Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oszuści często zarabiają na naszym współczuciu i chęci niesienia pomocy

Teresa Semik
Autorami tzw. łańcuszków rzadko są rodzice chorych dzieci czy osoby, które rzeczywiście dotknęła tragedia
Autorami tzw. łańcuszków rzadko są rodzice chorych dzieci czy osoby, które rzeczywiście dotknęła tragedia fot. 123rf
Są w internecie, na ulicy, albo pukają do drzwi z puszką na datki. Oszuści, którzy chcą zarobić na naszym współczuciu i chęci niesienia pomocy. Podszywają się pod rodziców ciężko chorych dzieci i błagają o wpłatę pieniędzy, albo o przekazanie mejla, esemesa znajomym - niby dzięki takiemu "łańcuszkowi" chory maluch dostanie pomoc. Największa choroba współczesnego internetu to chore dzieci - pisze Teresa Semik

Mała Ola nie ma połowy twarzy, a Staś ma guza w mózgu. Michaś potrzebuje pieniędzy na protezę, a Halinka na operację. Mama Kamilki prosi o pieniądze na leki, a tata Adasia błaga o rozesłanie mejli o jego chorym synku.

Tak naprawdę Ola, Staś, Michaś, Halinka, Kamilka i Adaś nie istnieją. Wymyślili ich oszuści internetowi, aby wyciągnąć trochę grosza. Jeśli czytasz informację o chorym dziecku i nie robisz od razu przelewu na wskazane konto, to nie znaczy, że jesteś bez serca albo spotka cię nieszczęście.

Tylko prześlij dalej

"Pozdrawiam i Szczęść Boże. Ola wygrała z ogniem bój o życie, teraz walczy o swoją przyszłość! 14-miesięczna dziewczynka ma spaloną skórę, uszkodzone kości czaszki na skutek wysokiej temperatury, nie ma połowy twarzy. Po pożarze trafiła do krakowskiego szpitala w Prokocimiu, gdzie czeka na kolejne operacje i długą rehabilitację, na którą potrzebne są pieniądze. Nie mamy nic - rodzice są bezsilni".

Taki mejl wciąż krąży po Polsce. Dostali go także użytkownicy Naszej Klasy wraz ze zdjęciem małego dziecka z koszmarnymi oparzeniami. Nadawca prosił, by przesłać go dalej. "Ciebie kosztuje to tylko kliknięcie, a rodzice dostają 3 grosze za każdego mejla przesłanego w tej formie. Mejl zawiera skrypt html, który zlicza, ile razy był wysłany, a płaci firma zajmująca się badaniami skuteczności mejlingu jako formy marketingowej". Od ubiegłego roku żerowanie na Oli przeniosło się na Facebooka.

Prawdą jest jedynie to, że małą Olę spotkała tragedia w 2005 roku, jednak za rozsyłane mejle jej rodzice nie dostali i nie dostaną ani złotówki. Dziś Ola czuje się całkiem dobrze, a do szpitala zgłasza się tylko na konsultacje. Po co więc ta straszna zabawa?

- Najtrudniejsze w branży spamerskiej jest pozyskanie adresów aktywnych skrzynek pocztowych - wyjaśnia katowicki informatyk, Artur Fijałkowski. - Spamerzy muszą aktualizować bazę adresów, na które chcą wysyłać, na przykład, spamy reklamowe. Łańcuszek szczęścia trafia zwykle do dużej liczby odbiorców, a ich adresy mejlowe pozostają w treści wiadomości. Jeżeli spamerowi uda się dotrzeć chociaż do jednej takiej wiadomości, zdobywa wiele adresów. Wartością bezcenną są w tym wypadku same adresy mejlowe.

"Roześlijcie, gdzie możecie! Szukamy grupy krwi A Rh minus na TERAZ. Na białaczkę gaśnie dziecko... nr telefonu do mamy: 604 947 367. Prosimy o pomoc i podanie dalej!"

Pod numer telefonu podany w esemesowym apelu o pomoc nie sposób się dodzwonić, bo ciągle jest zajęty. Stacje krwiodawstwa odpowiadają, że nie mają w zwyczaju wysyłać takich SMS-ów, a w ogóle to krew dla dzieci zawsze jest, w ostateczności wzywani są starzy dawcy. A więc głupi żart?

"Mam na imię Robert. Jestem 19-latkiem. Miałem wspaniałą dziewczynę, dopóki nie wykryto u mnie nowotworu. Nie mam pieniędzy na operacje. Proszę, pomóż mi. Wyślij tę wiadomość do wszystkich osób, które masz na Gadu-Gadu. Za 5 takich wiadomości państwo płaci mi 50 gr. Jeżeli przerwiesz ten łańcuch szczęścia, to znaczy, że jesteś bez serca".

Czy Robert istnieje? Pewnie też nie. Drogą elektroniczną kolportowane są apele o pomoc wraz z numerem konta. Nie chodzi o duże kwoty, ale o 2 lub 5 zł. Chodzi wyłącznie o to, żeby nas złapać na litość. Największą chorobą internetu są właśnie chore dzieci.

Autorami tzw. łańcuszków rzadko są ich rodzice czy osoby, które rzeczywiście dotknęła tragedia. Dlatego trzeba podchodzić do takich komunikatów z dużą ostrożnością .

Pierwsze łańcuszki pojawiły się wraz z upowszechnieniem tradycyjnej poczty. W latach 70. był nakaz wysyłania pięciu kartek pocztowych, po otrzymaniu jednej, inaczej czekało nas pięć lat nieszczęścia. Wraz z rozwojem form elektronicznej komunikacji stały się plagą. Ostatni łańcuszek - esemesowy - dostałam w walentynki. Serduszko miałam wysłać do 10 osób. Inaczej przez 5 lat pech mnie nie opuści.

Trzeba też uważać na ludzi, którzy wprost proszą o pomoc. Dwie kobiety, posługując się fałszywymi dokumentami Stowarzyszenia Nadzieja, wyłudzały pieniądze od przechodniów na rzekomo zbożny cel. Jedna z nich kilka lat wcześniej rzeczywiście pracowała w fundacji i z tego okresu zachowała starą legitymację, ulotki. Wykorzystując te dokumenty oszustki zbierały datki wyłącznie na własne konto. Policjanci złapali je na ulicach Sosnowca.

Fundacja Nadzieja jest organizacją pożytku publicznego i prosi darczyńców, by wsparli ją jednym procentem swojego podatku. Taka wpadka podkopuje wiarygodność każdego szczytnego działania. Na "chorego krewnego"

Rodzina K. założyła stowarzyszenie mające wspierać chore dzieci. W ciągu trzech lat zebrała milion złotych współpracując z wieloma wolontariuszami. Jedni zbierali pieniądze wierząc, że trafią one do chorych dzieci, drudzy od początku wiedzieli, że to lipa. Co miesiąc kupowali za 300 zł puszki od stowarzyszenia obrotnej rodzinki. To, co do nich zebrali, było ich dochodem. Dziennie zbierali od 100 do 800 zł. Policjanci ustalili, że tylko niewielka część zebranych pieniędzy była wykorzystywana zgodnie z celem organizacji. Zanim więc wrzucimy grosz do puszki, sprawdźmy, kto zarabia na tej pomocy.

Oszuści nie znają litości. Do mieszkania 81-letniej mieszkanki Sośnicy zapukała młoda kobieta.

- Jestem z organizacji charytatywnej Caritas. Zbieram datki dla ubogich - oznajmiła.

Gdy starsza pani wróciła z portfelem, złodziejka wyszarpnęła go z jej rąk i uciekła. Staruszka chciała podzielić się swoimi oszczędnościami z biedniejszymi. Straciła wszystko, co zdołała odłożyć - 1.800 zł.

Oszuści i złodzieje codziennie wędrują od drzwi do drzwi szukając ofiar. Mieszkankę Bielska-Białej odwiedzili pod pozorem zbiórki pieniędzy na leczenie szpitalne ciężko chorego kolegi. Mówili łamaną polszczyzną, że mają kilka tysięcy dolarów, ale pilnie potrzebują złotówek, bo szpital nie chce przyjąć obcej waluty. Sytuacja jest dramatyczna, kolega może umrzeć. Ubrani elegancko budzili zaufanie. Poczęstowała ich herbatą i słuchała dramatycznej historii. Chciała pomóc, zgodziła się więc wymienić plik dolarów na

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto