Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pierwszy maja niech się święci. Wszystko zaczęło się w 1886 roku w Chicago, gdzie robotnicy domagali się krótszego czasu pracy

Redakcja
Pochód pierwszomajowy w 1948 roku we Wrocławiu
Pochód pierwszomajowy w 1948 roku we Wrocławiu Muzeum Miejskie Wrocławia/Adam Czelny
1 maja, wbrew temu co zwykliśmy mówić, nie jest wcale PRL-owskim świętem. Obchodzi się go w wielu krajach na świecie, które z realnym socjalizmem, jako żywo, nie mają nic wspólnego. Na przykład jest świętem państwowym, a więc i ustawowo wolnym od pracy, w Belgii, Austrii, Francji, Szwecji, Norwegii, Finlandii i Niemczech. Skąd się wzięło robotnicze święto i jak wyglądały jego powojenne losy.

Trudno dziś uwierzyć, że ośmiogodzinny dzień pracy zaczęto powszechnie wprowadzać w latach 30. XX wieku. Pierwszy maja ma swoje korzenie właśnie w walce o ośmiogodzinny dzień pracy. W 1886 roku doszło do masakry robotników w Chicago, którzy demonstrowali właśnie w tej sprawie.

Trzy lata później w Paryżu socjaliści na międzynarodowym kongresie podjęli decyzję, że: „Będzie urządzona wielka międzynarodowa manifestacja w dniu oznaczonym, dlatego, ażeby we wszystkich krajach i miastach jednocześnie robotnicy wezwali władze publiczne do wprowadzenia prawa, ograniczającego liczbę godzin pracy do 8 i do wykonania innych postanowień Kongresu Paryskiego”. Jakich innych decyzji? No cóż, jak najszerszej wolności politycznej, powszechnego, równego, tajnego i bezpośredniego prawa wyborczego, ubezpieczenia państwowego…
To wtedy pojawiło się obrazoburcze hasło „trzy ósemki” czyli 8 godzin pracy, 8 godzin odpoczynku i 8 godzin snu.
Pierwszy maja szybko zawędrował na tereny Polski. Pierwsze obchody Święta Międzynarodowej Solidarności Proletariatu odbyły się już w 1890 roku. W Łodzi w 1892 roku pierwszomajowe protesty przerodziły się w „bunt łódzki”. Robotnicy strajkowali od 2 do 9 maja, jak się szacuje, w protestach wzięło udział 60 tys. osób. Domagano się podwyżki płac, skrócenia dnia pracy i złagodzenia brutalnego stosunku personelu fabrycznego do pracowników. „Bunt łódzki” stłumiono przy pomocy wojska i policji.

Najciekawszą chyba historię opisuje Tadeusz Reger w broszurze„ Demonstracja majowa na Śląsku” wydanej w roku 1920. Było to tak. Górnicy z kopalń hr. Wilczka w Ostrawie Polskiej postanowili święcić 1 maja 1890. Zebrali znaczną, jak na owe czasy, kwotę 85 złotych reńskich i zanieśli ją proboszczowi polsko-ostrawskiemu z prośbą, by im odprawił 1 maja uroczystą mszę polową za pomyślność uzyskania ośmiogodzinnej szychty. Proboszcz mszy nie odprawił. Pieniądze zaniósł do wójta polsko-ostrawskiego, a górników zadenuncjował u dyrektora kopalń hr. Wilczka. W efekcie aresztowano przywódców górniczych, a sześciu członków owej delegacji wyrzucono z pracy.
Oburzeni górnicy 15 kwietnia przerwali pracę i wybili w nocy okna na probostwie. Strajkujący wysunęli żądania: osiem godzin pracy, skasowanie akordów, 2 złote reńskie najniższej płacy dziennie. Strajk rozszerzył się na całe zagłębie ostrawsko-karwińskie.

Przyłączyli się do niego hutnicy i robotnicy fabryczni w Witkowicach, Ostrawie Morawskiej iw całej okolicy. Zastrajkowało około 40 tys. osób. Przerażeni właściciele kopalń, hut i fabryk wezwali na pomoc wojsko i policję.
– Polała się obficie krew robotnicza w Witkowicach: dnia 16 kwietnia pokłuto bagnetami dwóch robotników, a dnia 18 kwietnia zastrzelono 3, ciężko zraniono 6, a 13 lekko, dnia zaś 18 kwietnia skłuto kilkunastu górników bagnetami przed kancelarią kopalń hr. Wilczka w Ostrawie Polskiej.

W Pietwałdzie na szybie „Eugeniusza” i w Porębie na szybie „Zofii” powtórzyły się podobne zajścia – pisze Tadeusz Reger.

Górnicy wrócili do pracy 24 kwietnia. Obiecano im, że czas pracy będzie skrócony do 12 godzin na powierzchni, do 10 godzin w kopalniach, wolne niedziele, a także zaprzestanie szykanowania i bicia robotników przez dozorców. Obietnic nie spełniono. Przywódców górniczych „zaaresztowano i zakutych w kajdany popędzono do więzień w Cieszynie i w Nowym Jiczynie na Morawach, gdzie niejeden z nich, przesiedziawszy w areszcie śledczym 4 do 6 miesięcy, został następnie skazany jeszcze na rok więzienia”. Nie zniechęciło to robotników. Kolejne protesty majowe odbyły się w roku 1894 i we wrześniu wprowadzono obiecaną im 10-godzinną szychtę.
Ta historia, walki o krótszy dzień pracy i wolną niedzielę w niczym nie przypomina obchodów pierwszomajowych, które pamiętają jeszcze co starsi Polacy. Bo przecież w PRL 1 Maja – obchodzony z rozmachem, –miał być świadectwem poparcia dla władz i ich wielkim sukcesem propagandowym. I był sukcesem, tyle, że na papierze. Bo nie ma chyba dzisiaj Polaka, który przyzna się, że dobrowolnie maszerował w pierwszomajowych pochodach. No, chyba że wspomina słodkie dzieciństwo i marszobieg przez miasto kojarzy mu się dzisiaj przede wszystkim z rodzinną fiestą.

Zacznijmy od tego, że Pochód pierwszomajowy to było wielkie logistyczne zadanie. Bo spędzano rano do centrum miasta tysiące ludzi. Wszyscy mieli jedno zadanie:przemaszerować przed trybuną główną i nieco mniejszą honorową (tam upychano mniej znacznych gości, np. przodowników pracy czy weteranów brygad międzynarodowych z Hiszpanii). Porządkowi (zaufani robotnicy z przodujących wrocławskich fabryk i aktyw partyjny) kierowali ruchem różnych kolumn. Ruch był mocno skomplikowany, ponieważ trzy czwarte czasu spędzało się na postojach. Co odważniejsi zrywali się, żeby kupić coś do jedzenia lub picia.

Trzeba było uważać, ponieważ łatwo było zgubić swoich. Nagłe hasło „ruszamy” powodowało, że cała grupa kurc­galopkiem gnała kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt metrów. I szukaj wiatru w polu…

Żeby lud podczas postojów za bardzo się nie nudził, specjalni komentatorzy opisywali, co się dzieje na samym początku pochodu. Do nudzących się ludzi docierały komunikaty: „Do trybuny głównej zbliża się Pafawag. Robotnicy pozdrawiają...”. Komentatorom zdarzały się jednak wpadki. Stanisław Szelc, satyryk, opowiadał swego czasu, że pod Wrocławiem była gmina Byków. I kiedyś wszyscy usłyszeli taki oto komunikat: „Do trybuny głównej zbliża się gromada byków!”. Innym razem w Warszawie spiker zapodał: „Ochota przeszła, Woli nie widać”.
Choć pochody przygotowywano przez całe miesiące, zawsze trafiła się jakaś prowizorka. Pewnego roku postanowiono uhonorować przodowników pracy, Ustawiono ich na trybunie honorowej, wszyscy byli przepasani szarfami – nie przymierzając jak wrocławscy radni – z napisami: 200 procent normy, 500 procent normy! Tyle że trybuna była kiepsko zbita, a przodowników za dużo. I w pewnym momencie zaczęli się z niej zsuwać, a każdy, który spadał, chwytał tego stojącego przed nimi ciągnął za sobą...

Znacznie poważniejszym problemem dla władzy były opozycyjne demonstracje w czasie pierwszomajowych pochodów. We Wrocławiu doszło do nich dwa razy – w 1968 i 1983 roku.

1 maja 1968 roku kilkuset studentów Politechniki Wrocławskiej stawiło się na pochodzie i rozwinęło transparenty z żądaniem zwolnienia studentów aresztowanych po Marcu’68. Jeden z transparentów ukryto pod portretem Engelsa, który zdjęto w czasie przemarszu przed trybuną honorową, około godziny jedenastej. Potem studenci poraz drugi wmieszali się w pochód i jeszcze raz przemaszerowali przed trybuną, wznosząc „antysocjalistyczne” okrzyki. Oficjele zgromadzeni na trybunie nie wiedzieli jak się zachować, jedynie radziecki generał, nie znający języka polskiego, oklaskiwał głośno manifestującą młodzież.

Po raz drugi opozycja przemaszerował przed wrocławską trybuną honorową w stanie wojennym. W 1983 roku władze Solidarności wezwały Polaków, by wyszli na ulice 1 maja. We Wrocławiu protestujący zebrali się na placu 1 Maja (Jana Pawła II) i ruszyli w kierunku centrum.
Kontrpochód został zaatakowany przez ZOMO w rejonie przejścia świdnickiego. Część demonstrujących ruszyła na plac Kościuszki, przebiła się przez kordon milicji i na ulicy Świerczewskiego (Piłsudskiego) dołączyła do oficjalnego pochodu. Do trybuny honorowej nie było daleko, więc kontr­pochód dotarł tam bez trudu. Demonstranci zatrzymali się, odśpiewali hymn, a dygnitarze na trybunie zamarli. Nie zamarło ZOMO. które rozpędziło kontrpochód gazem łzawiącym, tyle, że wiatr zniósł gaz łzawiący na trybunę honorową.

Dostojnicy szybko ewakuowali się, a Wrocław jeszcze długo opowiadał sobie o radzieckim generale, który na kolanach uciekał z zagazowanej trybuny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto