18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miasto 44 - Wrocław stolicą powstania (FOTO)

Małgorzata Matuszewska
Miasto 44 - Wrocław stolicą powstania (FOTO)
Miasto 44 - Wrocław stolicą powstania (FOTO) fot. Tomasz Hołod
Miasto 44 - prywatne dzieje dorastających w bardzo trudnym czasie mieszkańców Warszawy stały się treścią tego filmu, który nie będzie ani obrazem historycznym, ani dokumentem z Powstania Warszawskiego. W sobotę Wrocław stał się stolicą powstania.

Prywatne dzieje dorastających w bardzo trudnym czasie mieszkańców Warszawy stały się treścią „Miasta 44”, filmu, który nie będzie ani obrazem historycznym, ani dokumentem z Powstania Warszawskiego. To epicka opowieść o mieście, które 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17 wkroczyło w nową epokę. I o jego mieszkańcach.
W sobotnie przedpołudnie wrocławskie ulice: Nehringa, Wrocławczyka i Nauczycielska zagrały Śródmieście Warszawy w dniu 29 sierpnia 1944 roku.

Ulica Nehringa stała się centrum wydarzeń: oto główni bohaterowie filmu „Miasto 44” w reżyserii Jana Komasy – potwornie brudni, poranieni i z trudem poruszający się „Biedronka” (Zofia Wichłacz) i „Stefan” (Józef Pawłowski) wychodzą z kanału, trafiając na tętniący względną (bo okupacyjną) normalnością śródmiejski plac Krasińskich. Obolali, mijają przechodniów z dziećmi i psami, ubranych ze skromną elegancją. Część kostiumów została sprowadzona z Pragi i Paryża, a na plan filmowy mają dojechać kostiumy z Sankt Petersburga. Projektantką jest Dorota Roqueplo, która inspirowała się m.in. dawnymi fotografiami.

Za zdjęcia odpowiedzialny będzie Marian Prokop, autorem muzyki jest Antoni Łazarkiewicz („W ciemności” Agnieszki Holland).

Wrocławska ulica Nehringa – Śródmieście Warszawy

Przez Nehringa jechała ryksza, statystka prowadziła stary, dziecięcy wózek, inna statystka szła z dziewczynką i pieskiem na smyczy. Obie miały na głowach berety, minęły lokal „Agawa, Maurycy Bartelski, kawiarnia cukiernia Cafe Konditorej”, dla potrzeb filmu umieszczony na rogu Wrocławczyka i Nehringa oraz zaparkowane stare samochody: hansę i opla.

W pobliżu swoje miejsce znalazł „Piotr Muszak – Handel, skład towarów delikatesowych i żelaza” oraz sklep jubilerski z biżuterią i zegarkami. Na rogu Nehringa i Nauczycielskiej zauważyliśmy „Handel pod Orłem”. Niektóre okna budynków przy ul. Nehringa zasłonięte zostały deskami, nad bramą widać było biało-czerwoną flagę, na budynkach powstańcze druki z informacjami o walkach. Budową scenografii filmowej zajmuje się na planie (film kręcony jest nie tylko we Wrocławiu, zdjęcia powstawały już w Łodzi, Warszawie, powstaną w Świebodzicach, Walimiu) dziesięć ekip.

Po południu ekipa przeniosła się na sławną ulicę Mierniczą, która była gwiazdą wielu filmów, m.in. oscarowego „Charakteru” Mike’a van Diema, japońskiego filmu „Avalon” w reżyserii Mamoru Oshii, a także „Kobiety w Berlinie” Maksa Färberböcka. Tym razem Miernicza stała się miejscem akcji 13 września 1944 roku, kiedy „Biedronka”, uciekając, zbiega ze śródmiejskiej skarpy. Do tych scen komputerowo zostanie dołożony walący się most Poniatowskiego. – Biedronka zgubiła ukochanego i chce go odnaleźć – opowiada Magdalena Badura, kierownik produkcji filmu, z pochodzenia wałbrzyszanka.

Od środy film kręcony będzie w Świebodzicach, gdzie w niedzielę i poniedziałek przeprowadzone zostaną próby kaskaderskie. Świebodzice zagrają warszawski Czerniaków, a nad rekonstrukcją miasta pracuje tam pięćdziesiąt osób.

- Film jest wielką przygodą, wyzwaniem i moim życiowym przedsięwzięciem – mówi Jan Komasa, autor scenariusza i reżyser. – Żyję nim od ośmiu lat, przepisywałem scenariusz setki razy, rozmawiałem z wieloma osobami, poznałem bardzo wielu powstańców, przeprowadzałem z nimi wywiady. Współpracowałem z Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie nawet mam już swój pokój. Wciągnąłem się w ten temat, zaczął być częścią mojego życia. Wcześniej nie byłem fanem historii, wiedziałem o niej tyle, ile przeciętny licealista czy student. Zacząłem się zastanawiać, jakie znaczenie na teraźniejszości ma to, co się kiedyś stało. Po ośmiu latach pracy nad filmem stwierdziłem, że historia to jest to samo, co dziś, tylko wczoraj – opowiada.

Film na pewno obejrzą powstańcy 1944 roku. – Czuję wielką odpowiedzialność – mówi Jan Komasa. Z kilku powodów. Realizuję film za publiczne pieniądze, czyli pieniądze obywateli. Nie robię go dla siebie, tylko dla ludzi, więc tym się kieruję, żeby film był wciągający i był blisko prawdy. Ma być też filmem dla powstańców, nie brązującym ich, bo sami by tego nie chcieli, o czym wiele razy mi mówili. Byli zwykłymi ludźmi, właściwie nie byli jeszcze żołnierzami. Chcę ich pokazać jako zwyczajnych ludzi, którzy nosili biało-czerwone opaski, starali się dorównać żołnierzom, co często było po prostu niemożliwe, robili, co mogli. Chcę też pokazać ich bohaterstwo, ale przez pryzmat zwykłego człowieka: samo to, że ktoś chciał w najgorszych chwilach walczyć o kamienicę, czy pomóc osobie, która np. została stratowana na ulicy, jest niezwykłe – opowiada Jan Komasa.

„Miasto 44”, czyli społeczność

- Film ma tytuł „Miasto”, opowiadamy o zbiorowości ludzkiej, więc pojawiają się konkretne liczby: wystąpi ponad trzy tysiące statystów, pracę przy powstawaniu filmu znajdzie cztery tysiące osób. To ogromne przedsięwzięcie, porównywalne do konstruowania wielkiej firmy. Filmy będzie kosztował ok. 24 mln złotych. Jest kręcony ok. 1/3 roku. Aktorzy już są niepodobni do siebie samych z początku zdjęć, bo się zmieniają. Jesteśmy w wielu miejscach w Polsce, dostałem pomoc od Wrocławia, Warszawy, burmistrzów miast, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Towarzystwa Polsko-Niemieckiego, Kancelarii Prezydenta, premiera Donalda Tuska. Pomagają nam Czesi, wspierają nas w efektach specjalnych, za efekty komputerowe odpowiada firma UPP z Czech, która robiła efekty do wielkich hitów, m.in. „Iluzjonisty”, „Pachnidła”, „Sezonu na czarownice”. Na scenografię wydajemy wiele milionów złotych, żeby być jak najbliżej tamtej rzeczywistości. Pewnie nie unikniemy błędów, bo na to nie ma szans w takim wielkim projekcie, ale staramy się je zminimalizować. Chcemy przybliżyć realia sprzed 70 lat – mówi Jan Komasa. I dodaje: - Wrocław wybraliśmy, bo są tu niezniszczone arterie przypominające warszawskie, a nawet jeśli są zniszczone, to mamy wsparcie komputera, który dobrał budynki charakterystyczne dla ówczesnej Warszawy. Wtedy królował drapacz chmur Prudential, który komputerowo wstawimy na ulicę Nehringa – opowiada reżyser.

Świetny film „Sala samobójców” Jana Komasy powstawał we Wrocławiu, tu reżyser nakręcił także znakomity spektakl telewizyjny „Golgota wrocławska”. - Jestem przywiązany do Wrocławia i uważam, że jest przepięknym, europejskim miastem. Można być z niego dumnym. Tym razem, co się dało, nakręciliśmy w Warszawie, mieszkania, kanały w studiu. Ale plenery to Łódź, Wrocław, Dolny Śląsk, Modlin – miejsca, których nie da się znaleźć w Warszawie – mówi Jan Komasa. W przyszłym tygodniu ekipa przeniesie się do Walimia i Świebodzic. - Wiele miast lepimy w jedno – Warszawę sprzed 70 lat – opowiada Jan Komasa.

Moja historia, nasze dzieje

Czy film może zainteresować młodych widzów? Jan Komasa (rocznik 1981) uważa, że historia Powstania Warszawskiego jest ważna dla Polaków, także tych młodych. – Ale ja, młody człowiek nie brnąłem w nią, skupiając się na studiach, na przyszłości. Jako reżyser staram się znaleźć drogę z mojej głowy do tego tematu i porównać z tą samą drogą, którą każdy będzie musiał pokonać, by się zainteresować – mówi.

I dodaje: - Mam bardzo wiele pomysłów, od użycia efektów komputerowych, których nigdy nie było w polskim kinie. Nie jest to film kameralny, tylko rodzaj widowiska. Mogłem pracować blisko z aktorami przy „Sali samobójców”, tutaj tak nie jest. Oczywiście, są sceny intymne, ale bardzo wiele jest scen ogólnych, gdzie przechodzą masy ludzkie, każdy musi pokazać, że coś czuje, rozmawiać. Ten film jest bardziej epicki, ale też przez tego bardziej kinowy. Epickość sprawdza się na dużym ekranie. To produkcja europejska, na Zachodzie kosztowałaby mniej więcej 30 mln euro. Szukam połączenia z publicznością, która już jest „po Tarantino”, choćby przez muzykę, aktorów, którzy zachowują się czasem współcześnie. Ma być to rozpoznawalne przez współczesnego widza, słownictwo, sposób zachowań, zwracali się do siebie „pan” i „pani”. To dziwne dziś rzeczy, ale przy odpowiednim i żywym uruchomieniu aktorów możliwe – opowiada Jan Komasa.

Na początku historia chłopaka

Pierwszy rys scenariusza powstał w 2005 roku. Od tego czasu wiele się w nim zmieniło. – Ale zawsze to była historia chłopaka, który do powstania idzie z tego samego powodu, co zawsze, nie chcę zdradzać szczegółów – mówi Jan Komasa. - Mieliśmy dwóch bohaterów, chłopaka, Alicję – „Biedronkę” i trzecią dziewczynę, która się pojawia. Przechodzą zawsze przez te same dzielnice. Zmieniły się przebiegi drugich planów. Film miał powstać na 65-lecie Powstania Warszawskiego, zmieniliśmy koniec. Wszystko miało skończyć się współczesną sceną, ale zdecydowaliśmy, że końcem opowieści będzie upadek Powstania – dodaje. – Na początku operowaliśmy prawdziwymi nazwiskami i nazwami grup, ale zmieniliśmy je ze względów prawnych – dodaje Jan Komasa.
W filmie wystąpią aktorzy mało znani, a to także atut, bo nie kojarzą się z wcześniejszymi kreacjami. Premiera „Miasta 44” produkowanego przez Akson Studio planowana jest na przyszłoroczną, 70. rocznicę Powstania Warszawskiego, na Stadionie Narodowym.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto