Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jonathan Carroll: Wystarczy spojrzeć z innej perspektywy

Redakcja
ADRIAN WYKROTA/POLSKA PRESS
- Nie potrzebuję ogromnego cierpienia czy krwawiącego serca, by pisać - mówi słynny amerykański pisarz Jonathan Carroll. Przy okazji jego ostatniej wizyty w Polsce rozmawialiśmy z nim o jego najnowszej książce i o tym, co jest w życiu ważne.

Jonathan Carroll - znany amerykański pisarz, wykładający w Wiedniu (tam mieszka) literaturę amerykańską. Jego twórczość określa się czasem jako europejską wersję realizmu magicznego. W najnowszej książce "Kolacja dla wrony" nie ma magii, jest za to dużo trafnych spostrzeżeń, pozwalających spojrzeć na życie z zupełnie innej perspektywy.

Podczas ostatniej wizyty w Polsce Carroll spotkał się z czytelnikami w Szczecinie, Poznaniu, Warszawie, we Wrocławiu, w Brzegu i Oławie. Pisarz regularnie składa wizyty w naszym kraju. Ma tutaj spore grono wiernych fanów. Co ciekawe, jego najsłynniejsza książka, "Kraina Chichów", ukazała się w 1980 roku po rekomendacji Stanisława Lema. Jonathan Carroll jest też autorem tekstów dwóch piosenek na płycie Budki Suflera pt. „Było i jest”: "Dancing with Ghosts" i "Breathing You". Z pisarzem rozmawialiśmy m. in. o trudnych początkach kariery oraz o jego najnowszej książce "Kolacja dla wrony".

"Kolacja dla wrony" to książka o tym, jak uczynić z życia sztukę. Zawiera rozmaite refleksje, obserwacje, wątki filozoficzne. Właśnie: jak to zrobić? Jak życie zamienić w rodzaj arcydzieła? Ma pan własną receptę?

To nie do końca tak. "Kolacja dla wrony" nie jest książką filozoficzną. To raczej zbiór obserwacji. Człowiek spacerujący w deszczu ze swoim psem, romanse itd.

To książka o rzeczach, które przytrafiają nam się na co dzień, a do których nie przywiązujemy wagi, bo nie uznajemy ich za ważne. Tymczasem na nasze życie składają się właśnie te małe rzeczy. I one są ważne, trzeba tylko spojrzeć na nie z innej perspektywy.

Ale chyba nie każdy człowiek ma zdolność do obserwacji tego codziennego życia i wyciągania wniosków.

Myślę, że każdy ma potencjał do tego, żeby widzieć więcej. Mam na myśli to, że kiedy weszłaś do tego pokoju, to reprezentujesz sobą jakiś sposób myślenia. Patrzę na twój T-shirt z napisem, specyficzną fryzurę, rodzaj okularów. Mam jakiś twój obraz. Większość ludzi tego nie robi, nie przygląda się innym. To jednak nie znaczy, że nie potrafią. Wiem, że będziemy chwilę rozmawiać, dlatego jestem ciekaw, jaka jesteś. Ty też patrząc na mnie masz jakiś obraz mnie. Ale niejednokrotnie nie rejestrujemy tych rzeczy, odkładamy je na bok. Mamy poczucie, że są rzeczy ważniejsze. A nie jestem pewien, czy faktycznie są istotniejsze sprawy. Bo w rzeczywistości to są właśnie chwile, sekundy, które składają się na nasze życie. Jeśli okażemy wobec nich swoją ignorancję, nie będziemy żyć naprawdę.

Dla osób, które mają taką zdolność, życie jest trudniejsze?

Możliwe, ale to sprawia, że życie jest bardziej interesujące. To tak jak z chodzeniem do restauracji. Trzeba próbować i doceniać smak różnych potraw. Raz będzie mi smakowało coś bardziej z pieprzem, innym razem coś innego. Tylko z takim podejściem można te smaki potraktować jako przygodę, a nie tylko i wyłącznie po prostu jak jedzenie.

Czyli zdolność "dostrzegania więcej" dotyczy nie tylko artystów?

Oczywiście. To byłoby zbyt proste, by powiedzieć, że "tylko artyści mają szeroko otwarte oczy" lub "tylko malarze mogą widzieć pewne rzeczy w inny sposób". Myślę, że każdy to potrafi. Powstaje tylko pytanie, czy chce i czy to ma dla niego znaczenie. W książce "Kolacja dla wrony" można przeczytać o tym, jak widok starszego mężczyzny z psem, jedzącego ciastko, może zmienić perspektywę.

ADRIAN WYKROTA/POLSKA PRESS

Ma pan na myśli to, że właśnie te małe, codzienne, pozornie niedostrzegalne rzeczy, mogą zmienić nasz sposób myślenia?

Absolutnie, właśnie o to chodzi. Ale żeby mogły zmienić sposób myślenia, trzeba wchłonąć daną chwilę, spróbować ją zrozumieć, przyjrzeć się jej, pomyśleć o niej przez kilka sekund i docenić ją. Tak jak docenia się przyjemny zapach czy uśmiech ukochanej osoby. To nie są kwestie związane z seksualnością, ale komunikacją społeczną. To może być jednosekundowe połączenie między dwiema istotami ludzkimi. Krótka chwila, za to jak cudowna.

W książce czytamy również, że często wielkie sukcesy przychodzą z trudem. A nieraz są efektem przebytego cierpienia. Wspomina pan m.in. przypadek J. K. Rowling, przypominając, że zaczęła pisać, nie mając już nic do stracenia.To zasada, że sztuka rodzi się w cierpieniu?

Niekoniecznie.

To romantyczna fantazja, wielu mówi o tym, że sztuka pochodzi z cierpienia. Ale jest w tym dużo kłamstwa. Równie dobrze można napisać coś pięknego, jedząc pizzę, ciesząc się dobrym towarzystwem. Ja nie potrzebuję ogromnego cierpienia czy krwawiącego serca, by pisać.

Oczywiście, wiele dzieł, także obrazów, powstało jako efekt radzenia sobie z bólem. Ale są malarze, którzy mieli artystyczne wizje, korzystając z łazienki. A to przecież zwykła czynność, którą robi się na co dzień. I to też są piękne obrazy: pełne spokoju i piękna. Giorgio Morandi, włoski malarz, stworzył arcydzieło, patrząc jedynie na kilka butelek. Nie wiedział, czy komukolwiek się to spodoba. To przecież tylko butelki. Nie cierpiał. Po prostu zobaczył w tych butelkach coś, czego my nie widzimy.

A co z uporem i determinacją, która tak bardzo potrzebna jest artystom? Przecież nie każdy od razu osiąga sukces. Bywa i tak, że pomimo wielu prób, się nie udaje? Pan też na początku potrzebował wiele wytrwałości. A dziś pana książki czytają miliony. To inspirujące.

Tak, to prawda, na początku, jeszcze przed "Krainą Chichów" napisałem trzy książki i nikt ich nie chciał. I gdybym miał dać jakąkolwiek radę komuś, kto jest początkującym pisarzem, dałbym tylko jedną: cierpliwość. Oczywiście, wszystko może się zdarzyć. Ale jeśli ma się zdarzyć, to w bardzo niewielu przypadkach stanie się to szybko. Trzeba być gotowym na to, że wielu ludzi powie: nie. To przynosi poczucie rozczarowania, odrzucenia. I czasami to się zdarza, a czasami nie. Powstaje pytanie: czy warto to kontynuować? Ale to pytanie trzeba postawić sobie samemu: czy to jest ważne dla ciebie? A to decyzja, którą możesz podjąć tylko ty.

Jonathan Carroll
Materiały prasowe

W "Kolacji dla wrony" pisze pan, że wspomniana zdolność obserwacji pozwala panu na wyobrażenie sobie, jakim człowiekiem jest osoba, z którą pan rozmawia. Zatem pisarz to też psycholog?

Poniekąd, ale to tylko rodzaj obserwacji. Mógłbym się zastanawiać, dlaczego wybrałaś taki styl i jaka historia za tym stoi. Jednak w tej chwili koncentruję się na pytaniu. Chociaż można zaryzykować stwierdzenie, że większość ludzi patrzy tak, a artyści starają się spojrzeć inaczej. Pewnego dnia siedziałem z żoną, przyglądaliśmy się otoczeniu i ona powiedziała: "spójrz, jak pięknie zmienia się światło, przebija się przez drzewa, oświetlając przedmioty leżące na ziemi". I rzeczywiście, mieniły się tysiącami kolorów, ale potrzebowałem towarzystwa malarki, żeby to zauważyć. Ja po prostu cieszyłem się towarzystwem żony, siedząc koło drzewa. Ale nie dostrzegłem wcześniej tej wizualnej perspektywy.

Być może zatem łatwiej jest stworzyć związek między dwiema osobami, które mają podobne, choć czasem zupełnie różne, ale artystyczne spojrzenie?

Myślę, że to niebezpieczne.

Dużo łatwiej jest być w relacji z kimś, kto podobnie patrzy na świat. Ale mniej w tym rozrywki. Dla mnie to nudne.

Tak samo męczące jest przebywanie przez dłuższy czas w środowisku pisarzy: wszyscy tylko narzekają, że zarabiają za mało lub że nikt nie rozumie ich dzieł. Albo trzeba z nimi rozmawiać o tym, jakich programów do pisania używają na swoim komputerze. Za to interesujące są rozmowy z ludźmi, którzy widzą głębiej. Ich spojrzenie na życie jest zupełnie inne od tych, którzy nie mają tego zmysłu obserwacji.

W "Kolacji dla wrony" zaznacza pan, że większość pisarzy tworzy, wykorzystując elementy ze swojego własnego życia. Choć niektórzy starają się temu zaprzeczać. Ile autobiografii jest w pana powieściach?

Bardzo dużo. Większość bohaterów powstało na wzór osób, które znałem lub znam. Powiedziałbym, że to 95 procent mojej twórczości. "Śpiąc w płomieniach" to też w dużej mierze książka autobiograficzna. Pierwsze pięćdziesiąt stron opisuje to, co naprawdę się wydarzyło.

To trudne? W końcu nasze życie nie zawsze składa się z tych radosnych chwil... Dla niektórych pisarzy proces twórczy to rodzaj terapii.

Dla mnie nie.

Pisanie to mój przyjaciel. Idziemy sobie razem, tworząc historie. Nigdy nie piszę, kiedy jestem smutny, przygnębiony. Życie jest wtedy za mocno zachmurzone przez emocje.

Potrzebuję spokoju, czystego umysłu, wolnego od emocji, by móc tworzyć.

Czy może pan zdradzić, nad czym pan teraz pracuje?

Nad nową powieścią. Ale nie mogę zdradzić nic więcej. Nigdy nie mówię. Każdy pyta, zawsze odmawiam udzielania szczegółowych odpowiedzi. Dla mnie proces twórczy jest procesem bardzo osobistym, organicznym, który zostaje przerwany, kiedy się o nim rozmawia z innymi ludźmi. To tak, jakby rozmawiać o budynku, który ma dopiero postawione fundamenty. Gdybym powiedział teraz, jak wyobrażam sobie nową powieść, jestem pewien, że na ukończeniu byłoby to coś kompletnie innego.

Rozmawiała Kinga Czernichowska, dziennikarka portali naszemiasto.pl i gazetawroclawska.pl
Zdjęcie główne: ADRIAN WYKROTA/POLSKA PRESS

Okładka książki
od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto