prawdziwy problem.

Źródło: Gazeta Współczesna

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto