Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Klara Nowakowska: "Jestem anonimowa i dobrze mi z tym" [Rozmowa MM]

Agnieszka Gałczyńska
Agnieszka Gałczyńska
Bogusz Złotkowski
Klara Nowakowska to najbardziej znana poetka ulicy Słowiańskiej we Wrocławiu. 5 grudnia będzie się z nią można spotkać na Wrocławskich Promocjach Dobrych Książek.

Zobacz też: Wrocławskie Promocje Dobrych Książek [program]

Wrocławskie Promocje Dobrych Książek 2013 ruszają w środę (5 grudnia) na Dworcu Głównym. Dzisiaj o godz. 18.30 będzie się na nich można spotkać z wrocławską poetką - Klarą Nowakowską, laureatką nagrody WARTO za książkę "Ulica Słowiańska". 16 listopada 2013 roku jej wiersz "Brama" został wyrzeźbiony na płycie chodnikowej, która została wmontowana u zbiegu ulic Św. Wincentego i Trzebnickiej.

Z Klarą Nowakowską rozmawialiśmy o prawdziwym obliczu wrocławskiego Nadodrza, sympatii do Ołbina i poezji, która "sięga bruku".

Zobacz inne: **

Rozmowy MM


Na Brackiej w Krakowie pada deszcz, a na Słowiańskiej we Wrocławiu?

- Na Słowiańskiej niewiele się dzieje. To jedna z najmniej atrakcyjnych ulic Nadodrza, zaniedbana i niezbyt uczęszczana. Napisałam o tej okolicy, ponieważ tam mieszkam, "Ulica Słowiańska" to zapis pierwszych kilkunastu miesięcy oswajania nowego adresu. Teraz czuję się tu inaczej, zintegrowałam się z okolicą, dostrzegam inne rzeczy.

Dlaczego zamieszkałaś na Nadodrzu?

- Do Wrocławia przeprowadziłam się z Warszawy w 2000 roku. Przez wiele lat wynajmowałam mieszkania w okolicach Śródmieścia i Starego Miasta, nawet przy drugim końcu "mojej" Słowiańskiej. Przywykłam do tej okolicy, tak różnej od blokowiska, na którym się wychowałam. Mieszkanie, w którym mieszkam obecnie, mój partner odziedziczył po babci.

Jak się mieszka tam, gdzie "pijacy i wandale czują się jak u siebie w domu"?

- Czuję się tu bezpiecznie. Sąsiedzi, chociaż nie zawsze ufni i otwarci, nie pozwolą, by "swojemu" stała się krzywda. Obserwują się wzajemnie, ale w ten sposób też pilnują. Pijacy i wandale zdarzają się wszędzie, jeżeli pozwalają tu sobie na więcej, to dlatego, że okolica jest bardziej zaniedbana. To się jednak zmienia.

Planujesz przeprowadzkę?

- Na razie nie, chociaż nie ukrywam, że wolałabym mieszkać w innej okolicy, najchętniej w głębi Ołbina. Uwielbiam tę okolicę. Szkoda, że miasto nie inwestuje w ratowanie niszczejących tam, secesyjnych kamienic. Warunki wcale nie są lepsze niż na Nadodrzu, a zabytkowa architektura starsza i często ciekawsza.

Jak powstała „Ulica Słowiańska”?

- "Ulica Słowiańska" powstała w ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy po moim powrocie z Londynu w 2009 roku. Mieszkanie, do którego się wprowadziłam, wymagało gruntownego remontu, spora część związanych z tym obowiązków spoczęła na mnie. Był to również okres docierania się z sąsiadami. Mieszkałam sama. Wiersze pisane w tym czasie, czytałam znajomym, chowałam do szuflady. Służyły oswojeniu przestrzeni, sytuacji. Dużo czasu minęło, zanim zaczęłam myśleć o ich opublikowaniu.

Jesteś zadowolona z tej książki?

- Na początku nie byłam jej pewna. Wiersze czytałam znajomym jako anegdoty. Ktoś zasugerował, że warto je wydać, skoro powstał cały zbiór. To taki "kontrolowany wypadek" w mojej literackiej pracy. Nie kontynuuję tej ścieżki i wiedziałam, że ten zbiór minie się z oczekiwaniami moich dawnych czytelników, zwłaszcza po wieloletniej przerwie.

Sąsiedzi wiedzą, że o nich piszesz?

- Nie wiedzą. Myślą, że zajmuję się tłumaczeniami, niektórzy wiedzą, że coś piszę. Niedawno sąsiadki rozmawiały o płycie chodnikowej z wierszem, którą wprawiono za rogiem ulicy. Nie wiedziały, że to mój utwór. Jestem tu anonimowa i dobrze się z tym czuję.

Co się dzieje, kiedy "poezja sięga bruku"?

- Propozycja wprawienia wiersza z książki w chodnik zaskoczyła mnie, musiałam oswoić się z tym pomysłem. Chciałabym, żeby był to początek wprowadzania poezji, literatury lokalnych autorów w przestrzeń miejską. Myślę, że bardzo brakuje takich trwałych akcentów we Wrocławiu, promowanym jako miasto literackie.

Jak sąsiedzi ze Słowiańskiej zareagowaliby na twoje wiersze, gdyby je przeczytali?

- Trudno sobie wyobrazić. Wiersze, które obrazują życie w kamienicy, mogłyby wywołać dyskusje. Te bardziej osobiste na pewno wpłynęłyby na stosunek sąsiadów do mnie. Od sąsiadów z Nadodrza i Ołbina otrzymałam pozytywne komentarze. Cieszyli się, że ktoś napisał o tym miejscu i że zostało ono opisane takie, jakim jest. "Ulica Słowiańska" to książka dla wrocławian. Nie myślałam o szerszym odbiorze. Cieszę się, że została doceniona.

Pisanie wierszy wydaje się niszowym zajęciem. Da się z tego wyżyć?

- W Polsce jest ogromna liczba poetów, to fenomen. Środowisko tętni życiem i jest bardzo różnorodne, poeci realizują się w wielu przestrzeniach. O jego niszowości decyduje w dużym stopniu niewielki odbiór poezji przez czytelników. Co do zarobków, to przy odrobinie szczęścia i wytrwałości można się utrzymać z pisania. Największym problemem jest nieregularność przychodów i polityka państwa, które nie oferuje możliwości ubezpieczenia się artystom bez etatu.

Czym się zajmujesz poza poezją?

- Należę do autorów, którzy muszą się całkowicie skoncentrować na pisaniu. Zajmowałam się tłumaczeniami na język angielski. Kiedy ukazała się "Ulica Słowiańska", zrezygnowałam z dodatkowej pracy.

Dlaczego zaczęłaś pisać wiersze?

- Wychowałam się w domu, w którym zawsze było mnóstwo książek. Większość czasu spędzałam czytając. Miłość do literatury przekazali mi rodzice. Pierwszy wierszyk ułożyłam, kiedy miałam pięć lat, spisała go do domowego archiwum moja mama. W szkole bawiłam się w pisanie rymowanek i wierszy z koleżankami. Od 16 roku życia zaczęłam czytać bardzo dużo poezji i podejmować własne próby literackie, sięgałam po bardziej poważne tematy. Po debiucie zobaczyłam, że nie tylko rodzina i znajomi doceniają moje teksty i zaczęłam pracować nad formą, szukać swojego stylu.

Jak twoja rodzina zareagowała na to, że zostałaś poetką?

- Pisanie to zajęcie, które wydaje się niepraktyczne przez to, że niedochodowe. Najbliżsi bardzo mnie wspierają, dla dalszych kręgów jestem chyba rodzinnym dziwolągiem. Wydaje mi się, że to norma.

Przed kilkoma laty miałaś długą przerwę w pisaniu. Czym to było spowodowane?

- W 2004 roku wydałam "Składnię" i niedługo potem wyjechałam z kraju. Oderwałam się od środowiska literackiego, od języka, zaczęłam realizować się przez muzykę. Skończyło się na tym, że przez cały pobyt w Londynie nie mogłam pisać. Wróciłam po to, by skończyć długo odkładaną "Niską rozdzielczość". Ostatecznie powstały dwie książki.

Niedawno zostałaś laureatką nagrody WARTO za "Ulicę Słowiańską". Warto pisać dla samego pisania, czy może dla nagród?

- Kiedyś miałam bardzo idealistyczne podejście. Myślałam, że warto pisać dla samego pisania, bez względu na wszystko. Po wydaniu trzech książek i ukierunkowaniu na dalsze pisanie, uświadomiłam sobie, że pragnienie, by zarabiać na tym, co się lubi robić, jest naturalne. Pisanie to praca, jak każda inna. Życie w kraju, który nie wspomaga artystów, nie zapewnia pracowni, dostatecznej liczby etatów, ubezpieczenia, sprawia, że człowiek przestaje doceniać swój wysiłek w tym kierunku i myśleć, że coś mu się należy za życie na socjalnym marginesie.

Na co przeznaczysz zdobyte 10 tys. zł?

- Na życie, oczywiście. Trochę książek. Moim pierwszym zakupem był chemex do zaparzania kawy. Bez dobrej kawy ani rusz.

Rozmawiała: Agnieszka Gałczyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto