Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niezwykły raport: Kraków od zmierzchu do świtu

Redakcja
Adam Wojnar
Kraków zachwyca przyjezdnych swoim nocnym życiem, gwarem Rynku po północy, otwartymi do rana knajpkami. Sprawdziliśmy, jak jest naprawdę. Oto nasz zapis nocnego Krakowa z piątku (zachód słońca: 19.38) na sobotę (wschód: 5.45).

19:38

Na Rynku Głównym robi się coraz ciemniej. Gołębie usypiają spokojnie na gzymsach kamienic. Przed Empikiem stoją niewielkie grupki ludzi. Zapewne czekają jeszcze na kolejnych towarzyszy piątkowego wieczoru. Promotorzy zaczepiają ludzi i zapraszają do klubów na tańsze drinki i piwo. Kwiaciarki sprzedają kwiaty i palmy z okazji zbliżającej się Wielkanocy. Ostatni gołąb podrywa się do lotu z kamiennej ławki przy dorożkach. W ogródkach coraz mniej osób. Zaczyna się noc.

W kinie Kijów już od godziny 19. trwa premiera "Małej Matury 1947", w ramach Festiwalu Off Plus Camera. Wcześniej pod kino podjeżdżały lśniące mercedesy w najmodniejszym w tym sezonie kolorze perłowej czerni, z gwiazdami filmu na pokładach. Publiczność licząca osiemset osób wariuje ze szczęścia gdy w blasku fleszy, pojawia się aktor Marek Kondrat. Słyszymy dojrzały damski głos : "Piękny jak w reklamie!". Na sali jest również Dorota Segda - jej fatalnie dobrana sukienka w kolorze energetic blue ujawnia brak wcięcia w tali. Dziarskim krokiem wchodzi tekściarz Jacek Cygan- młodzieżowy jak zwykle, nonszalancko przewiesza przez ramię błyszczącą w powoli gaszonym świetle- skórzaną ramoneskę. Ostatnim rzutem na taśmę wchodzi najmłodsza część obsady: klasa gimnazjalistów. Przewodniczy im sławny ostatnio aresztant Antoni Królikowski. Na ekranie film o pierwszych, młodzieńczych namiętnościach obok brutalnej peerelowskiej rzeczywistości, od pierwszych chwil rozbawia i wzrusza na przemian widzów. Świetne dialogi i genialna obsada (Kondrat, Bohosiewicz, Zborowski, Opania) zostaje nagrodzona długimi owacjami na stojąco. Niekwestionowanymi bohaterami wieczoru zostają chłopcy, paradoksalnie grający tło głównego bohatera- Ludwika Taschke ( w tej roli Adam Wróblewski). Reżyser Janusz Majewski dziękując przybyłym, z niekrytą skromnością przyznaje, że "w Polsce nie trzeba robić filmów, trzeba robić drogi." Prezydent miasta Jacek Majchrowski tylko przytakuje.

Po klubach rozlewa się fala imprezowiczów. Kraków budzi się w swojej drugiej odsłonie -imprezowej. Tymczasem 10 km od Rynku Głównego, za grubymi murami kościoła wierni odmawiają modlitwy brewiażowe.

Dziś rozpoczęły się rekolekcje wielkopostne. Do podkrakowskiego Tyńca przyjechali oblaci z całej Polski - świeccy, którzy nie znaleźli powołania do życia klasztornego, a w życiu codziennym kierują się tymi samymi wartościami co mnisi żyjący w klasztorze. Chcą żyć w spokoju, harmonii i jedności z ludźmi i Bogiem. Zadaje się im tylko jedno pytania: '"Czy prawdziwie szukasz Boga?"
- Do nas przyjeżdżają ludzie, żeby coś dobrego jeszcze ze sobą zrobić, żeby nie zwariować z tym świecie - mówi ojciec Jan Paweł Konobrodzki. I wygląda na to, że ma rację. Do kaplicy stopniowo napływają wierni, zajmują miejsca w ławach. Nie słychać szumu rozmów - od razu przyklękają i zajmują się modlitwą. Są spokojni i skupieni. - Przyjazd tu pozwala mi się wyciszyć, zbliżyć do Boga i zapomnieć o codziennych problemach - mówi pani Maria. W Opactwie Benedyktynów w Tyńcu mieszka prawie czterdziestu mnichów.

Cały ich dzień toczy się za murami klasztoru. Upływa na pracy, modlitwach, pomocy duszpasterskiej. Zamyka go wieczorna modlitwa o 20.15. - Kompleta jest oczyszczeniem pod koniec dnia — tłumaczy ojciec Jan Paweł Konobrodzki - Św. Benedykt zwraca uwagę: "Jeżeli nie pojednałeś się z kimś przed zachodem słońca - zrób to'". O 20:10 wierni siedzą już w ławkach i czekają na rozpoczęcie modlitw. Stalle, ławy mieszczące się na bocznych ścianach kościoła przy ołtarzu, zapełniają się duchownymi. Starszy ojciec w okrągłych okularach powoli zbliża się do ołtarza. Wielu młodych, kilku starszych i mnich do złudzenia przypominający starego greckiego filozofa.W kościele rozbrzmiewają donośnie słowa łacińskiej pieśni. Głośny śpiew duchownych i wtórujących im wiernych przeplata czysty głos młodego ojca. Na czole innego, z włosami obciętymi maszynką, pojawia się zmarszczka skupienia. Wśród zimnych murów, przesiąkniętych zapachem kadzidła, czuć podniosłą atmosferę chwili.

Mnisi kończą pieśń, kłaniają się w pas, a na środek wychodzi ciemnowłosy mężczyzna z długą brodą, odziany w habit. Krótkie czytanie z Pisma Święteg. Kiedy, kończy w kościele jest tak cicho, że słychać rytmiczne oddechy, a każde przełknięcie śliny zdaje się być hałasem, zakłócającym patos chwili. Ojcowie są na sali, ale sprawiają wrażenie jakby myślami odpłynęli - siedzą nieobecni ze wzrokiem skierowanym w jeden punkt. Po chwili zadumy i kontemplacji klękają do dalszej modlitwy. Wyrzekają się "szatana i wszystkich duchów złych", a kapłan kropi wszystkich obecnych wodą święconą. Chwilę później wszyscy ojcowie procesyjnie przechodzą kościół. Udają się do kaplicy gdzie odśpiewują Bogurodzicę. Razem z wiernymi klękają w ławkach i odmawiają modlitwy w ciszy. Jednak dla nich dzień się już skończył. Od tej chwili zapada silencium sacrum - święte milczenie.

19:44

Szpitalny Oddział Ratunkowy przy ul. Galla. Karetka przywozi 16-letnią dziewczynę z zatruciem alkoholowym. Z szalonej imprezy przenosi się na salę oddziałową gdzie zostaje przebadana także na zawartość narkotyków. Po badaniu krwi okazuję się, że ma 2.3 promila alkoholu, reszta wychodzi negatywnie. Ma brak świadomości, wymiotuję. Po kilku godzinach i kilku kroplówkach, gdy jest już w stanie stanąć na nogi niezbyt zadowolona mama zabiera ją do domu.

19:45

Na niebie ostatnie przebłyski promieni słonecznych. Wokół Las Wolski. Mimo, że zoo jest już od 19-tej zamknięte dla zwiedzających cały czas tętni życiem. Tu cisza nocna nigdy całkowicie nie zapada. Z różnych stron słychać ćwierkanie, pohukiwanie, klekotanie, trzepotanie piórami i inne ptasie odgłosy.

W Krakowskim zoo jest ok. 1500 zwierząt, z czego ponad 260 różnych gatunków. Teraz mieszkańcy ogrodu pozostają pod opieką ochroniarzy. — W ramach swoich obowiązków dokonują obchodów wokół alejek, aby zwierzaczkom nic złego się nie stało — mówi Dorota Maszczyk, którra oprowadza nas po ogrodzie zoologicznym.

Mimo pory snu nie wszystkie zwierzęta są zamykane na noc. Zależy to od pory roku i od długości dnia. Teraz, kiedy jest wiosna, dzień jest dłuższy, zwierzęta chętniej spędzają czas na wybiegu. A co ze zwierzętami nocnymi gdy inne śpią? —W pawilonie nocnych zwierząt w ciągu dnia jest bardzo oszczędne oświetlenie, które ma symulować noc. Dzięki temu zwiedzający mogą je oglądać. A gdy u nas jest noc, u nich świeci mocniejsze światło, jak w dzień. One też teraz idą na swój zasłużony spoczynek — opowiadają ich opiekunowie.

O tej porze nie widać już słoni, małp czy zebr. Pracownicy zoo zamykają je wcześniej w schronach. Ale idąc dalej alejką można jeszcze spotkać flamingi jedzące granulat, wielbłądy wychylające się z drewnianej zagrody, jeżozwierze pałaszujące kolację albo jaguara spacerującego po wybiegu.

Cisza i spokój przerywane pomrukiwaniami, parskaniami i świergotem ptaków. Pod wieczór do zoo często przychodzą sąsiedzi z lasu. Podchodzą lub podlatują do klatek jak krewni w odwiedziny.

20:00

Stadion Wisły przy ul. Reymonta. Biała Gwiazda gra z drużyną Bełchatowa. - Dziś na pewno będzie 2:1, Wiślacy nie odpuszczą, w końcu lecimy na mistrza.- mówi Kuba, 21-latek spod krakowskich Niepołomic. 15 300 kibiców przyszło podziwiać grę swojej drużyny. "Jazda, jazda ,jazda - Biała Gwiazda!" krzyczą witając drużynę.

Wszyscy wstają i śpiewają . Arbiter rozpoczyna spotkanie. Cały stadion dumnie śpiewa hymn Białej Gwiazdy, podnosząc szaliki. Trybuna G, gdzie na każdym meczu siedzą najbardziej zagorzali kibice, dzielnie dopinguje drużynę. Patryk Małecki, jeden z piłkarzy Wisły pauzujący za kartki dowodzi okrzykom armii kibiców. Całe G stoi. Nie ma osoby nie zainteresowanej tym, co dzieje się na boisku. Każdy kibic, zdzierając struny głosowe, zagrzewa piłkarzy do walki. Pierwsza połowa zakończona bezbramkowo.

Klub Studencki Kwadrat na Czyżynach. Kasia Kowalska promuje w Krakowie swój nowy krążek "Moja Krew". Tym razem jest to płyta coverowa - piosenki Grzegorza Ciechowskiego w odświeżonych aranżacjach. Koncert trwa. Publiczność słabo dopisała. Atmosfery koncertowej brak. Kasia nie nawiązuje kontaktu z publicznością. Między piosenkami zapada niezręczna cisza. Chęć przełamania jej zmusza gwiazdę do ciągłego schodzenia ze sceny. Kowalska zachowuje się tak jakby chciała jak najszybciej skończyć i jechać do domu. Obustronne zmęczenie widz - artysta i artysta -widz nasila się. - Jechałam tu aż z Katowic - mówi studentka Katarzyna Misterka. -Byłam bardzo ciekawa jak te utwory zabrzmią na żywo, bo płytę mam. Piosenki były w porządku. Szkoda tylko, że Kasi nie udało nawiązać z nami jakiejkolwiek linii porozumienia - dodaje.

Klubu Imbir przy ul. Tomasza 25. Schodzimy do podziemi. Z każdym następnym schodem muzyka staje się coraz głośniejsza. Sala jest wypełniona po brzegi ludźmi. Studenci siedzą przy stolikach. Część z nich rozmawia ze znajomymi, inni wsłuchują się w słowa piosenki, które wyśpiewuje wokalista na małej scenie po drugiej stronie sali. Dzisiaj akurat jest koncert warszawskich zespołów punk rockowych Kabanos i TPN 25. Jak na nasz gust kapela gra okropnie. Jednak patrząc na sporą liczbę osób pod sceną, którzy ruszają się w rytm muzyki, a nawet niektórzy wyśpiewujący słowa razem z wokalistą, zapewne dobrze się bawią.

Wyjście do opery było dobrym pomysłem. Niestety nie w ten piątek. Na stronie internetowej, w zakładce repertuar na 15 kwietnia - pusto. Nic nie grają. Alternatywą jest filharmonia. Dziś w swoim programie ma poważne utwory: Maurice Ravel - Pawana na śmierć Infantki, Francis Poulenc - Koncert g-moll na organy, orkiestrę smyczkową i kotły oraz Francis Poulenc - Stabat Mater na sopran, chór i orkiestrę. - Zbliżają się święta wielkanocne, to taki magiczny czas dla każdego chrześcijanina. Nie wyobrażam sobie innego przygotowania do świąt. - mówi pani Maria, emerytowana skrzypaczka. - Młodzi ludzie nie są zainteresowani muzyką klasyczną, dla nas to przyszły sposób na życie, kochamy to. I przyszłyśmy posłuchać naszego rektora - mówią Ewa i Agnieszka, studentki drugiego roku Akademii Muzycznej.

Godz 20:02

Od tego momentu, do rana na oddziale SOR - szpitala MSWiA towarzyszy nam starszy pan. Można go było określić jako pacjenta , u którego grawitacja nie zadziałała i miał bliskie spotkanie z ziemią. Rozcięte czoło, zadrapany nos to i tak nie wiele jak na 3,2 promila. Znaki rozpoznawcze : niebieska reklamowa z butelka Czystej de Lux, fifką i innymi gadżetami w środku,. Co do zawartości butelki ciężko stwierdzić. Pan kurczowo chowa swój skarb przed wścibskimi oczami dziennikarek. A nuż będą chciały skosztować. Po opatrzeniu i wygodnym zadomowieniu się na oddziałowym krześle co chwilę raczy obecnych ariami profesjonalnego chrapania. Krótko po północy zmęczony spaniem na siedząco i czekaniem aż błogi stan upojenia minie, zaczyna przestawiać krzesła. Na zdziwione pytania personelu co robi, odpowiada oburzony "Chcę się położyć!!!". Gdy jednak mu na to nie pozwolono, obraca się tyłem do wszystkich i obrażony wpatruje się w ścianę. No niestety, 3.2 promila do czegoś zobowiązuje.Pomimo pacjentów trudnych, wyraźnie przekraczających granice cierpliwości normalnego człowieka i coraz późniejszej godziny, personel nie tracił dobrego humoru, energii i dystansu. Pozazdrościć.

20:10

Na pływalni AGH wszystkie tory głównego basenu są już zajęte.- Pływanie zalecił mi lekarz, mam chory kręgosłup, a to pomaga, dwie godziny raz w tygodniu. Do tego idzie wiosna, przyda się zrzucić kilka kilogramów po zimie - śmieje się Ania, studentka turystki i rekreacji. - To nie prawda, że studenci tylko imprezują i godzinami przesiadują w Internecie. Wysiłek fizyczny jest ważny, trzeba dać upust energii, żeby później nie wyładować się na czymś innym. Na basen chodzę dwa razy w tygodniu - we wtorki i piątki, do tego siłownia też dwa, trzy razy - mówi Marek, student drugiego roku budownictwa na AGH.

20:15

Miasteczko AGH miejsce zamieszkałe przez przyszłą elitę intelektualną kraju, gdzie autorytetami są tacy ludzie jak Jose Mourniho, Bogusław Wolniewicz, Jan Miodek czy Jakub Wojewódzki.Tego wieczora wydarzaniem numer 1 jest ligowy mecz Wisły z GKS-em Bełchatów. - Panowie jaki wynik dzisiaj? 3:1 dla nas. - 4:0, jedziemy z nimi-dodaje ktoś inny. Emocje podkręcają kolejne butelki piwa. Maciek jest z Olsztyna, studiuje w Krakowie już czwarty rok. - Na początku studiów z ciekawości zawitałem na Reymonta 22. Teraz nie wyobrażam sobie weekendu bez meczu Wisły. Te kilka lat zrobiło swoje. Dziś czuję się prawdziwym Wiślakiem i nie wyobrażam sobie, abym mógł kibicować innej drużynie - deklaruje z dumą.

Wieczór jest zimny. Większość studentów schowała się w pokojach. Rozglądamy się po miasteczku. Sklep, klub, kilka budynków, alejka, ławki i żadnej żywej duszy. Wybieramy "Straszny Dwór", którego nazwa jest równie przerażająca jak sztuczny biust znanej polskiej celebrytki. Wchodzimy na trzecie piętro, pokój nr 303 (dlaczego? liczba trzy jest powszechnie uważana za szczęśliwą w imię zasady "kiedy wykładowca odmawia studentowi 3 lub zaliczenia, gdzieś na świecie płacze panda i umiera kotek"). Krzyk, śmiech, głośna muzyka i odgłos tłuczonego szkła. W progu witają znajomi, tradycyjnie kieliszkiem wódki i - dziękuję, w pracy nie piję. Co panowie serwują? Dwie butelki 0,7 Czystej DeLux, 9 piw oraz wino o wymownej nazwie "Komandos".

Polej, podnieś, przechyl i tak parę razy. Już chcieliśmy zadać kilka pytań, kiedy towarzystwo rozgadało się na dobre. Sport, polityka, religia i oczywiście kobiety. Punktem zapalnym był fragment programu "Minęła dwudziesta", gdzie prof. Wolniewicz wypowiada się na temat budowy meczetu w Warszawie. Co za emocje! Argument wysunięty przez jednego "trafia" w ego przeciwnika, który podejmuje kontrofensywę i ze zdwojoną siłą odpiera zarzut. Przekrzykują się, wymachują rękoma.
Idealna walka słowna.

- Nie, nieważne, mieszkam w Polsce.
- No a wierzysz?
- Jestem ateistą, ale jak ktoś chce mi budować meczet, to jestem zły.
- On ma rację!
- Cicho, nie ma!
- Daj mi skończyć. Koleś jest k…wa mądry, ma swoje racje i w tym co mówi jest dużo prawdy.
- Poza tym pamiętacie jak wypowiadał się o Paradzie Równości, mówił "bić pedałów". Ja mam 21 lat i to popieram. Społeczeństwu też to się nie podoba.
- Ale dajcie mi skończyć!
- Złap go, lej go lej!

Wstają, wyciągają dłonie i wpadają sobie w ramiona. Po prostu festiwal testosteronu. Debatę przerywają kibice Wisły Kraków skandujący za oknem. Oczywiście, dołączamy się wiwatując. Nieubłaganie zbliża się godz. 23, a dla osób nie mieszkających w akademiku oznacza wyjście. Szkoda, bo dopiero teraz chłopcy przestali się krępować obecnością dyktafonu, a promile alkoholu stopniowo uwalniane wzięły nad nimi górę. Żegnamy się ze wszystkimi .Nagle z pokoju wybiega cała szajka i krzyczy - Napiszą o nas w gazecie! To magnes na kobiety.

20:30

Dworzec Główny w Krakowie. Przy wejściu na perony kupujemy obwarzanek. Żeby go sprzedać, starsza kobieta dojeżdża codziennie 25 km. Dzisiaj najlepiej poszły jej z serem i sezamem. Doskonale zna rozkłady. Okazuje się być naszym najlepszym informatorem. To od niej wiemy, że niedługo rozpocznie się remont peronów oraz powstaną na dworcu ruchome schody. - Dwaj mężczyźni w dżinsowych kurtkach stojący obok nas to tajniacy- mówi kobieta. Rozmowę przerywa Hiszpan, który na migi próbuje kupić precla. O 22:05 ma pociąg do Balic. Przyjechał zwiedzić Kraków, jak większość spotkanych dzisiaj obcokrajowców. Przy pociągu odjeżdżającym do Malborka, spotykamy organizatorów Tour de Pologne. Krzysztof Golwiej, członek zarządu Polskiego Związku Kolarskiego wraz z rodziną wraca do swojego rodzinnego miasta. Żona jest nerwowa. Nie ma pewności, czy to właściwy peron. Żali się, że komunikaty podawane przez megafon są niewyraźne. Rozmowę przerywają krzyki z nadjeżdżającego pociągu z Katowic. To kibice Cracovii jadą na jutrzejszy mecz z Arką Gdynia. Są pijani, głośni i nie chcą z nami rozmawiać.

20:50

Kopiec Kościuszki, Studio RMF FM — największej w Polsce stacji komercyjnej. "Zapraszamy do środka! Niech się pani nie wstydzi!" słyszę wołanie z wnętrza budynku, a po chwili dostrzegamy uśmiechniętą twarz wychylającego się zza drzwi ochroniarza. W środku siedzą trzej mężczyźni. Obserwują obraz z kamer, piją kawę, rozmawiają. W tle słychać komentatorów sportowych dzisiejszego meczu. - Kto gra? - Wisła - Bełchatów. Pani pewnie nie z Krakowa.- Jak się pan domyślił? - Krakowskie dziewczyny zawsze wiedzą kto dzisiaj gra!

Na Kopcu spędzą całą noc bo jak mówią "ktoś musi tego wszystkiego pilnować". Parę razy zdarzały się tu niespodziewane wizyty fanów, którzy mogliby przeszkodzić w pracy dziennikarzom. Trzeba być na to przygotowanym.

Przychodzi Michał Zieliński, który przed chwilą skończył czytać wieczorne fakty. Zaprasza na górę. Oprowadza po budynku. Mijamy korytarze zdobione złotymi płytami. Już w pierwszych minutach spędzonych w tym miejscu da się wyczuć jego wyjątkowy klimat. Słychać głośne rozmowy, muzykę, widać uśmiechy na twarzach ludzi. Czuć, że ta praca to nie tylko obowiązek, ale przede wszystkim pasja.

W tym czasie Robert Konatowicz rozpoczyna swój wieczorny program. W newsroomie trwają ostatnie prace nad stroną internetową. Jaśmina, Edyta i Bartek dyskutują na temat publikowanych informacji. Towarzystwa dotrzymuje Paweł, w RMFie zajmuje się montowaniem filmów, które później można obejrzeć na stronie internetowej. Michał siada przy jednym z komputerów i zaczyna przygotowywać wiadomości, które przeczyta za godzinę. O 1 w nocy zastąpi go Artur Ewertowski. Informacje o tym, co dzieje się na świecie przychodzą od agencji prasowych i reporterów RMF FM. Dziennikarze cały czas muszą je sprawdzać i przygotowywać do podania słuchaczom co godzinę.

W radiowej kuchni spotykamy Darka Maciborka - Ciężko pracuje się w nocy? - Radio to nie praca. To jest sposób na życie. Człowiek przyzwyczaja się do trybu nocnego.

Chwilę później dołącza do nas Tomasz Brhel i dodaje: - W nocy trzeba jeszcze bardziej uważać co się mówi, słuchacz jest bardziej czujny. Za dnia kiedy słuchając nas jedzie samochodem nie skupia się aż tak na treści.

Jak mówi Michał, praca w radiu nie jest łatwa. Prawdziwy dziennikarz stale śledzi to co dzieje się na świecie, dużo pisze, czyta i jest przygotowany na pracę do późna. Co noc zostaje tu prowadzący program, producent i osoba zajmująca się faktami.

21:06

Stadion Wisły. Marcin Szulc rozpoczyna drugą połowę meczu. "Kraków czeka, my czekamy na zdobycie pierwszej bramy" - i padła. Pierwszą bramkę strzela Melikson w 48 minucie meczu. Trybuny szaleją, wszyscy skaczą, skandują nazwisko strzelca, machają szalikami, wspólnie cieszą się. Podobnie po kolejnych dwóch strzelonych do bramki Bełchatowa. Mimo straconej bramki doping nie cichnie do ostatniej minuty. 21.53 sędzia kończy spotkanie. - Kolejny wygrany mecz i niezapomniany klimat - mówi Dominika wychodząc ze stadionu.

Po 21:00 zaczyna pomału pustoszeć terminal portu lotniczego w Balicach.. Ludzie znikają jeden po drugim. Ostatni lot w tym dniu jest do Londynu. Po długiej, bo trwającej półtorej godziny odprawie, ludzie czekają na wejście na pokład samolotu. Ci, którym odwołano lot jeszcze stoją w kolejce do kasy LOT-u, aby przebukować bilet. W większości są to obcokrajowcy. Jedni się niecierpliwią, inni zaczynają rozmawiać ze sobą, by umilić czas oczekiwania.

21:25

Wchodzimy na Kładkę Bernatka, która łączy Kazimierz z Podgórzem. Most oświetlają kolorowe lampki. Pierwsze co przykuwa nasz wzrok to wielki transparent przywieszony do poręczy, ręcznie napisany na prześcieradle "NIGDY NIE ZAPOMNĘ". Para zakochanych studentów robi sobie zdjęcia. Marta i Łukasz z Wrocławia, mają po 21 lat. - Przyjechaliśmy na weekend do Krakowa. Bardzo nam się podoba kładka, we Wrocławiu nie ma takiego miejsca. Widok jest imponujący. A Kraków nocą robi wrażenie. Idziemy na spacer na Rynek, do knajp się raczej nie wybieramy, w końcu we Wrocławiu też je mamy.

Pub "Drukarnia" przy ulicy Nadwiślańskiej. W środku dużo ludzi, duszno i zadymione, ponieważ wchodzi się przez sale dla palących. Podchodzimy do baru i zagadujemy ciemnowłosą barmankę, która niechętnie chce odpowiadać na pytania, lecz ostatecznie udziela nam paru informacji

- W piątki jest tu bardzo dużo ludzi, przewija się nawet do 700 osób. Schodzi około 15 beczek piwa i 75 butelek wódki. Zagraniczni raczej nieczęsto tu bywają, ale za to mamy grupy stałych klientów. Dwie dziewczyny palą papierosy na schodach przy kładce. Agnieszka i Justyna, z zawodu konstruktorki: -Pierwszy raz widzimy kładkę, przyszłyśmy z ciekawości, przyglądamy się jej z fachowego punktu widzenia. Zapytane o dalsze plany na wieczór mówią : — Mamy zamiar pójść do "Stajni" na Kazimierzu , tam umówiłyśmy się ze znajomymi. Ale dzisiaj bez szaleństw.

21:30

W Opactwie Benedyktynów w podkrakowskim Tyńcu słychać już tylko szum wiatru. Z półmroku wyłania się jedynie postać ubranego w czerń mnicha, który zamyka na noc ciężkie bramy klasztoru.

21:32

Jednym z ostatnich tramwajów dostajemy pod bramę do huty krakowskiego oddziału ArcelorMittal Poland. Za kilka minut ma zjawić się nasz przewodnik Marcin Gajek, który poprowadzi nas do środka.

Setki osób zmierzają właśnie do huty na nocną zmianę. W większości są to mężczyźni, ale dostrzec można też parę kobiet. Na zmianie będzie pracowało 601 osób. W całej hucie jest ich ponad 4300. Ludzie rozmawiają, śmieją się. Niektórzy dopalają papierosy. Patrzymy na postpeerelowskie zabudowania, pętle tramwajowe…

Wsiadamy do samochodu. Przy wjeździe czeka nas kontrola, pokazujemy więc przepustki, ochrona sprawdza zawartość bagażnika i jedziemy dalej.

Cała powierzchnia huty to ogrodzony obszar o powierzchni 10 kilometrów kwadratowych. Jest to coś w rodzaju miasta w mieście - są na przykład znaki drogowe i ograniczenie prędkości do 40 km/h. Mijamy autobusy, które kursują po całym terenie, rozwożąc pracowników na ich stanowiska.

Aby wejść na halę, gdzie odbywa się obróbka metalu, należy założyć specjalny, ochronny uniform. Wraz z panem Marcinem udajemy się do szatni, aby się przebrać. Każdy pracownik posiada własną szafkę; są tez prysznice. Nasz przewodnik wita się ze swoimi kolegami z poprzedniej zmiany, którzy właśnie skończyli pracę i udają się pod prysznic. Z wybiciem godziny 22.00 wchodzimy na halę walcowni gorącej - nowocześniejszej tego typu instalacji w Europie. W jednej chwili czujemy, jakbyśmy przekroczyli próg ogromnej, zmechanizowanej sauny. Poprawiamy kaski i wkładamy stopery do uszu - ciągła praca maszyn, świst oraz odgłos chłodzonego metalu wytwarzają linie melodyczną, która po chwili jest niezwykle męcząca Ta zmiana pracuje do godziny 6 rano. Posiłki dostarczane są na miejsce, przez personel walcowni. Pracują tu 73 osoby: operatorzy maszyn, elektrycy oraz mechanicy. Pan Marcin oprowadza nas po hali, której długość wynosi ponad 300 metrów. Prowadzona jest tu obróbka slabu, który na samym końcu trasy zmienia się w gotowy produkt - krąg blachy.

Wchodzimy na jeden z mostków operatorskich. Praca tu jest niezwykle odpowiedzialna, należy kontrolować temperaturę, stan maszyn oraz ogólny przebieg procesu. Mostki muszą ze sobą ściśle współpracować, bo jeżeli jakiś element pójdzie nie tak, siłą rzeczy znajdzie to odbicie w każdym kolejnym etapie produkcji. To właśnie miejsce pracy Marcina Gajka . W pewnym sensie można powiedzieć, że pracuje za biurkiem, obserwując na monitorach obraz z kamer oraz stan pracy maszyn.

Tego dnia na mostku oprócz naszego przewodnika spotykamy Jerzego Kotulę (28 lat przepracowanych w hucie), Leszka Czapkę (35 lat pracy) oraz Wojciecha Nowaka (zatrudniony od 14 lat).

Pan Leszek, jako ten najstarszy stażem, ma sporo do powiedzenia w sprawie huty. Jakby nie było, przez 35 lat , sporo się tu zmieniło. - Kiedyś pracowało się głównie fizycznie, co prawda teraz też się tak zdarza, że musimy z chłopakami zejść i pomóc mechanikom, albo też zrobić coś samemu. Dziś za to wszystko obsługujemy z tego miejsca, technika poszła do przodu, więc nam wygodniej się pracuje - to zrozumiałe - śmieje się Leszek Czapka - Zwłaszcza teraz, kiedy zamontowana została klimatyzacja, warunki pracy są tu naprawdę przyzwoite. - Przez 8 godzin pracy znajdują się głównie na mostku bądź też w pomieszczeniu socjalnym, gdzie mogą zjeść posiłek albo napić się kawy. Czy jest to monotonne? - Ciężko uwierzyć, ale raczej nie. Jest to odpowiedzialna praca, musimy być skupieni i gotowi na wszelkiej maści usterki. Wpatrujemy się więc w monitory i kamery, aby w razie czego móc szybko reagować. Oczywiście rozmawiamy ze sobą, a od czasu do czasu ktoś udaje się na chwilę odpoczynku. Czas leci tu dość szybko - wyjaśnia Marcin Gajek.

21:40

Wchodzimy do Wierzynka - restauracji o największych tradycjach w Krakowie. Uśmiechnięty manager lokalu Łukasz Adamczyk prowadzi do stolika - Zwykle o tej porze w piątek nie ma już wolnych miejsc. Od razu można zauważyć, że to tydzień przedświąteczny. Tylko w tym czasie zdarzają się nam wolne stoliki. W Wielką Niedzielę już będziemy mieć komplet. Tak jest zawsze - zapewnia. Można się tu czuć naprawdę dobrze. Jasne wnętrza urządzone ze smakiem tworzą niesamowitą atmosferę luksusu i przepychu. W tle słychać się lekką nieco jazzującą muzykę. Idealnie komponuje się z wyglądem sali, choć połączenie to może nieco zaskakiwać. W Wierzynku współczesna muzyka łączy się z wystrojem przywodzącym na myśl czasy królewskie. W tym właśnie może tkwić magia wyjątkowego klimatu restauracji.

Chociaż nie wszystkie miejsca są w tej chwili zajęte, prawie cała sala zapełniona jest gośćmi. W rozmowach przeważa angielski, ale nierzadko słychać też inne języki. Zagraniczni turyści przychodzą tu często. Włosi, Anglicy, Hiszpanie, Szwajcarzy. Polacy stanowią zwykle około 30 - 40 procent wszystkich klientów. Dziś też tak właśnie jest.

Dostajemy zamówione chwilę wcześniej ciastko. Kelnerka wyraża uprzejmą nadzieję, że będzie mi smakowało. Smakuje. Zaczynam uważniej przyglądać się pozostałym gościom. Kelner podaje czarnowłosemu mężczyźnie w średnim wieku danie dnia - pieczonego łososia z warzywami. Przy innym stole elegancko ubrana kobieta prosi by dolać jej wina. Obsługa nie każe na siebie czekać - pojawia się błyskawicznie.

Maria Stockman i Linnea Södahl, dwie Szwedki siedzące przy stoliku obok wznoszą głośno toast. Po polsku, bo jak mówią, nie można inaczej, kiedy jest się w Krakowie. Młode kobiety zapraszają do swojego stolika. Są bardzo zainteresowane historią i polityką naszego kraju. Długo rozmawiamy o II wojnie światowej i przeszłości miasta. Rano wyjadą… Zgodnie jednak stwierdzają, że nie jest to ich ostatnia noc tutaj. Wrócą, bo ludzie są mili, ceny niewygórowane a miasto hipnotyzujące i jedyne w swoim rodzaju.

Zmieniamy nastrój. Idziemy na dancing do Stylowej - kultowej restauracji Nowej Huty. Zazwyczaj muzykę płynącą z lokalu można usłyszeć już przy miejscu, gdzie swego czasu stał pomnik Lenina. Ku naszemu zaskoczeniu głucha cisza. Słychać tylko dobiegające z pobliskiego osiedla kłótnie i wrzaski lokalnej młodzieży.

W progu spotykamy Panią Klozetową, która w weekend pełni rolę bramkarza i pobiera opłaty za dancing. Pytamy panią Michalinę czy orkiestra ma przerwę i dlatego tutaj tak spokojnie. Niestety odpowiedź rujnuje nasze plany na tańce podczas dzisiejszego wieczoru. - W związku z tym, że jest post dancingi odbywają się tylko w sobotę. Za zespól trzeba zapłacić, a teraz ciężkie czasy. Ludzi mniej to i pieniążków mało.

Do rozmowy dołącza się znudzona kelnerka Zosia. - Nic się tutaj nie dzieję, wynudzona jestem strasznie. Za barem bufetowa pani Stasia. Ma około sześćdziesiąt parę lat, trwałą ondulację, okrągłe okulary i mnóstwo adoratorów. Otoczona jest wiankiem stałych klientów. Oczywiście flirtuje i wymienia się z nimi sprośnymi dowcipami.

Zamawiamy piwo. Szlag może trafić jak się widzi sposób w jaki pani Stasia nalewa to piwo. Zamacza cały kurek w naszym piwie, przerywa nalewanie, zlewa część z innej szklanki, która zapewne stała tam już jakiś czas, a następnie bierze brudną łyżkę, żeby zamieszać i zrobić pianę, której nie znoszę. Z trudem przełykamy pierwszy łyk.

Takie są uroki Stylowej. To specyficzne miejsce, ale zarazem urokliwe. Czas zatrzymał się tutaj jakieś dwadzieścia lat temu. Podczas dancingu można usłyszeć stare kawałki takie jak "Już nie ma dzikich plaż" , "Żono moja" czy " O nowej to hucie piosenka". Mimo mojego młodego wieku potrafię się tu bawić rewelacyjnie. Ludzie, którzy tutaj mieszkają są szalenie towarzyscy i przyjaźnie nastawieni do życia.

Nagle w drzwiach pojawia się grupa ludzi. Widać z daleka, że pani Zosia nie może się z nimi porozumieć. Domyślamy się, że to turyści. - Can we eat something here?— pyta jeden z nich. Kilka minut później zamawiają miks pierogów, a my nie możemy sobie odmówić śledzia w śmietanie i kieliszka wódki.

Mimo, że orkiestra się nie pojawiła muzyka płynąca ze sprzętu grającego podrywa ludzi do tańca. Rozsuwają stoliki i w rytm muzyki snują się po parkiecie. Dostrzegamy panią Stasię wracającą ze sklepu z trzema butelkami wódki. Zabrakło alkoholu? - Takiego ruchu się nie spodziewaliśmy i zapasy się wyczerpały - ujawnia.

22:00

Zimno jak w psiarni. Rynek bardziej przypomina wyludnioną tajgę, niż epicentrum rozrywki, do którego przywykliśmy. Dorożkarze klną pod nosem, że tak marnego wieczoru nie było od dawna. Pytamy kelnerów z ogródków Wedla i Piano Rouge. Ten pierwszy- Łukasz Maciejewski - wyciąga plik banknotów i uśmiecha się szelmowsko: —Warto było siedzieć cały dzień na zimnie. Innego zdania jest Karolina Stecka z kawiarni obok, której napiwki nie wynagrodziły godzin spędzonych na ogródku. Kwiaciarki zwijają swój dobytek.

Dzisiaj w rynku sami obcokrajowcy, młodzież w strojach sportowych oraz gimnazjaliści.Dlaczego? Udajemy się w stronę Mikołajskiej, ciekawość każe nam wejść do footbol pubu i odpowiedź uzyskujemy niemalże natychmiast: - Dziś mecz Wisły- stąd tylu łysych - zdradza nam Andrzej Lasoń, miłośnik piłki nożnej. Ale dlaczego gimnazjaliści? Postanawiamy wszcząć śledztwo w tej sprawie i zaczynamy chodzić krok w krok za grupą nieletnich. Młodzi próbują dostać się do jakiegokolwiek klubu. Nieskutecznie - wszędzie są proszeni o dowody.

Pada słaby deszcz. Z ulicy Krowoderskiej skręcamy w plac Słowiański. Mimo nieciekawej pogody wielu ludzi zdecydowało się na wyjście z domów by poszukać rozkoszy cielesnych. Pierwsza napotkana prostytutka nie należy do zbyt urodziwych. Nawet młodzieżowy ubiór i mocny makijaż nie mogą zamaskować jej wieku. Wygląda na 55-60 lat. Gdy przechodzimy obok niej, rozmawia przez telefon. Zakładamy, że umawia się z klientem

Na przecięciu ulic Szlak i Pędzichów stoi młoda dziewczyna. Gdyby nie jej nieco wyzywający strój ciężko byłoby się domyślić czym się trudni. Ma towarzystwo. Mężczyzna który z nią rozmawia, nie wygląda na klienta. Skórzana, zużyta kurtka. Czarne włosy zaczesane do tyłu, wąs. Alfons. Rozmawia z nią przez chwilę, po czym znika za rogiem. Podchodzimy bliżej do dziewczyny. Z tej perspektywy nie wygląda już tak dobrze. Po jej twarzy widać, że używki zrobiły swoje. Bardzo ostry makijaż, usta pomalowane na różowy kolor. Słucha muzyki z telefonu. Kilku podpitych osobników przechodzi obok niej, jednak najwyraźniej nie mają ochoty na bliższe spotkanie.

Podjeżdża czarny ford focus. Kierowca mija dziewczynę dając jej znak ręką. Zatrzymuje się kilka metrów dalej. Szyba wędruje w dół. Krótka rozmowa, zapewne ustalanie ceny. Drzwi się zamknęły, auto znika w mroku.

22:03

W Starym Teatrze kończy się spektakl "Być albo nie być". Nicka Whitby'ego na podstawie filmu Ernsta Lubitscha. Przygotowany we współpracy z berlińskim Teatrem im. Maksyma Gorkiego spektakl w reżyserii Milana Peschela .Ideologia zniszczenia zderzona została w nim z utopijnym komizmem. Długie brawa. Widzowie są zadowoleni, choć wymęczeni. Ale na oceny przedstawienia sił nie brakuje. Na gorąco notujemy opinie : "W dzisiejszych czasach nie myślimy już o II wojnie światowej. Pozostaje niesmak do narodu niemieckiego. Ten spektakl, poprzez balansowanie na granicy tragedii i komedii wszystko odwraca", "Spektakl trafia do każdego odbiorcy. Dla młodzieży jest to dawka historii, a dla starszego widza retrospekcje, ale podawane się w sposób przystępny i nie przerysowany".

22:07

Autobus linii 152, kierunek Teatr Bagatela - wyszykowane towarzystwo rusza do boju. O tej godzinie głównym tematem jest wybór miejsca, klubu do którego się pójdzie. Dziewczyna na 12 cm szpilkach, która ledwo się na nich porusza chwali się koleżankom nowymi ciuchami i kosmetykami. Grupka młodych przystojniaków pod krawatem, z wielkimi świecącymi zegarkami na rękach, od których perfumy czuć na kilometr obmyślają plan "wyrywania laseczek". Główne podsłuchane w autobusie pytania : ile masz pieniędzy?, składamy się na flaszkę?, gdzie nas wpuszczą?, do której masz czas?

22:10

Tłum rozszalałych kibiców przechodzi przez Błonia. Jakiś młody chłopak wywijający szalikiem obraża policjantów.Rozwścieczony kopie śmietnik. Rozbija butelkę o asfalt. Jest pijany i agresywny. Policjanci podchodzą do niego. On zaczyna uciekać. Niezły kabaret!

22:15

Szpital MSWiA. Przywieziono chłopaka, na oko lat dwadzieścia kilka z urazem ręki. Trafił z miasteczka studenckiego gdzie podczas grilla ze znajomymi rozciął sobie rękę butelką. Założono mu kilkanaście szwów, ale był dzielny, nie płakał tylko cały czas starał się uśmiechać, pomimo tego, że stracił w tym dniu litr krwi. Połowę z tego zostawił po południu, przed wypadkiem w punkcie krwiodawstwa.

22:21

Przystanek Reymana, tramwaj 15, kierunek Dworzec Główny. Podnieceni kibice czekają na tramwaj. Nadjeżdża - Stójcie ze mną na torach, bo czasami nie chcą się zatrzymywać. - krzyczy Marcin, doświadczony kibic. Stajemy, tłum rusza do drzwi, każdy próbuje wsiąść, pchając się na siłę. Po kilku minutach kolejny tramwaj pełen kibiców rusza. "Kto nie skacze - ten z policji! " - śpiewają wszyscy. Wciśnięte do bocznej szyby tramwaju, skaczemy razem z mnóstwem kibiców. Z okna widzimy niebiesko-czerwone tłumy zmierzających na rynek kibiców. Przystanek Oleandry, wsiada starsza kobieta. Wszyscy rozsuwają się, jeden z kibiców robi miejsce. Babcia z uśmiechem na twarzy wysłuchuje okrzyków bawiącej się młodzieży, przymykając oko na przekleństwa. W takim klimacie tramwaj z eskortą policji dojeżdża do dworca, gdzie wysiada większość kibiców.

Jedni wybierają się do Yakuzy, inni siedzą u Wiślaków, nieważne gdzie są, liczy się wspólna zabawa. Leje się piwo, rozmawia o piłce, świętuje zwycięstwo. - Zawsze tu chodzimy, w Yakuzie po meczu jest najwięcej Wiślaków i najlepszy klimat, a im jest później tym weselej - popijając piwo mówi Piotrek, jeden z prowadzących doping na Wiśle.

22:30

Dworzec Główny PKP. Ludzie śpią na ławkach. Zmęczeni podróżujący prowadzą senne rozmowy. Klasyczny obraz poczekalni. Szybko wypędza nas stąd smród. Na dworcu spotykamy nastolatki z Ukrainy, jadą do swojego rodzinnego miasta- Lwowa. Konduktor ich pociągu narzeka na Polaków podróżujących PKP. - Ciągle robią problemy. Nie to co zagraniczni. To normalni ludzie, żyją w normalnych krajach. A u nas cukier za 6 zł. Na koniec z uśmiechem dodaje: - Raz w roku powinna być możliwość odstrzelenia jednego pasażera bez konsekwencji.

22:45

Im bliżej Placu Nowego tym więcej ludzi na ulicy. Wreszcie docieramy do "okrąglaka". Widać, że Endzior ma najlepsze zapiekanki, bo kolejka u niego najdłuższa. Przed "Alchemią" czeka na klientów taksówkarz.— 90 procent moich klientów w piątkowe wieczory jest pijanych. Najgorsze kursy są do Nowej Huty, z tymi klientami zawsze są problemy —opowiada.

Z "Alchemii " wyciągamy Marcina-barmana. Wychodzi z nami zapalić na zewnątrz, bo w środku tłum i głośno od rozmów. - W piątki naprawdę tutaj się dzieje. Trudno jest mi powiedzieć ile ludzi przychodzi. Bar zamykamy o czwartej ale bywa, że ludzie siedzą dłużej. Bardzo często pojawiają się u nas obcokrajowcy, ale mamy też bardzo dużo stałych klientów — opowiada — Nie mogę jednak wam powiedzieć ile alkoholu schodzi, menadżer nie pozwala nam udzielać takich informacji. Mam nadzieję, że pomogłem, teraz muszę wracać już do pracy.

Na nieczynnym o tej porze stoisku targowym siedzi dwóch młodych ludzi. Michał i Marcin to studenci, jedzą tutejszy przysmak — zapiekanki. - Na Kazimierzu często imprezujemy. Na Rynek się nie pchamy. Najczęściej bywamy w BonBonie, Szeptach, Kolanku i Tawie. W piątki mało pijemy, wolimy pić w soboty. Raz w miesiącu lubimy porządnie się nawalić. Życzymy chłopakom udanej imprez i wygłodniałe wchodzimy do Pizzeri Pomodorino na ulicy Estery. Zamawiamy pizze i przy okazji dowiadujemy się paru ciekawych rzeczy.

- W piątki schodzi około 30 blach a w lecie to nawet i 50. Otwarci jesteśmy do drugiej i to właśnie przy zamknięciu jest największy ruch. Przychodzi do nas bardzo dużo pijanych osób wracających z imprezy. Tutaj raczej jest spokojnie.

22:46

Plac Szczepański. Czekamy na patrol Straży Miejskiej z którym spędzimy kilka najbliższych godzin, siedzimy na ławce wokół nas przechadzają się spacerujący ludzie. Kraków powoli zaczyna swoje nocne życie. - Z czym kojarzy ci się piątkowa noc w Krakowie? - pytamy przechodniów. - Na pewno z dobrą zabawą, mnóstwem rozśpiewanych ludzi na ulicach i tłokiem w klubach - mówi Ania studentka 1 roku. - Kraków nocą ? Coś pięknego, oświetlony Wawel, podmuch rześkiego wiatru. z ulic znikają ciągle spóźnieni ludzie a ich miejsce zastępują spacerowicze - mówi Piotr , także student.

Ruszamy z Placu Szczepańskiego radiowozem 116. Przyglądamy się pracy dwóch funkcjonariuszy Straży Miejskiej i współpracującego z nimi, w ramach akcji "Bezpieczny powrót", pracownika Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Zadaniem jednostki jest kontrolowanie sytuacji na przystankach MPK.

23:06

Pierwsza interwencja. Na ul. Pawiej przed Galerią Krakowską trzech mężczyzn parkuje samochód na zatoczce autobusowej.Czekają na dziewczynę. Funkcjonariuszka i pracownik MPK spisują ich dane oraz wyjaśniają sytuacje.Kończy się na pouczeniu. - W takiej sytuacji funkcjonariusz ma do wyboru pouczyć lub wypisać mandat - tłumaczy strażniczka — Dużo zależy od zachowania osoby popełniającej wykroczenie.

Zmiana nocna trwa od 21:00 do 5:00.W tym czasie po Krakowie jeździ pięć patroli, w tym jeden interwencyjny. Jest również kilka patroli pieszych. Poważnym problemem, z którym nie może uporać się Straż Miejska jest zakłócanie ciszy nocnej przez kluby w centrum.Mieszkańcy skarżą się na głośną muzykę i zachowanie bywalców klubów. Imprez jednak zamknąć nie mogą. - Możemy ukarać lokal,skierować sprawę do sądu,lecz dopiero po kilku sprawach i kilku grzywnach sąd może zamknąć knajpę -tłumaczy jeden ze strażników.

23:15

Znów Krowoderska. Coraz zimniej, przynajmniej przestało padać. Ruch w sexinteresie robi się coraz większy. Napotykamy kolejne dwie kobiety. Mniej więcej pół wieku na karku, chociaż wydają się być bardziej zadbane niż ich znajome z Placu Słowiańskiego. Palą, jak wszystkie. Zainteresowanych ich usługami nie zauważamy.

Przed sklepem z alkoholami na ul. Wielopole stoi kolejka. Sprzedawczyni pracuje jak maszyna: wódka , piwo , papierosy, kasa. Dwie studentki pierwszego roku ubrane bardzo elegancko zamawiają najtańsze ruskie szampany oraz cienkie papierosy marki Pall mall. Oczekując na zamówienie stwierdzają jednogłośnie: -- Walimy na Plantach i spadamy na imprezę. Grupa ośmiu dorosłych Anglików kupuje trzy litrowe butelki wódki Czystej De Lux , do tego wagon papierosów Marlboro light. Zaraz za nimi pojawia starszy mężczyzna -Witam panią. To co zawsze. Z plecionej torby wyciąga 7 pustych butelek po Żubrach na wymianę .

Plac Nowy. Lokale powoli się zapełniają. Kolejka do zapiekanek rośnie z minuty na minutę. - Dlaczego stoi pan w tej dłuższej kolejce?- zagadujemy jednego z chłopaków. - Bo to do Endziora... to klasyk. Obok nie dostaniesz takiej dobrej (śmiech). Puby przepełnione. W "Alchemii" tłok. Mimo, że jest dosyć chłodno ludzie siadają na zewnątrz lokali.

23:50

Ul. Rajska, Diamond Strip Club. Watahę Brytyjczyków, która akurat wchodzi do środka. Obcokrajowcy to żyła złota dla takich przybytków. Cena, jaką ustalili Brytyjczycy za wejście to 20 zł. Niewątpliwie na tym wydatku się nie skończy

23:43

Dworzec Główny wraz ze strażnikami miejskimi. Starszy kierowca taksówki nie może zrozumieć, że parkowanie na przystanku jest zabronione.Tłumaczy,że czeka na klienta,że postój nie będzie trwał długo.Tym razem również kończy się na pouczeniu. Parkujący bus na przystanku Dworzec Główny.Kierowca niechętnie otwiera drzwi strażnikom miejskim. Kłóci się, że ma prawo do parkowania. - Na podstawie umowy z MPK busy mogą zatrzymywać się na przystankach tylko na czas wymiany pasażerów.Parkowanie na zatoczce jest zabronione - mówi strażnik. Tym razem funkcjonariusze są wyrozumiali.Pouczenie.

23:50

Wchodzimy do szpitala ginekologiczno-położniczego Ujastek. Szpital o tej porze jest całkiem pusty. Sklepiki zamknięte, pogaszone światła. Po kilku sekundach zauważamy stróża. Starszy pan ogląda w swojej kanciapie telewizję. - Panie na nocne zwiedzanie? Dziś spokojnie jest bardzo, Panie dobrze trafiły.

Czy dobrze, to nie jesteśmy przekonane. Żadnych krzyków nowonarodzonych, żadnych wrzasków rodzących kobiet, bieganiny pielęgniarek. Nic się nie dzieje. Jedyny dźwięk to odgłos naszych kroków i buczenie automatu do kawy. Jest bardzo ciepło. Idziemy korytarzem, na ścianach wiszą zdjęcia dzieci. Trudno sobie wyobrazić, że w dzień przestrzeń, w której się poruszamy, jest pełna życia.

Po oddziale położniczym oprowadza nas pielęgniarka Katarzyna Olszowa. Mijamy zamknięte drzwi sal, w których śpią zmęczone kobiety. W ciszy, która panuje, szelest naszych ochronnych butów brzmi dużo głośniej, niż za dnia. Boimy się, żeby nie obudzić malutkich pacjentów i ich mam. - W piątek urodziło się jedenaścioro dzieci. Teraz mamy spokój, dzieciaki śpią, ich mamy też. Jedna kobieta przygotowuje się do porodu, ale trudno powiedzieć kiedy urodzi, pewnie już dzisiaj - mówi nasza przewodniczka kilka minut po godzinie 24.

Wchodzimy do pokoju pielęgniarek. Na biurku leży sterta zapisanych kartek - Nawet w tak spokojną noc mamy zajęcie - biurokrację. - wyjaśnia Katarzyna Olszowa. Obok biurka niski stolik, a na nim dwie niedopite kawy. - Nie wiadomo co się dziś jeszcze wydarzy - tłumaczy druga pielęgniarka.

Teraz idziemy za panią Katarzyną na salę noworodków. Jest ich osiem. Spod kolorowych becików widać jedynie malutkie główki. Wszystkie dzieci śpią cicho pomrukując. - To nieprawda, że jeśli jedno z nich się obudzi, budzą się wszystkie - wyjaśnia Dorota Kamińska, gdy jeden z malców o godzinie zaczyna domagać się butelki. - Na szczęście, bo gdyby tak było to nie mogłybyśmy dać sobie z nimi rady. - mówi nam pielęgniarka, w tym samym czasie gdy malec ssie smoczek kolorowej butelki.

00:00

Port lotniczy w Balicach przechodzi w stan uśpienia. Ostatni ludzie wyszli już dawno. Jedyne co można zauważyć, to pałętających się pojedynczych ludzi, którzy nie mają się gdzie podziać, a samolot mają dopiero rano. Widać, że są smutni. W końcu kto by chciał samotnie siedzieć w nocy na opuszczonym terminalu? Między nimi chodzą sprzątaczki. Czyszczą podłogę, zbierają kurz ze stanowisk, czyszczą szyby, by nazajutrz lotnisko powitało pierwszych pasażerów czystością i świeżością.

Do sklepu monopolowego przy ul. Wielopole wchodzi pijany facet . Zamawia dwa Tyskie .Sprzedawczyni odmawia -Pijanym alkoholu nie sprzedam. Chyba pani jest pijana - odpowiada. Chwiejąc się na nogach i patrząc mętnym wzrokiem dodaje. - Gdybym k…wa chciał soczek to bym k…wa poszedł do spożywki.

Tuż po północy spotykamy Małgorzatę N. z Warszawy. Biega wzdłuż Błoń. Nagle woła: Manta! chodź tu piesku. Nie boisz się tak sama, o tej porze? - Nie jest tak strasznie - mówi ze śmiechem i zachłannie wypija całą butelkę wody. - Odkąd biegam z Mantą, czuję się bezpiecznie.

Pies Małgosi jest wielkości dorodnego kota - też mi body guard! - Studiuję farmację biegam tu cztery razy w tygodniu. Zazwyczaj o tej porze. Jest to fantastyczne miejsce. W centrum miasta taki wielki obszar do rekreacji -zachwalam Malgosia.

00:07

Hotel Sheraton, nieopodal Wawelu. 230 pokoi. Jest w czym wybierać. Zaczyna się sezon, więc ceny rosną. Z resztą tutaj zmieniają się codziennie. Dziś najtańszy pokój kosztuje 700, a najdroższy - prezydencki - 3850 złotych za dobę ze śniadaniem. W hotelu jest więcej obcokrajowców. W holu angielski zdominował polski. Dwóch mężczyzn wchodzi z walizkami do hotelu. Uśmiechnięci, rozgadani i wypoczęci, jakby było południe.

00:10

Jedziemy ze strażnikami sprawdzić stan czystości w "dzielnicy bezdomnych" na ul.Rakowickiej. Opuszczone budynki,stara tabliczka informująca,że kiedyś był tu skup złomu. Skrzypiąca brama, powybijane okna... Stan czystości się poprawił, więc opuszczamy to miejsce.

00:25

Dworzec Główny PKP. Wszystkie ławki zajęte. Służą jako łóżka bezdomnym. Dopiero po 15 minutach jesteśmy w stanie przyzwyczaić się do panującego tam zapachu. 57-letni Jerzy, zadbany mężczyzna w garniturze, żyje tu już 12 lat. Kiedyś pracował na wysokim stanowisku w hotelu, a potem założył własną restaurację. Jednak nie udało się. -Każdy ma jakiś powód, żeby tutaj trafić - mówi. Drugi bezdomny ma duże poczucie humoru. Na pytanie: Jak pan się tu znalazł? Odpowiada: - Na nogach, idę, patrzę dworzec, no i wszedłem.

0:30

W kamienicy na Wielopolu mieszczą się najgłośniejsze kluby. W tej chwili kilkoro młodych ludzi stoi opartych o ściany zrujnowanej do cna kamienicy. Wchodzimy na górę do kluby Kitsch. Schody skrzypią, a na barierce widać warstwę kurzu.Przy wejściu gromada napakowanych osiłków. Pewnie ochrona. Brunetka w przykrótkiej, czerwonej sukience zagaduje jednego z nich. Na korytarzu brudno, zimno,a światło w burdelowym kolorze. Czuć zapach wiekowej kamienicy. Z trudem można się przedostać do baru. Obsługę prowadzą dwaj mężczyźni. Schludnie ubrani, nie pasują do tego miejsca. Za nimi kilka półek z alkoholami do wyboru do koloru, a na ścianie obok menu wypisane białą kredą.

Wybór spory, ale ceny wygórowane, krakowskie. Poniszczone kanapy, krzesła jak dla uczniów podstawówki. Na ścianach w pluszowych, cętkowanych ramach wiszą dywany z wizerunkami szczeniaków i koni. Totalny kicz. Raz po raz przechodzi przez salę mężczyzna, dużych gabarytów, około trzydziestki. Jego mina mówi - szukam kolegi do towarzystwa.

Dwie młode dziewczyny przy jednym stoliku piją piwo, obok kilku młodych mężczyzn im się przygląda. Większość osób z minuty na minutę traci kontakt z rzeczywistością. Dziewczyny śmieją się coraz głośniej, aż adoratorzy przysiadają się do nich. Po chwili znikają gdzieś na parkiecie.
A tam na środku sali podest a'la scena i dwie rury. Mamy wrażenie, że zaraz cała kamienica runie od natłoku ludzi i dudniącej muzyki.

Dziki taniec rozpoczyna kobieta w czerwonej sukience, która wcześniej podrywała ochroniarza. Widać, że rewelacyjnie opanowała sztukę przebierania nogami na rurze. Gratulacje. Nie wzbudziła jednak szczególnego zainteresowania. Przy ścianie trzy dziewczyny wzięły przykład z koleżanki. Show na stole okazało się bardziej spektakularne.

W mniejszej salce, od progu zwraca uwagę słodka parka patrzących sobie w oczy homoseksualistów. DJ utrzymuje klimat trance. "Chodź to ci przywalę". Jest to styl tańca, w którym przebierasz nogami, tak jakbyś chciał jak najszybciej uciec z więzienia, a ręce zaciskasz w pięść i walisz- góra, bok, przód i prawy sierpowy.

00:35

Mamy szczęście, wracając pod Diamond Strip Club widzimy jak pierwsza grupa Brytyjczyków opuszcza lokal. Są już bardzo pijani. Nasza próba zaczepienia towarzystwa kończy się fiaskiem.

01:00

Kolejny klub: Łubu- Dubu. Już na wejściu rozbrzmiewa muzyka z lat 80’. Bar okupują studenci z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Panowie z fajką toczą biznesowe rozmowy. Kobiety w sukienkach w kropki zalotnie próbują zaciągnąć panów do tańca. Na parkiecie obrazek jak z filmu" Dirty Dancing". Ludzie tańczą w parach. Jedna z nich wybija się znacząco z tłumu. Chyba to zawodowcy. Wywijają twista lepiej niż niejeden nastolatek. Nogi same rwą się do tańca. Odurzeni chmurą dyskotekowego dymu wychodzimy na korytarz. Tu też trudno złapać oddech. Tłum dwudziestolatek napiera to z jednej, to z drugiej strony. Potworny ścisk. Smród fajek i spoconych ciał. Poddajemy się i wychodzimy. Idąc po schodach już nie zauważamy nawet kurzu na barierkach.

Inna atmosfera panuje w piekarni "Buczek" w dzielnicy Prądnik Czerwony. Tam nikt się nie obija i nie myśli o zabawie.Od godziny 18. piekarze i cukiernicy przygotowują wyroby, które kilka godzin później trafią do sklepów. W środku jest bardzo gorąco. Już od progu zapach świeżego chleba. Słychać brzęk blachy, dźwięk rytmicznej pracy maszyn, a w tle radio RMF FM. Muzyka umila nam pracę - dociera do mnie jakiś głos z drugiego końca sali. Wszyscy pracownicy mają na sobie białe stroje i nakrycia głowy. — Bardzo dbam o zasady BHP -tłumaczy mi Jerzy Buczek, właściciel piekarni.

01:02

Do poczekalni dworca PKP wchodzi służba porządkowa i rachmistrz. Dzisiaj zaczął się powszechny spis bezdomnych. Budzą wszystkich bez wyjątku. Pytają o nazwisko i wiek. Adres znają.

1:10

Kasyno w hotelu Cracovia. W niewielkim pomieszczeniu około trzydziestu osób, wszyscy pochłonięci grą. Przy każdym stoliku stoją krupierzy. Dziś jest ich dziesięcioro. Czuwają nad prawidłowym przebiegiem gry, ustawiają żetony, wypłacają . Można tu zagrać w różne gry karciane, pokera, bakarat lub na automatach. Tej nocy najbardziej oblegany jest poker. - Wygrałem dziś stówę, ale straciłem jeszcze więcej - mówi Jan, dwudziestoparoletni gracz. Kasyno odwiedza regularnie, raz w tygodniu, od pięciu lat. - Rzadko pojawia się tutaj ktoś nowy. Czasem gościmy jakiegoś obcokrajowca, ale najczęściej przesiadują tu starzy bywalcy - twierdzi jedna z kelnerek

1:15

Kiełbaski przy hali na Grzegórzeckiej to nocna instytucja. Niebieska Nyska, tłum ludzi, przytupywanie z niecierpliwości i dziecięca radość. Przy stoliku, czterech mężczyzn łapczywie zajada swoje porcje. Wcześniej kulturalnie kroją plastikowymi sztućcami, podane na papierowych tackach kiełbaski. Nie narzekają na niewygodę, zimno ani na mżawkę. Przeżuwając, zachwalają i mruczą z zadowoleniem pod nosem. Wyglądają na lekko podpitych, ale widać, że inni zachowują się podobnie.
Iskierka w oku, uśmiech na twarzy. Przypomina to przedszkolne czekanie na dokładkę podwieczorku.

Kolejka liczy ok 20 osób. Od zakapturzonych, nowo poznanych "kumpli" dowiadujemy się, że dziś i tak "jest spoko". - Tydzień temu czekaliśmy ponad pół godziny - mówi Paweł. A porcje? - Wielkie są, nie zjesz całej- patrzy na nas z góry jego kolega.

Niewiele tu kobiet, dlatego pytamy o wrażenia Agatę, studentkę zarządzania. - Wracamy z imprezy, często tu wpadamy, można naprawdę dobrze zjeść. Nie to co kebaby, mcdonaldy i kfc. Oprócz wracających z Rynku Głównego dużą grupą są taksówkarze- przewóz osób, radio taxi, dwójka, barbakan, to tylko niektóre z podjeżdżających aut.

Do czterech panów przy stoliku dołącza się trzech innych. Wygląda to jak vip room. Pozostali klienci porozrzucani są w promieniu 50 metrów. Na przystanku autobusowym, na maskach własnych samochodów, w samochodach i przede wszystkim przy zamkniętych w nocy stoiskach Hali Targowej. Każdy może przycupnąć i delektować się.

Dostajemy nasze kiełbaski. Każda jest wielka, mocno przypieczona i gorąca, wystaje poza papierową tackę. Zamawiamy cały zestaw, więc dostajemy też oranżadę,mocno gazowaną, landrynkową. Opłacało się czekać sześć minut. Wszystko smaczne, swojskie, takie "prawdziwe'" Porcja zawiera też wielką świeżą bułę, kruszącą się intensywnie na wszystkie strony. Biznes się kręci. Niebieska Nyska to zachwycająca prostota. Świeże bułki, kiełbaski, oldschool-owa oranżada, grill opalany drewnem i przystępna cena..Grzegórzecka tętni życiem do godziny 3 w nocy, wtedy Niebieska Nyska odjeżdża, aby przygotować się do kolejnej nocy.

1:20

W piekarni Jerzego Buczka pierwsze pieczywo jest już gotowe i pracownicy właśnie wyciągają je z pieca. Wszystkich uderza fala gorącego powietrza. Piec jest bowiem rozgrzany aż do 200 stopni. Pieczywo pachnie zachwycająco. Chrupiąca, rumiana skórka zachęca do tego, by natychmiast pochłonąć choć kawałek.

Pracownicy starannie układają chleby do specjalnych pojemników. Robią to bardzo delikatnie, aby nie połamać żadnego bochenka. Następnie układają pojemniki jeden na drugim. Panuje poruszenie. Czuć presję czasu. Zaraz pojawią się dostawcy i wszystko musi być gotowe do transportu.
Kierowcy zaczynają wnosić pojemniki z pieczywem do samochodów z logiem "Buczka". Mimo nocnej pory nie widać po nich śladów zmęczenia. Jak od kilku lat pracuje się w nocy to można się przyzwyczaić - opowiada jeden z dostawców.

Dochodzi godzina 2:00

Kraków oświetlony milionem lamp. Weseli turyści, przyszli mężowie na wieczorach kawalerskich, przejeżdżająca przez rynek karetka na sygnale. Najlepszy widok na całą panoramę miasta, na tętniące życiem ulice, to widok z Wieży Mariackiej, na której czuwa hejnalista.

Równo o godzinie drugiej rozbrzmiewają dwa uderzenia dzwonu poprzedzające hejnał. Następnie pan Kazimierz Czerw staje I po kolei w każdym z w czterech okienek. Tak aby melodia niosła się na cztery strony świata. Trębacz ubrany jest w odświętny mundur. Macha turystom stojącym na płycie rynku. Po odegraniu hejnału trąbka wraca na honorowe miejsce, hejnalista zamyka okno i wraca do pokoju w wieży, którą nazywa swoim królestwem.

Kazimierz Czerw pokonał dziś 239 schodów w trzy minuty. Zaczął zmianę o 7:30 i o tej samej godzinie kolejnego dnia ją skończy, o ile przyjdzie jeden z jego sześciu zmienników. Nie zostawia wieży bez straży, dopiero po przekazaniu zmiany spokojnie może udać się do domu na 48 godzinny odpoczynek. Schody i melodię hejnału trębacz zna na pamięć, nic dziwnego - od 18 lat pracuje w tym zawodzie. Sam żartuje, że na wieży osiągnął pełnoletniość. - Nigdy się nie pomyliłem przy graniu hejnału. Robię to automatycznie, nie myśląc nawet o nutach. Zachwycam się Krakowem, który z wieży jest wyjątkowo piękny - opowiada strażak. Tej nocy też się nie pomylił. Każdy hejnalista ma swoją własną wersję hejnału, chociaż korzystają z tych samych nut. Wygranie melodii nie powinno jednak trwać dłużej niż 5 minut.

2:00

Znów piekarnia "Buczek". Wszystko jest już załadowane. Kierowcy ocierają pot z czoła i wyruszają w drogę. Rozjeżdżają się w różne strony Krakowa. Punkty sprzedaży już czekają na towar.

2:09

Ulica Rozrywki 1, czyli Izba Wytrzeźwień. Wchodzimy do monitorowanego obiektu. Od razu uderza nas specyficzny, niezbyt przyjemny zapach tego. Na spotkanie wychodzi nam niewysoki mężczyzna o niezwykle łagodnej twarzy- kierownik zmiany. Wizytę rozpoczynamy od poznania personelu: dwóch opiekunów, lekarza i depozytorki. Nieczęsto spotyka się tak wyważonych, cierpliwych i zdystansowanych w stosunku do swojej pracy ludzi. Zawód, który wybrali, tak sami określają: - Nie jest zbyt wdzięczny. Ale nie to jest godne pochwały, lecz ich chęć niesienia pomocy ludziom, często znajdującym się na życiowym zakręcie, zapomnianych przez wszystkich czy omijanych bezdomnych.

Zaglądamy do kilkunastu sal, przeznaczonych osobno dla kobiet, nieletnich, mężczyzn czy bezdomnych. Nie ominęłyśmy również tej dla "najmniej posłusznych", zagrażającym otoczeniu i samym sobie. Pomieszczenie to wyposażone jest wyłącznie w łóżko z pasami, przypominające te ze szpitala psychiatrycznego. - To już ostateczność. Przyprowadzane są tu osoby z atakami agresji, z którymi po prostu nie możemy sobie poradzić. Przypinani są na okres 4 godzin, przeważnie się uspokajają. W innym wypadku lekarz ustala dodatkowe godziny pobytu w tej sali - opowiada kierownik zmiany

Pacjenci zamykani są w pomieszczeniach wyposażonych w kamery, stale rejestrujące ich zachowania. Co godzinę opiekunowie sami kontrolują każdą salę z osobna, rozdając pacjentom wodę, kawę czy herbatę. - Kontrolujemy również w przypadku, gdy w pomieszczeniu, w którym przeglądam rejestry z kamer zapali się czerwona lampka na specjalnie zamontowanym urządzeniu. Nawet pijani kombinują. - opowiada jeden z opiekunów. Właśnie policjanci przywieźli kolejnego pacjenta. Młody chłopak, jak każdy nietrzeźwy wdaje się w dyskusję z policją i pracownikami izby.
- Dla nas to już chleb powszedni i świadome znieczulenie na prośby i wyzwiska, które też stają się nieodłączną częścią dyskusji z pacjentem - opowiadają pracownicy izby.

Jednym z etapów przyjęcia jest sprawdzenie zawartości alkoholu w organizmie i orzeczenie przez lekarza stanu pacjenta oraz czasu jakiego potrzebuje na wytrzeźwienie. Zdanie ubrania, dokumentów i wszystkich rzeczy wniesionych przez pacjenta na teren placówki to kolejna faza działań przeprowadzanych, tym razem przez depozytorkę. Po wszystkich formalnościach pacjent doprowadzany jest do miejsca "wypoczynku".

Podczas pobytu na izbie wytrzeźwień byłyśmy świadkami przyjęcia trzech mężczyzn. Dwóch z nich miało po 4 promile alkoholu w organizmie. Trzeci 2,5promila. Od godziny 19:00 do 4.00 w piątkową noc na izbę przyjęto 20 osób, w tym jedną kobietę Od początku roku- 3130. Ciągle rośnie liczba kobiet. Najmłodsza miała 12 lat. Rekordzista odwiedził izbę 300 razy.

2:10

Przy Dworcu Głównym wsiadamy do autobusu 609. Bardzo dużo ludzi, ale tylko chyba my jesteśmy trzeźwi. Ktoś zwymiotował na pierwszych siedzeniach. Na każdym przystanku, kiedy wsiada ktoś nowy i chce tam usiąść, cały autobus krzyczy "uwaga, narzygane!!!". Dwie dziewczyny trzymają się górnych rurek i huśtają na nich. Chłopak z długimi blond włosami kiwa głową w rytm jakiejś melodii, którą ma chyba w głowie, bo słuchawek nie widzimy.

2:13

Hipermarket Tesco. Czynny 24h/dobę. Ulica Wielicka. Na parkingu tylko kilka samochodów. Między półkami trwa walka z czasem. Kilkanaście osób rozładowuje towar — są wśród nich studenci I osoby starsze, dorabiające do emerytury. Nie są chętni do rozmowy. Na dziale mięsnym spotykam kobietę koło czterdziestki.- Właśnie skończyłam zmianę i wpadłam tu na chwilę. Chętnie kupuję w nocy bo mam więcej czasu na przemyślenie zakupu, porównanie ceny. Oprócz niej na całej hali zakupy robi jeszcze dwójka młodych ludzi. Stoją przy jedynej otwartej kasie. Piwo, chleb, masło, chipsy, czyli nocne zakupy. Czy zdarzają się osoby, które o drugiej w nocy wyjeżdżają ze sklepu z pełnym wózkiem? - Tak, i to nawet często. Pewnie są to ludzie po nocnych zmianach, lub ci, którzy nie mają czasu w dzień — opowiadają ochroniarze hipermarketu.

2:21

Na Placu Nowym dużo mniej ludzi. Podchodzimy do dwóch dziewczyn stojących w kolejce po zapiekanki. Gośka Kmiotek studentka AWFu i Maria Stojowska, studentka pedagogiki z UJ
- Byłyśmy na imprezie na Wielopolu, ale zgłodniałyśmy i postanowiłyśmy wpaść na najlepsze żarcie w mieście. Na Kazimierzu bywamy głównie po to, bo imprezujemy w centrum. A teraz idziemy już do domu.

02:40

Ulica Szeroka, synagoga Poppera. Dla niektórych dom modlitwy. Dla innych miejsce do występów teatralnych. A dla dwóch leżących przed bramą pijaków - noclegownia. Wokół cisza jak makiem zasiał.

3:00

Dwie reporterki pojawiają się w siedzibie MPO przy ul. Nowohuckiej 1. - Przyniosłyście ze sobą stopery do uszu? Maszyny głośno chodzą. Można ogłuchnąć - przestrzegł ochroniarz, najwyraźniej chcąc nas przestraszyć,. - Dobry wieczór, nazywam się Janusz Cieślik i jestem dyspozytorem. Skoro już jesteście to zawiozę was w miejsce, gdzie teraz powinny jeździć czyszczarki i zamiatarki. Zobaczycie jak działają i się nimi przejedziecie.

3:30

Jesteśmy gdzieś na peryferiach Krakowa, przed nami stoją trzy wielkie, pomarańczowe maszyny z niebieskimi napisami MPO - Maszyny poruszają się średnio 5 do 7 km/h - mówi Pan Janusz - jeśli jezdnia jest bardzo zabrudzona, kierowcy muszą jechać wolniej. Wdrapujemy się do pierwszego wozu. Pan Adam, koło trzydziestki, pracuje w tym zawodzie już ósmy rok. Chłopaki zaczynają pracę o 22 a kończą o 6 rano - Jest nudno jak cholera, trzeba mieć ogromną cierpliwość i zaparcie bo nic się zazwyczaj nie dzieje. Ale za to jest cisza, spokój, można się przyzwyczaić. Czasami ktoś zatrąbi… Raz tylko, gdy miałem rundkę w Skawinie, grupa młodych ludzi, raczej pijanych, najpierw szła obok mnie, później weszli na Brodsona i jechali razem ze mną jakiś czas, jednak potem najwyraźniej się znudzili, zeszli i tyle ich widziałem. Brodson to całe to urządzenie za nami. Zamiata kurz i inne śmieci spod krawężnika. Miasto jest podzielone na dziewięć rejonów, z czego priorytetem jest centrum, które akurat nie jest w ich rejonie.

3:32

Rynek Główny. Ostatnie grupy kibiców wracają do domów. Po pełnym wrażeń wieczorze czas myśleć o następnym meczu i kolejnym zwycięstwie.

3:54

Piekarnia "Buczek". Schodzimy piętro niżej - do cukierni. A tam mieszanka kilku różnych zapachów - od karmelu, wanilii, galaretki truskawkowej przez kokos aż po czekoladę. Przy jednym ze stanowisk właśnie trwa produkcja tzw. eklerów. Ten podłużny przysmak z parzonego ciasta, po przecięciu na dwie części, wypełniany jest waniliowym budyniem i bitą śmietaną. Z wierzchu oblewany jest aromatyczną, ciemną czekoladą. Niektóre sztuki ozdabia się jeszcze lukrem.

4:00

Budzik zrywa z łóżka znanego krakowskiego piosenkarza Andrzeja Sikorowskiego. Za godzinę jedzie wraz z zespołem na koncert do Wałcza. — Długo nie pospałem, bo w piątek miałem koncert w Niepołomicach, a po powrocie do domu nie odmówiłem sobie rozegrania z komputerem partyjki szachów. Wygrałem, po poziom nie był zbyt wysoko ustawiony — śmieje się artysta.

4:20

Po rynku na sygnale jedzie rozpędzona karetka. Kebaby przeżywają oblężenie. Studenci po opuszczeniu swoich ulubionych klubów masowo schodzą się pod budki z tanim jedzeniem. Najwięcej schodzi drobiowych, z sosem łagodnym w naleśniku.

4:28

Rozpoczyna się najbardziej gorący okres pracy w piekarni. Na twarzach pracowników widać zdenerwowanie. Wszyscy mobilizują się wzajemnie do pracy. Trzeba zdążyć ze wszystkim. Zaraz znów pojawią się kierowcy. Dostawcy w pośpiechu ładują pojemniki. Wszystko musi być rozwiezione na czas. Klienci nie mogą przecież czekać. W piekarni robi się już spokojniej. Wreszcie można trochę odetchnąć.

4:30

Rajd z MPO. Wychodzimy z Brodsona i wspinamy się na drugi pojazd - zamiatarkę. Ku naszemu zaskoczeniu w środku jest strasznie ciepło, a po za tym zaskoczyły nas miliony świecących guzików i przyrządów - Nic się nie psuje, ten samochód akurat jest nowy, dobrze eksploatowany. Mechanizm nie jest zbyt skomplikowany - jak nam wyjaśnia Pan Marek, mężczyzna w średnim wieku, który pracuje już 14 rok na nockach - Wciskam guzik z konkretnymi szczotkami, resztą steruje maszyna. - Jakie prawo jazdy jest potrzebne? - Na takie samochody potrzebna jest kategoria B i C. Ale mimo strasznych rozmiarów prowadzi się go bez większego problemu. - Nie nudzi się panu? - Troszeczkę, chociaż dobrze, że jest radio, ale przydałby się jakiś dobry samarytanin do rozmowy bo o czwartej rano jest najgorszy moment. Chwyta sen. Dlatego bez kawy byłoby ciężko, nawet bardzo ciężko, bym powiedział.

5:15

Z ciepłej zamiatarki wchodzimy do lodowatej polewaczki. Jest o wiele wyższa niż dwa poprzednie pojazdy. Wchodzi się do niej jeszcze trudniej niż do poprzednich. W środku wygląda jak samochód miejski z czasów PRL-u. Jedziemy o wiele szybciej, przez dziury w drodze rzuca nas na strony. - Spod samochodu wylewa się woda, w zależności od prędkości pod wpływem ciśnienia mniej lub więcej wypływa wody - wyjaśnia Pan Arek, z krągłym brzuszkiem, który ma za sobą już 5 lat doświadczenia - co noc zużywa się ok. 7000 litrów.

5:30

Godzina, kiedy słońce jeszcze nieśmiało wychyla się zza horyzontu. W budynku terminala lotniska we Balicach pojawia się coraz więcej ludzi. Wielu z nich jest jeszcze zaspanych, zaś ci, którzy zostali tam na noc poszli coś zjeść i się odświeżyć. Kolejka do odprawy z każdą minutą robi się dłuższa. Pierwszy lot jest do Monachium.


Wyjątkowy raport przygotowali studenci dziennikarstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pod opieką red. Jerzego

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto