Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Łukaszewicz: Krótka jest droga od bohaterstwa do tchórzostwa i na odwrót [rozmowa NaM]

Kinga Czernichowska
Materiały prasowe, Next Film
Od piątku, 11 września, na ekranach polskich kin możemy oglądać "Karbalę", film poświęcony żołnierzom z Iraku i ich rodzinom.

Zobacz też: Gaspar Noe: Nie widzę różnicy pomiędzy jedzeniem a uprawianiem seksu przed kamerą [rozmowa NaM]

"Karbala" to film oddający hołd polskim żołnierzom, którzy poznali piekło Iraku. Piszemy piekło, bo kiedy nasi żołnierze jechali tam na misję, nie dysponowali nawet wystarczająco dobrym sprzętem. "Karbala" opowiada o obronie City Hall, podczas której grupy polskich i bułgarskich żołnierzy odpierały ataki Al-Kaidy i As-Sadry.

W filmie wystąpili m.in. Bartłomiej Topa, Piotr Głowacki, Łukasz Simlat i Tomasz Schuchardt.

Przed premierą można było niejednokrotnie zetknąć się z opiniami sceptyków. Serial "Misja Afganistan" zebrał wiele niepochlebnych recenzji. Trudno było uwierzyć, że polskie kino może nam zafundować dobry film wojenny. Panu się to udało. Obawiał się Pan niedowiarków?

W dalszym ciągu obawiam się niedowiarków. "Karbala" musi odnieść sukces frekwencyjny. Zakładaliśmy, że to jest ten rodzaj kina, który przyciągnie Polaków do kin. Ale z drugiej strony boję się właśnie sceptyków, którzy jeszcze przed obejrzeniem filmu twierdzą, że to po prostu kolejny gniot. Najważniejsze okażą się opinie pierwszych widzów. Na razie nic nie wskazuje na porażkę, więc mam nadzieję, że uda nam się spaść z tym trudnym tematem na cztery łapy.

Temat rzeczywiście bardzo trudny. W końcu wracamy do trudnych przeżyć polskich żołnierzy w Iraku.

Kino wojny potrzebuje zwykle najwięcej pieniędzy ze wszystkich rodzajów kina. Trzeba mieć sprzęt wojenny, batalistykę, kaskaderów. My nie mieliśmy wystarczających funduszy. Zmagaliśmy się z wieloma trudnościami. Ale dzięki zaangażowaniu ekipy udało się - żołnierze, którzy oglądali ten film na przedpremierowych pokazach dziękują nam i gratulują. A ich opinia była dla nas bardzo ważna.

Zdjęcia realizowane były w polskim Żeraniu i w Jordanii. Wiemy, że zdjęcia realizowane na Bliskim Wschodzie to ryzyko. Podczas kręcenia "Karbali" też nie brakowało niebezpiecznych sytuacji.

Tam przyjeżdżają ekipy, które są lepiej zabezpieczone finansowo. Mam tu na myśli przede wszystkim Brytyjczyków i Amerykanów. Oni są w stanie kupić sobie spokój na ulicach. Wystarczy zapłacić kilku klanom. Nas nie było stać na to, by rozdać 50 tys. dolarów. Kiedy więc przyjeżdżaliśmy rano na plan, to mieliśmy jeszcze względny spokój. Ale z godziny na godzinę robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie. Zaczynało się od zwykłego zainteresowania tematem, ale nieraz pojawiały się też podejrzenia o to, że reprezentujemy armię izraelską. Było pełno gapiów. Najpierw stali za taśmą, potem już przed taśmą i obok wózka z kamerą. Trudno było ich wyprosić z kadru.

Raz faktycznie doszło do bardzo niebezpiecznej sytuacji. Kręciliśmy w dzielnicy palestyńskiej, którą zamieszkiwało wielu uchodźców. Poprosiliśmy statystów, żeby zaczęli się modlić. I wtedy pojawił się jeden z tamtejszych duchownych, który stwierdził, że naśmiewamy się z ich religii. Statyści przyjęli więc postawę pełną rezerwy, a potem zrobił się chaos, jeden z tamtejszych mężczyzn próbował zdjąć karabin maszynowy. W końcu nie zostało nam nic innego jak tylko wziąć nogi za pas, jeszcze byliśmy obrzucani kamieniami. Ewakuowaliśmy się samochodami, jadąc wąskimi uliczkami Jordanii. Boję się pomyśleć, co by było, gdyby jedna z nich okazała się ślepa.

Pomijam już kłopoty techniczne, jak to, że zatrzymali nam samochody, które przewoziliśmy frachtem z Gdyni do Akaby. Te pojazdy miały grać codziennie, plan się posypał, trzeba było kombinować, co można zrobić bez tego. Do tego jeszcze jeden z aktorów, Antek Królikowski, rozchorował się zaraz po przyjeździe do Jordanii. Dostał zapalenia błędnika, a pierwszego dnia zdjęciowego miał zagrać siedem wyczerpujących scen. Na ujęcia doprowadzaliśmy go pod ramię. Kiedy trafił do szpitala, miał na sobie obcy mundur, poplamiony krwią. Można było odnieść wrażenie, że jest żołnierzem wojsk okupacyjnych. Dobrze, że nic mu się nie stało.

Wspomniał pan o Antonim Królikowskim, a ja chciałam zapytać również o Bartka Topę, któremu podczas ćwiczeń pękło żebro.

Tak, nie obyło się bez kontuzji. Zaplanowaliśmy sobie trening pod Lublińcem. Byli komandosi z grupy Raptor szkolili aktorów w zakresie strzelania i zachowań taktycznych.

Zobaczcie zwiastun "Karbali"

Wojsko to mobilizacja, dobra organizacja, dokładny plan i dyscyplina. Aktorzy chyba nie są przyzwyczajeni do takiego trybu życia.

Aktorzy mieli przede wszystkim świadomość tego, że jest to pierwszy od wielu lat film o tym, jak wygląda teraz wojna. Nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by którykolwiek z aktorów przenosił na plan fałszywe zachowania, bo fałszywa wojna to katastrofa na ekranie. To nawet nie chodziło o to, że role były trudne. Trzeba było po prostu odpowiednio zachowywać się na planie, poruszać się tak, jak robią to prawdziwi żołnierze. Dużym wsparciem był dla nas ppłk Grzegorz Kaliciak. To były kapitan dowodzący obroną City Hall. Człowiek, który był tam na miejscu i wszystko widział. Ppłk Kaliciak korygował zachowania aktorów, ich ruchy, ustawienie, nawet język, jakim posługiwali się, zwłaszcza w komunikatach radiowych, w "Karbali" jest tego bardzo dużo. Pomógł nam też w scenografii, zwłaszcza w przygotowaniu pojazdów. W filmie widać, jak przygotowywano pojazdy do tego, by nie dało się ich tak łatwo przestrzelić.

Ale z pewnością mógł mieć też zastrzeżenia do tego, że aktorzy nie mieli ogolonych głów.

Aktorzy biorą udział także w innych projektach. Niektórzy musieli zachować dłuższe włosy. Poza tym starsi żołnierze mogli sobie pozwolić na dłuższe włosy, wielu z nich nosiło zarost. Dlatego to nie powinno aż tak bardzo razić widzów.

Wygląda Pan na wyczerpanego projektem.

Bardzo długo trwały zmagania o ten film. Zaczynaliśmy pracę nad "Karbalą", nie mając dopiętego całego budżetu. Do tego prawie wszędzie na Bliskim Wschodzie trwa wojna. Jordania okazała się jedynym miejscem, gdzie mogliśmy kręcić. "Karbala" to dla mnie też ogromna walka z czasem. Data premiery była nieubłagana, mieliśmy półtora miesiąca na udźwiękowienie i dodanie efektów specjalnych.

Dla Pana inspiracją był zbiór reportaży pt. "Psy z Karbali". Dziennikarski materiał jako punkt wyjścia do realizacji filmu to duże wyzwanie?

Nie wiem, czy nie większym wyzwaniem jest fikcja. Ale fikcyjna historia z pewnością spotkałaby się z większą krytyką ze strony żołnierzy. My inspirowaliśmy się historią, którą ci żołnierze naprawdę przeżyli, a to jest wartością dodaną. Nie wspomnę już o tym, że zdanie podsumowujące reportaż ("Była to największa potyczka polskich wojsk od czasów drugiej wojny światowej"), działa na reżysera jak magnes.

Fikcji nie można było jednak uniknąć.

Oczywiście, że nie. Każdy film wojenny musi mieć w sobie trochę fikcji, bo nie dałoby się przenieść na ekran kilkumiesięcznych zmagań polskich żołnierzy w Iraku. Amerykanie, którzy są mistrzami tego gatunku, też od tego nie stronią.

Wspominam o tym, bo historia sanitariusza przywołana w "Karbali" to historia, która miała miejsce kiedy indziej.

Racja, to wydarzyło się później, ale postanowiłem wpleść ten wątek, ponieważ chciałem pokazać, że na wojnie krótka jest droga od bohaterstwa do tchórzostwa i na odwrót.

Film robi wrażenie na żołnierzach. Także na tych, będących prawdziwymi bohaterami "Karbali". Niektórzy z nich zostali odznaczeni Gwiazdą Iracką, ale odznaczenie to chyba niewiele, jeśli przez wiele lat ich historia nie mogła być ujawniona. Teraz została przeniesiona na duży ekran.

Rzeczywiście film cieszy się dużym zainteresowaniu w tym środowisku, szczególnie w grupie weteranów. W końcu to właśnie im ten film jest poświęcony - żołnierzom z Iraku i ich rodzinom. Ci, z którymi miałem okazję rozmawiać, faktycznie są wdzięczni. W końcu dźwigali ciężar polityki ówczesnych rządów, dziś nikt ich nie docenia. Żołnierze uczestniczący w misji stabilizacyjnej w Iraku mieli tylko pomóc w zapewnieniu bezpieczeństwa i przywróceniu porządku po tym, jak obalono reżim zbrodniarza, Saddama Husajna. Zarówno Saddam Husajn, jak i jego syn, byli zbrodniarzami. Wystarczy sięgnąć po książkę "Irak. Piekło w raju" Pawła Smoleńskiego. Niestety, dzisiaj już nikt o tym nie pamięta. Pamięta się o tym, że Amerykanie wpuścili nas w maliny. Nazywanie naszych żołnierzy "okupantami" to nadużycie i "Karbalą" chcemy z takim złym wizerunkiem naszych żołnierzy walczyć.

Nasi żołnierze nie dysponowali wtedy dobrym sprzętem.

Jest taka jedna scena w filmie, która ilustruje nasz przestarzały sprzęt. Amerykanie robili zdjęcia i dziwili się, że nasi żołnierze przyjechali do Iraku z takim złomem.

Ppłk Grzegorz Kaliciak w jednym z wywiadów powiedział, że może i dysponowaliśmy fatalnym sprzętem, ale mieliśmy przewagę nad Amerykanami dzięki zdolności improwizacji w ekstremalnie trudnych sytuacjach. I kiedy Amerykanie ginęli, nasi niejednokrotnie wychodzili z opresji cało. Pan się z tym zgadza?

To prawda, mamy zdolności do improwizacji. To smutne, ale im jest gorzej, tym lepiej się sprawdzamy. Tak na misjach być nie powinno. Wiele zmieniło się dopiero po drugiej zmianie i było udziałem właśnie tych, którzy przeżyli Karbalę.

Pokusiłby się pan o kolejny film inspirowany wydarzeniami historycznymi?

Wszystko zależy od wyniku frekwencyjnego "Karbali". Jeśli "Karbala" okaże się sukcesem, to spróbuję sięgnąć po inną, równie mocną historię.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiała
Kinga Czernichowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto