Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maciej Bochniak: Polacy śmieją się z disco polo, a słuchają Dody [rozmowa MM]

Kinga Czernichowska
Piotr Smoliński, Polskapresse
Nie chcę być adwokatem muzyków disco polo. Ale wkurza mnie, kiedy ludzie twierdzą, że ta muzyka to kicz, a potem wsiadają do samochodu i słuchają Dody - mówi Maciej Bochniak, reżyser filmu "Disco Polo".

Zobacz też: Disco Polo. Jak się Polakowi podoba, to się wszystkim podoba [RECENZJA]

Film "Disco Polo" to pełnometrażowy debiut Macieja Bochniaka. Wcześniej twórca tej produkcji był kilkukrotnie nagradzany, ale dotąd uznaniem cieszyły się jego krótkometrażowe produkcje. "Miliard szczęśliwych ludzi" dostał dwie nominacje do nagrody Planete+ Doc Film Festival.

Żoną 30-letniego Macieja Bochniaka jest Joanna Kulig, która w "Disco Polo" wcieliła się w rolę Gensoniny. "Disco Polo" to film, który z pewnością ma potencjał na sukces. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z reżyserem. Rozmawiamy m.in. o fenomenie disco polo, Dawidzie Ogrodniku i o tym, dlaczego Polacy nie potrafią cieszyć się chwilą.

Disco polo wraca?

Z moich obserwacji wynika, że disco polo nie wraca. Ono nigdy nie zniknęło.

Był taki moment, kiedy mówiło się o "drugiej fali" disco polo.

Tak to wygląda z naszej wielkomiejskiej perspektywy. Fani disco polo przekonują do tego, że zapaści nigdy nie było. Zniknął Disco Relax, ale muzyka disco polo wciąż istniała. To tylko nam wydawało się, że staliśmy się lepsi. Było na odwrót. Sławek Świerzyński z zespołu Bayer Full mówił, że kiedy zniknął Disco Relax, to oni dawali jeszcze więcej koncertów. Skoro nie można było ich zobaczyć w telewizji, to fani chcieli ich oglądać na żywo.

To, z czym mamy teraz do czynienia, to nie jest żaden powrót, lecz raczej świadomość, że disco polo to największa gałąź rozrywki w Polsce. Są ludzie, którzy chcą tego słuchać, tkwią w tym ogromne pieniądze.

Film "Disco Polo" ma w sobie bajkowość, wpisującą się w konwencję american dream, do którego dążyli muzycy disco polo w latach 90. i do którego dążą młodzi Polacy dzisiaj. Trudno było oddać taką bajkowość, magię na dużym ekranie? 

Chyba tak. Wydaje mi się, że było to trudne, ale jednocześnie nie niemożliwe. Kluczowym elementem okazało się wykreowanie tego świata. "Disco Polo" jest wybuchem swobodnej twórczości, jednak istnieje pewna silna rama, która to wszystko spina. Bez niej film byłby bezsensownym kolażem. Musieliśmy więc wyznaczyć sobie pewne granice, poza które nie można wyjść, i pilnować się, bo tak szalona opowieść wymaga dyscypliny na każdym kroku. 

Jest sporo odniesień do american dream. W pewnym momencie podczas pracy nad filmem zdałem sobie sprawę, że swoje wyobrażenie o Stanach budowałem właśnie poprzez filmy. Sześć lat temu pierwszy raz pojechałem do Nowego Jorku i uśmiechałem się do siebie, bo czułem się tak, jakby to była scenografia. Nowy Jork nie był dla mnie zwykłym miastem. Poszczególne jego zakątki kojarzyłem z filmów, począwszy od obrazów Scorsese przez Woody'ego Allena, na Abelu Ferrarze kończąc. 

I dlatego jest tyle odniesień do amerykańskich produkcji?

Tak, zrozumiałem, że nie da się inaczej. Dlatego wykorzystywałem swobodne inspiracje twórcami kina amerykańskiego, których podziwiam. 

A propos inspiracji: oglądając film miałam wrażenie, że ten świat jest bajkowy i szalony, a jednocześnie tak absurdalny jak u Terry'ego Gilliama.

Coś w tym jest. Uwielbiam Terry'ego Gilliama i jest to jeden z moich ulubionych reżyserów. Ale nie robiłem do jego filmów jakichś świadomych odniesień. 

Nie mam na myśli konkretnych odniesień, scen, ujęć. Myślę raczej o konwencji. Twój świat w "Disco Polo" jest szalony i absurdalny, przez co staje się po prostu piękny. Weźmy choćby absurdalne zderzenie gwiazd disco polo, grających na fortepianie Petrof. To nie Steinway, ale też bardzo dobra firma, produkująca fortepiany i pianina. 

Terry Gilliam czy Wes Anderson tworzą specyficzne, bajkowe kino. Ci twórcy wywarli na mnie bardzo duży wpływ. U nich świat bajkowy może istnieć w filmie i się broni. A w "Disco Polo" zależało mi na tym, żeby odejść od realistycznego myślenia. Nie chcieliśmy rekonstruować rzeczywistości. Rekonstrukcja jest czymś wtórnym, zdecydowanie bardziej wolę kreować rzeczywistość. Miałem niesamowite szczęście, że trafiłem na producenta, Stnisława Tyczyńskiego, który twierdził, że im bardziej odkleję się od rzeczywistości, tym lepiej. Moim zadaniem był wymyślenie czegoś nowego, zupełnie jak architekt budujący miasto na pustyni. 

W "Disco Polo" opowiadasz historię spełniania amerykańskiego snu. Ale czy nie jest przypadkiem tak, że ten amerykański sen był obecny w każdym gatunku muzycznym, który zdobywał sobie w Polsce fanów. W latach 90. po disco polo była moda na polski hip hop. "Pięć Dwa", "Jeden Osiem L", "Trzeci Wymiar" i ich "Dla mnie masz stajla". Też był chłopak, dziewczyna, ojciec, który tego nie akceptuje. Były piękne kobiety i luksusowe jak na tamte czasy samochody. 

I tak, i nie. Tak dla robienia kariery i spełniania marzeń. Nie dla silnych skojarzeń z Ameryką. Pamiętam to z perspektywy dziecka, ty pewnie też. Kiedy skończył się komunizm i przyszły nowe czasy, byliśmy mali, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale dostrzegaliśmy, że coś się zaczyna zmieniać. Myśleliśmy, że nagle będziemy mieli w Polsce Amerykę. W moim filmie te Stany przychodzą. Mamy, czego chcieliśmy. 

W Białymstoku podczas burzliwej dyskusji po filmie (Białystok uważany był za stolicę disco polo - przyp. red.) jeden z muzyków zarzucał nam, że to wcale tak nie wyglądało. I wtedy odezwał się inny z widzów. Powiedział, że jest fotografem, w latach 90. robił zdjęcia na wszystkich koncertach Zenka Martyniuka podczas jego tourne w Stanach i według niego ten świat wyglądał dokładnie tak jak w filmie.

Ameryka była marzeniem. Niektórym ono się ziściło. W końcu wiesz, każdy miał wujka, ciocię albo ojca kolegi w Stanach. 

Faktycznie, w "Disco Polo" są limuzyny i piękne kostiumy. Warto zwrócić uwagę właśnie na kostiumy. Czy ich przygotowanie wymagało dużego nakładu pracy i pieniędzy?

To zasługa naszej świetnej kostiumografki Kasi Lewińskiej. Okazało się, że zdobycie takich ciuchów nie wystarczy. Nakład pracy był olbrzymi, bo niektóre ubrania nie pasowały do fryzur. Dotyczyło to przede wszystkim Asi Kulig, Gensonina to postać, która w naszym założeniu miała być zwiewna jak motyl. Zauważ, że ona w każdej scenie ma inny kostium. Dzięki Bogu mieliśmy jeszcze trochę czasu. W sumie zrobiliśmy około dziesięć (jak nie więcej) sesji przymiarkowych.

Obsada aktorska jest doborowa. Jeżeli ktoś będzie uprzedzony do tytułu, to może zastanowi go właśnie obsada. Dawid Ogrodnik, Tomasz Kot, Piotr Głowacki. Trudno było pozyskać tych aktorów do współpracy? Interesuje mnie zwłaszcza Dawid Ogrodnik. Zastanawiam się, czy po "Idzie" i "Chce się żyć" potrzebował odreagować czy przeciwnie, długo zastanawiał się nad przyjęciem tej roli?

Z mojej perspektywy namówienie Dawida Ogrodnika nie było trudne. Zadzwoniłem, dałem mu scenariusz, spotkaliśmy się i po pierwszym spotkaniu się zgodził. Ale ostatnio przeczytałem wywiad, w którym mówił, że długo zastanawiał się nad przyjęciem roli. Wcześniej zrobiłem trzy filmy, które należałoby zaliczyć raczej do offowych. Dlatego jestem wdzięczny za to, że aktorzy mi zaufali. Myślę, że przekonała ich przemyślana koncepcja. Do scenariusza dołączyłem każdemu z nich 40 zdjęć miejsc, w których będziemy kręcić. Problem polega na tym, że każdy aktor czytając scenariusz widzi swój własny film. Mnie zależało na tym, żebyśmy widzieli jeden film.

Jak wyglądał etap przygotowań? Wiem, że było parę niespodzianek. Okazało się na przykład, że Dawid Ogrodnik nie umie śpiewać.

To dość ciekawa historia, bo nawet nie zakładałem, że zaśpiewanie może być dla Dawida Ogrodnika jakimkolwiek problemem, zwłaszcza w czasach, kiedy nieśpiewający ludzie nagrywają płyty. Byłem przekonany, że nawet jeśli nie śpiewa rewelacyjnie, to komputer zrobi wszystko. Dawid jednak śpiewał do tego stopnia źle, że żaden komputer nie byłby w stanie pomóc. Na szczęście zaparł się w sobie i ćwiczył śpiew kilka godzin dziennie. Na Chełmskiej siedział przed lustrem, słuchał disco polo i śpiewał. Praca nad sobą dała mu oręż dla stworzenia kreacji Tomka. W końcu Dawid gra faceta, który zniewala głosem, jest gwiazdą.

Gwiazdą w każdym celu. Mówi się, że Dawid Ogrodnik jest aktorem, który wchodzi w rolę nawet poza ekranem. Opanował nie tylko śpiew, ale nawet sceniczne ruchy. Czy poza planem Dawid Ogrodnik też stawał się Tomkiem?

Tak, to było bardzo zauważalne. Stał się bardziej pewny siebie. Nie jest tajemnicą, że autor scenariusza widzi siebie w roli głównego bohatera. Dlatego miałem bardzo konkretną wizję tego, jak ta postać ma się zachowywać, jaką powinien mieć ekspresję. Początkowo Dawid Ogrodnik był daleko od mojej koncepcji. Jednak im więcej czasu spędzaliśmy na próbach, tym bardziej dostrzegalna była jego metamorfoza. Zaczął się nawet inaczej ubierać. Po jakimś czasie do mnie doszło, że na co dzień nosi strój Tomka (ten z pierwszych scen, kiedy Tomek mieszka jeszcze z ojcem). Dawid cieszył się każdą drobnostką. Mówił do mnie na przykład: "Popatrz, złapałem ten ruch", "Posłuchaj, ja ci zaśpiewam". I śpiewał. Rzeczywiście, Dawid jest tego typu aktorem, który nawet po zdjęciach on nadal jest postacią. Wczuł się w tę rolę. W czasie kręcenia filmu aktor grający główną rolę i reżyser stają się sobie najbliższymi osobami. Są różne emocje: kłótnie, optymizm, a nawet prawie miłość. Spotkałem się z Dawidem Ogrodnikiem miesiąc po tym, jak skończyliśmy zdjęcia i coś mi w nim nie pasowało. Tak mnie to nurtowało, że dopiero po powrocie do domu zdałem sobie sprawę, że w Dawidzie nie ma już Tomka. To z powrotem jest Dawid Ogrodnik.

A Piotr Głowacki?

Piotrek Głowacki musiał się uczyć gry na pianinie. Też nie pomyślałem o tym, że to będzie jakakolwiek trudność. Jako człowiek z wykształceniem muzycznym, wiem że disco polową grę na keyboardzi można łatwo markować. Jemu to jednak nie wystarczyło. Zawziął się w sobie i postanowił nauczyć się grać na serio! Piotrkowi pomagała żona, która jest po szkole muzycznej i świetnie gra na fortepianie. Dzięki niej nauczył się w ciągu niecałych dwóch miesięcy dwanastu utworów disco polo na klawiszach. Mało tego, wymyśliliśmy sobie, że pierwowzorem dla postaci Rudego będzie Glenn Gould (kanadyjski kompozytor i pianista, znany z interpretacji utworów Jana Sebastiana Bacha - przyp. red.). Piotrek przejął nawet sylwetkę Goulda: jest przygarbiony, gra na za wysokim krześle. 

Słowem, doborowa obsada. To było wyzwanie?

Ogromne. Tym bardziej, że każdy z aktorów ma własny styl pracy. Widzisz, na przykład Tomek Kot do ostatniej sekundy przed hasłem "Kamera" potrafi żartować, będąc Tomkiem Kotem. To jest facet, który non-stop żartuje, opowiada anegdotki. A  za chwilę zamienia się w Polaka. 

A jaki jest Twój sposób pracy? Podczas spotkania z widzami we Wrocławiu mówiłeś, że chodziliście nawet na koncerty gwiazd disco polo.

Musieliśmy zrobić wszystko, żeby zrozumieć ten świat. Już kiedy pracowałem nad "Miliardem szczęśliwych ludzi", to wgryzałem się powoli w tę tematykę. "Miliard... " to przecież film opowiadający o tym, jak zespół Bayer Full podbija chiński rynek muzyczny. Wcześniej myślałem o disco polo przez pryzmat nałożonych na tę muzykę stereotypów. Na co dzień słucham przecież jazzu i muzyki klasycznej.

Kiedy pracuję nad filmem, próbuję zrozumieć inny punkt widzenia. Musiałem dowiedzieć się, po co powstaje ta muzyka, dla kogo, jak? I przestałem patrzeć na disco polo jak na kicz, a dostrzegłem stojących za tą muzyką ludzi. W pewnym momencie zacząłem przekonywać swoich znajomych do tego, że mamy w głowach fałszywy obraz tego środowiska. Ale nie da się tego zrozumieć, jeżeli nie spróbujesz tam zajrzeć. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tak jest ze wszystkim.

W jednej z rozmów powiedziałeś, że statystycznie każdy Polak musiał przesłuchać kawałek "Ona tańczy dla mnie" co najmniej dwa razy. 

Albo nawet trzy. 

Tylko powstaje pytanie: po co? Bo może słuchamy tego tylko z ciekawości? Bo jest to pewien fenomen, tak jak "Gangnam Style" w Korei?

To jest to samo. To dokładnie ta sama muzyka. "Ona tańczy dla mnie" to taki nasz narodowy pop. To nawet nie jest disco polo. Zespół Weekend został tak zaszufladkowany, ale to zwykły pop. Teraz muzyce disco polo coraz bliżej jest do muzyki popowej. To już nie to samo co w latach 90. 

Wiesz, wkurza mnie hipokryzja Polaków. Jeszcze raz zaznaczam: nie chcę być adwokatem muzyków disco polo. Ale wkurza mnie, kiedy ludzie twierdzą, że disco polo to kicz, a potem wsiadają do samochodu i włączają radio Eska. Błagam cię, disco polo ma momentami przynajmniej romantyczne teksty, które można powtórzyć i się do tego uśmiechnąć. A to, co grają w radiu? To tylko wytwór korporacji i wielkich wytwórni. Muzycy disco polo nigdy nie mieli sztabu PR-owców. Jeśli ktoś mówi mi, że disco polo to obciach, to powinien sobie zdawać sprawę, że takim samym obciachem jest słuchanie Dody czy Ich Troje. 

Tego też słuchało się w latach 90. W gimnazjach dziewczyny chwaliły się plakatami Michała Wiśniewskiego. Takie były czasy. 

Proszę cię, niektórzy ciągle tego słuchają. Przecież Doda regularnie leci w radiu. Wiesz, kiedy mam do wyboru Dodę i Zenka Martyniuka, to tysiąc razy bardziej wolę posłuchać Zenka Martyniuka. On przynajmniej jest prawdziwy. 

Czułeś się zestresowany przed pierwszym weekendem? Na "Pięćdziesiąt twarzy Greya" wielu kinomanów szło bardziej z ciekawości. Disco polo jest przecież czymś typowym dla polskiej folkowej tradycji, więc może przyciągnie tytuł i czysta ciekawość, nawet jeśli większość widzów będzie twierdzić, że przecież muzyka disco polo to kicz.

My chcieliśmy pokazać, że kino może być rozrywką na poziomie. Nie trzeba się zniżać do sztampowych komedii romantycznych, żeby się dobrze bawić i zabrać dziewczynę do kina. Dlatego tytuł postanowiłem zostawić jako swego rodzaju prowokację. Ale cholera wie, stresuję się bardzo, bo czuję się odpowiedzialny za film. Ten projekt powstał w całości za prywatne pieniądze i bardzo ważne jest aby zarobił. To byłby też świetny znak dla całego polskiego kina - że można zrobić niestandardowy film bez pomocy państwa i wygrać! Jestem przekonany, że stworzyliśmy coś dalekiego od tego, co można by nazwać skokiem na kasę. Mogę się pod tym śmiało podpisać. 

Mam nadzieję, że widzowie pójdą do kina i zobaczą obraz Polski, w której wszystko się udaje. Spojrzą na siebie samych jak na ludzi, którzy potrafią odnosić sukcesy. Tego nam bardzo brakuje. Widzę to nawet po ludziach ze swojego pokolenia. Polacy mają poczucie, że wszystko jest ustawione i jedyne, co można zrobić, to wyjechać do Londynu. Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót. Jeżeli się chce, to można zrobić wszystko. Ja zrobiłem ten film. A jeszcze pięć lat temu nie przyjęli mnie do szkoły filmowej. Gdyby mnie wtedy przyjęli, to dopiero bym kończył studia, a ja mam na koncie debiut. Wymyśliłem sobie, że można zrobić film, nie mając szkoły i to się okazało możliwe. Dlatego "Disco Polo" jest dla mnie też w dużej mierze filmem bardzo osobistym, bo pokazuje to, czego sam doświadczyłem: wszystko jest możliwe, tylko to zależy od nas. Gdyby ludzie częściej tak myśleli, to chodzilibyśmy uśmiechnięci i bylibyśmy wobec siebie bardziej życzliwi. A Polacy mają z tym problem, bo jako naród nie potrafimy się cieszyć tym, co mamy. 

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto